Portier z tytułem doktora

Zbigniew Górniak

Za kilka dni do dyżurki jednej z opolskich hurtowni alkoholu przyjdzie na nockę świeżo przyjęty portier. Niewysoki, filigranowy, pod czterdziestkę. Przytaszczy z sobą teczkę, w której będzie miał termos, kanapki, książkę i gruby zeszyt z zatkniętym weń długopisem. Książka będzie zbiorem esejów historycznych jakiegoś znanego autora - najpewniej coś o międzywojniu w Polsce albo o agonii Cesarstwa Rzymskiego. Na zmianę - czytając, pisząc i patrolując pomieszczenia z gorzałą - będzie się świeży portier oswajał ze swą nową życiową rolą. A gdy przed nieregulaminową drzemką przypomni mu się, że warto odmówić pacierz, poprosi swego anioła stróża, aby ten strzegł go od napadu. Bo jakże to tak z tytułem doktorskim zbierać po gębie od dresiarzy, którzy przyszli zrabować wódkę?! Nie wypada...
Temat głupi czy
niebezpieczny?
Łgarza pod sąd - nawoływała grubymi literami "Gazeta Wyborcza" jesienią dwa lata temu. Był to tytuł relacji z pierwszego w Polsce procesu o tzw. kłamstwo oświęcimskie, jaki rozpoczął się w Opolu 19 listopada 1999 roku. Oskarżonym był pracownik Uniwersytetu Opolskiego, doktor Dariusz Ratajczak. Napisał on w swojej książce "Tematy niebezpieczne", że w niemieckich obozach koncentracyjnych gaz cyklon B służył do dezynfekcji.
Kłamstwo oświęcimskie jest ścigane w Polsce z oskarżenia publicznego od stycznia ?99, tj. od wejścia w życie ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Art. 55 ustawy przewiduje grzywnę lub karę do trzech lat więzienia za zaprzeczanie zbrodniom nazistowskim, komunistycznym, zbrodniom przeciw pokojowi, ludzkości lub wojennym.
Na pierwszej rozprawie sędzia Krzysztof Turczyński zaproponował warunkowe umorzenie postępowania. Zarówno Ratajczak, jak i prokuratura odrzuciły wniosek sędziego. Ratajczak domagał się wyroku uniewinniającego, prokuratura - skazania. Swe stanowisko naukowiec UO argumentował tym, że tylko relacjonował poglądy i wyniki badań tak zwanych rewizjonistów holocaustu.
W tym czasie Ratajczak był już zawieszony w prawach pracownika naukowego uniwersytetu. W prasie ogólnopolskiej trwała antyratajczakowa kampania: Władysław Bartoszewski nazwał poglądy doktora "hańbą narodu polskiego", a Dawid Warszawski, czołowy komentator ds. żydowskich w "Gazecie Wyborczej", wypominał społeczeństwu, że nie chce ono pikietować księgarń z książkami Ratajczaka. Jerzy Wróblewski, dyrektor Muzeum Oświecimskiego, napisał list do rektora UO z sugestią wyrzucenia doktora z uczelni.
"Niebezpieczne tematy" wydał Ratajczak własnym sumptem w nakładzie 350 egzemplarzy w marcu 1999 roku. Obdarowywał nią wiele osób. Przez miesiąc, aż do dnia, w którym dziennikarze wytropili ich zawartość, "Niebezpieczne tematy" leżały sobie spokojnie w uniwersyteckiej księgarence, odwiedzanej codziennie przez pracowników naukowych - kolegów i przełożonych Ratajczaka.
Rozprawom sądowym Ratajczaka swoistego kolorytu dodawały osoby widzów - Leszka Bubla, wydawcy antysemickich broszur, i Kazimierza Świtonia - negatywnego bohatera afery z krzyżami na oświęcimskim żwirowisku.
W grudniu 1999 Sąd Rejonowy umorzył sprawę Ratajczaka ze względu na niską społeczną szkodliwość czynu.
W kwietniu 2000 dr Dariusz Ratajczak został zwolniony z pracy na uniwersytecie z zakazem wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego. Gdy jesienią tego samego roku próbował na terenie uczelni zorganizować odczyt dla studentów, został z jej terenu usunięty przez ochroniarzy. Incydentowi przyglądało się więcej dziennikarzy niż studentów.
Życiorys dość statyczny
Kim jest AuschwitzerLugner, kłamca oświęcimski - doktor Dariusz Ratajczak, za niedługo portier w hurtowni alkoholu? Ofiarą własnej nieobiektywności historycznej czy - jak chcą niektórzy, a i on sam - ofiarą politycznych poprawnisiów, piętnujących antysemityzm nawet tam, gdzie go nie ma? I czy jego wyraźnie tendencyjne pisanie o Żydach to skutek rasowych uprzedzeń, narodowych aberracji czy może tylko odreagowanie nachalnego lokowania przez samych Żydów tematu zagłady w czołówce rankinkgu cierpień, jakie przez tysiąclecia człowiek zadawał człowiekowi? A może jest tylko produktem medialnym, sezonowym, wyciśniętym jak cytryna i wrzuconym do kubła z napisem "tematy wykorzystane"? Odpowiedzi na te pytania będą tak rozbieżne, jak poglądy osób, którym się je zada. Gdzieś pomiędzy tymi interpretacjami znajdzie się Ratajczak ze swoim życiem.
- Mam życiorys dość statyczny - mówi o sobie.
Urodzony w 1962 roku w Opolu w adwokackiej rodzinie. Ma o dwa lata straszą siostrę. Jego ojcem jest Cyryl Ratajczak, znany opolski mecenas, obrońca m.in. braci Kowalczyków, sądzonych za wysadzenie w powietrze auli Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu w 1971 roku. Dziadek brał udział w powstaniu wielkopolskim, przed wojną aktywnie działał w Stronnictwie Pracy, po wojnie udzielał się w PSL Mikołajczyka, za co nawet władza ludowa wsadziła go razem z synem Cyrylem do aresztu na 14 dni. Matka Dariusza urodziła się we Lwowie.
Ten splot inteligenckości, patriotyzmu i umiarkowanej niechęci wobec systemu stanowił podłoże przyszłych poglądów Dariusza Ratajczaka.

Powiedzieli o Ratajczaku:
- Prof. dr hab. Wiesław Łukaszewski, dyrektor Instytutu Psychologii UO, okarżyciel z ramienia komisji uczelnianej badającej swego czasu sprawę dr. Ratajczaka:
- Jestem pewien, że autor przekroczył granice nie tylko dobrego smaku, ale dołaczył też do chóru kpiarzy z ofiar holocaustu. Nie wyobrażam sobie, by ktoś o takiej postawie mógł być tolerowany w środowisku akademickim.
- Prof. Władysław Bartoszewski, były minister spraw zagranicznych:
- Nie znam pana Ratajczaka, ale z tekstu wynika, że jest chorobliwym antysemitą. Załóżmy, że za parę lat jakiś Kolumbijczyk, Sudańczyk, czy ktoś tam jeszcze wyda pracę, w której będzie udowadniać, że Warszawa w 1944 r. nie była zniszczona albo, że zniszczyli ja sami Polacy. Jak polemizować z takimi pogladami? Trzeba oddzielic historię od paranoi?
- Jerzy Wróblewski, dyrektor Państwowego Muzeum w Oświecimiu-Brzezince:
- Doktor Ratajczak, nawet jeśli przyjąć, że cytował czyjeś poglądy, popełnił moim zdaniem zawodowe harakiri...

Opowiada: - Pamiętam, jak siedziałem z matką w 68 roku na skwerku na dzisiejszym placu Daszyńskiego, który wtedy zwał się placem Thalmanna, od nazwiska niemieckiego komunisty (słowo "komunista" wymawia dr Ratajczak z mieszaniną przekąsu i pogardy). Czekaliśmy na ojca, który był w sądzie i matka opowiadała mi o Lwowie, o tym, że nam to miasto zabrali sowieci. Wtedy coś się we mnie obudziło, coś się zaczęło...
Na pytanie, czy to w ogóle możliwe, aby w sześciolatku rozbudziła się historyczna świadomość i przytłumiła podziw dla Winnetou oraz tęsknotę za przygodami Tytusa, Romka i A?tomka - Ratajczak odpowiada: - Mnie bajki nigdy nie interesowały. Od maleńkości czytałem mity greckie i historyczne książki Brandysa.
Pierwszą historyczną książką przeczytaną przez Ratajczaka była "Polska Piastów" Jasienicy. Uporał się z nią, gdy miał sześć lat.
Podkreśla: - Nigdy nie chorowałem na młodzieńczą chorobę lewicowości. Po piłce rozmawialiśmy z chłopakami o socjalizmie, oni byli synami kierowców, ślusarzy, więc z domu wynosili same pochwały ustroju. Ja miałem wszystko gdzieś: legitymację harcerską wrzuciłem do kibla, nie dałem się zapisać do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, choć wszyscy się zapisywali, omamieni proporczykami i kolorowymi odznakami z kosmonautami...
Ojciec kręcił nosem
Maturę zdawał w II LO w Opolu - z poczuciem, że na studia i tak dostanie się bez egzaminacyjnej walki. W marcu 1981 zajął szóste miejsce w Ogólnopolskiej Olimpiadzie Historycznej, jego nauczycielka historii, Elżbieta Meissner, była z tego bardzo dumna. Gdy jechał do Warszawy na olimpiadę, w kraju wrzało: w Bydgoszczy milicja wybiła zęby działaczowi pierwszej "Solidarności" - Rulewskiemu. Szykował się strajk generalny, władza ostrzyła noże i szykowała się do rozprawy z - jak to wówczas pisano - elementem antysojclaistycznym, przebąkiwano o stanie wyjątkowym.
- Matka dała mi wtedy więcej pieniędzy i powiedziała: jak się zacznie bijatyka, to nie włócz się po kraju, tylko zostań u rodziny w Warszawie. A Rulewski, ten wielki bohater podziemia, zachował się wtedy moim zdaniem, jak mięczak i histeryk...
Na studia poszedł do Poznania, na Uniwersytet im. Mickiewicza - na historię. Ojciec kręcił nosem, bo wolałby prawo, ale uszanował decyzję syna.
- Teraz i tak jestem obcykany w prawie, jak niezły adwokat. Dokształcałem się sam, na potrzeby moich procesów. Broniłem się przecież sam - bez adwokata - mówi doktor.
Postudiował zaledwie kilka dni, bo potem zaczeły się strajki studenckie. A potem generał Jaruzelski zrobił stan wojenny, pozamykał opozycjonistów i uczelnia pauzowała przez 2 miesiące.
Na roku Ratajczak zaprzyjaźnił się z Maciejem Trzewiczyńskim z Konina. Maciej miał dziewczynę Basię, z która się potem ożenił.
Barbara Trzewiczyńska: - To był nasz najlepszy przyjaciel i jest nim do dziś. Uparty, ale serdeczny i życzliwy. Typ naukowca, całe studia przesiedział między książkami. Nasze poglądy były wtedy identyczne: była komuna i nie było dyskusji na temat jej oceny. Zło jest złem, a dobro - dobrem. Potem, gdy po latach dowiedzieliśmy się z prasy o zarzutach wobec Darka, nie wyparliśmy się go. Wręcz przeciwnie: bronimy go w trakcie dyskusji, podkreślamy z mężem, że jest on ofiarą nagonki. Powiedział po prostu głośno to, co inni mówią szeptem na temat monopolu niektórych środowisk na opisywanie holocaustu. A w swej pracy naukowej podpierał się po prostu cytatami...
Obronił się w 1986. Tematem pracy magisterskiej był los Polaków na Wileńszczyźnie w latach 1939-44 z uwzględnieniem brutalnej polityki Sowietów oraz martyrologii tamtejszych Żydów.
Dwa lata wcześniej pojechał do papieża. Nie było to wtedy łatwe, bo generał Jauzelski wypuszczał swych rodaków co najwyżej do socjalistycznej Bułgarii, ale pomogły koneksje ojca - Cyryla. Zabrał się do Rzymu z 50 klerykami z Nysy Jechali autobusem i podczas tej długiej podróży Dariusz Ratajczak przeżył duże zaskoczenie.
- Sądziłem, że mężczyznami, którzy wdziewają sutanny, powoduje duchowość. A tu co drugi poszedł na księdza, bo mu nie wyszło w miłości. A w samym Rzymie papież poklepał mnie po plecach, bo mu powiedziano, że jestem studentem z Poznania. Lubię Poznaniaków, powiedział i dał mi różaniec.
Po studiach miał Ratajczak do odbębnienia rok obowiązkowego wojska. Kędzierzyn-Koźle, jednostka artylerii. W kraju stężona jeszcze komuna, w wojsku komuna stężona do absurdu.
- Ale bardziej mnie to wtedy śmieszyło, niż trwożyło czy drażniło. Ganiali nas za medaliki z Matką Boską, szef kontrwywiadu, idiota kompletny, czepiał się nawet o to, że ktoś zbierał znaczki z USA. Kretynizm ustroju przekroczył w wojsku barierę strachu i stał się po prostu śmieszny. Wypuścili mnie po półtora miesiącu, jako niezdolnego z przyczyn zdrowotnych.
Trudno dziś                   wstrząsnąć sumieniami
Przebieg kariery zawodowej nie obfituje w fajerwerki. Kilka miesięcy w Biurze Dokumentacji Zabytków ("Byłem wtedy panem i władcą prywatnego biznesu, ktoś chciał w bramie mieć butik, a brama zabytkiem..."), kilka kolejnych w Szkole Podstawowej nr 5 ("To taki sympatyczny kołchoz, ale za duży tam panował hałas jak dla mnie..."), a potem już Wyższa Szkoła Pedagogiczna, która przekształciła się w Uniwersytet Opolski.
Zanim zaczął etatową karierę pracownika uczelni, obronił z wynikiem bardzo dobrym doktorat na temat zbrodni komunistycznych na Opolszczyźnie w latach 1945-55.
- Kiedyś go opublikuję - obiecuje - wstrząśnie niejednym sumieniem... Chociaż... czy dziś cokolwiek może wstrząsać sumieniami? Wczoraj właśnie czytałem pracę naszego marszałka Senatu, Longina Pastusiaka, pod tytułem "Ronald Reagan - biografia dokumentacyjna". Rzecz powstała w 1988 roku, czyli jest stosunkowo świeża. I co profesor Patusiak tam napisał? Że największymi państwami terrorystycznymi są Izrael i USA, dobre, nie??? Ale takie postawy są popularne wśród polskich uczonych. To fikołkowicze. Zdechł im socjalizm, to pielęgnują polityczną poprawność, ścigając faszystów i antysemitów.
Jego największą miłością uczelnianą był do niedawna rektor UO prof. Stanisław Sławomir Nicieja.
- Był, bo to miłość zawiedziona. I nie chodzi tu o różnicę pogladów, o to, że poszedł teraz w szeregu z SLD. Poglądy Niciei są znane i można je streścić w jednym słowie "Nicieja". Ale żal mam o to, że się ugiął przed presją prasy i rozjazgotanego środowiska naukowego.
A wrzawa po ujawnieniu przez "Wyborczą" treści niebezpiecznych tematów była wielka. Ratajczak przyjmował wizyty fanów i odbierał telefony od przeciwników.
- Żydzi i tak dzwonili najrzadziej - wspomina.
Telefony odbierał też inny pracownik UO o tym samym nazwisku - Zbigniew.
- Najczęściej było to tak. Środek nocy, telefon. Pan Ratajczak? Tak. Pan pracuje na uniwerku? Tak. I wtedy się zaczynało: albo wyzywali mnie od ch..., albo składali hołdy. Musiałem zmienić numer i zastrzec go. A samego doktora Ratajczaka uważam za otwartego, sympatycznego faceta, który umie bronić swego zdania - opowiada Zbigniew Ratajczak.
Jednym z pierwszych, który odwiedził Dariusza Ratajczaka po tym, kiedy o książce zrobiło się głośno, był Piotr Kobyłecki, radny AWS ze Strzelec Opolskich. Wcześniej o Ratajczaku nawet nie słyszał.
- Wsiadłem w samochód z kolegą i pojechaliśmy do doktora, żeby mu złożyć uszanowanie za przeciwstawienie się politycznej poprawności, jaka opanowała nasze gazety. Każdy, kto myśli lub mówi inaczej, od razu nazywany jest oszołomem lub faszystą. Potem przepisywałem fragmenty książki doktora i wrzucałem je do internetu na listy dyskusyjne.
Z Peterem Rainą na "ty"
Za jeden z większych autorytetów historycznych uważa dr Ratajczak Petera Rainę, mieszkającego w Berlinie Hindusa zakochanego w Polsce, autora monumentalnego dzieła o prymasie Wyszyńskim. Są z Rainą na "ty". Gdy profesor gościł ostatnio w Opolu z wykładem, postawił warunek: wejdę na uczelnię, ale tylko wtedy, gdy razem ze mna będzie mógł wejść Ratajczak.
- Namówiłem go też wtedy, żeby napisał książkę o tym, jak go potraktowano na uczelni i w prasie. Tak postępowano w Polsce tylko za Stalina, to się w głowie nie mieści. Mało kto wojował z doktorem merytorycznie, od razu nawtykano mu od faszystów. Osobiście uważam, że to zdolny historyk - twierdzi prof. Raina.
Po wyrzuceniu z uczelni Ratajczak dorabiał jako portier w skansenie w Bierkowicach. Czytał, pisał i przeganiał pijaków, którzy zakradali się po drobniaki wrzucane do studni przez turystów. Publikował za psie grosze artykuły w pismach mających się za prawicowe. Szukał pracy w wydawnictwach, ale te, bojąc się zatrudniać tak kontrowersyjnego faceta, odmawiały. Co miesiąc dostaje przekazem 100 złotych od pewnej emerytki ze Ślaska, co - jak podkreśla - uwłacza mu jako mężczyźnie, ale co zrobić, kiedy kobiecina się uparła. Jego syn Karol ma 8 lat, zaczął już czytać książki historyczne. Sześcioletnia Alina czyta na razie tylko bajki.
W tym roku nakładem wydawnictwa "Miecz i Pług" ukazała się jego kolejna książka "Tematy jeszcze bardziej niebezpieczne". Tytuły rozdziałów: Żydzi w Wehrmachcie, Chrześcijanin według Talmudu, O komorach gazowych i nie tylko, Jak trudno być kłamcą, Moi ukochani Żydzi, Jak Adolf Izrael budował, Czarni antysemici i żydowscy rasiści.
Kolejna książka powstanie podczas nocnych dyżurów w hurtowni alkoholu. Będzie to jedna z nielicznych książek napisanych w Polsce przez portiera.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska