Porządna trumna powinna oddawać charakter zmarłego

Roman Laudański
Dlaczego 96 trumien dla ofiar smoleńskiej tragedii sprowadzono z Włoch, skoro Polska jest jednym z ich największych producentów w Europie? Zarobili Włosi, przepłacili Polacy, a krajowi producenci, tacy jak firma Lindner z Wągrowca, mogliby je wykonać w ciągu jednej zmiany.

No, może dwóch, gdyby zamawiający zażyczył sobie na przykład wycięte w drewnie godło lub inne akcenty. W wągrowieckich trumnach na ostatni spoczynek wybierają się Niemcy, Skandynawowie, Włosi i Francuzi.

Tu powstaje ponad 100 tys. trumien rocznie. Ale nie z trumien firma jest znana przede wszystkim, ale z ich reklamy. Na ostatnią drogę w wągrowieckiej trumnie zapraszają takie dziewczęta, że nie chce się umierać.

- Dobra trumna jest po prostu meblem najwyższej jakości - tłumaczy Zbigniew Lindner, właściciel firmy. - Kiedy się rodzimy, potrzebujemy kołyski, później - dobrego łóżka, a na koniec - trumny. Czy ktoś będzie zadowolony ze złego, niewygodnego krzesła, stołu czy łóżka? A dlaczego wybieramy złej jakości trumny, w których zmarli zapadają się z dnem w ziemi? Robione byle jak, często w szopach czy garażach.
Szacuje się, że 60-80 procent Amerykanów interesuje się swoim pochówkiem za życia. Sami wybierają model trumny, ustalają szczegóły uroczystości pogrzebowej. Gdyby zrobił to Polak, to właściciel firmy pogrzebowej spadłby z krzesła, że za życia ktoś interesuje się takimi szczegółami. A kiedy odchodzą nasi bliscy, to jesteśmy bezradni. Nie wiemy, co zrobić.

- Rodzina, która pełna żalu i smutku przychodzi do zakładu pogrzebowego, wybiera ukochanej osobie to, co akurat jest w sprzedaży - mówi Zbigniew Lindner. - Ale po co kupować złą trumnę? Ona może być elementem świadomego życia człowieka. Niech ten dobry mebel powie o pasjach zmarłego, będzie wyrazem hołdu. Mamy trumny dla artystów, muzyków, koniarzy czy motocyklistów. Można zamówić dowolne zdobienie.

Wągrowiecka firma właśnie wchodzi na niemiecki rynek z tzw. zieloną linią. Dziś ludzie dbają o ekologię - odpowiedni styl życia, zdrową żywność, to dlaczego nie mieliby zadbać o ekologiczną trumnę? Z wyciętym plastrem miodu, symbolem jin i jang, Buddą, gwiazdą Dawida, półksiężycem z gwiazdą (dla francuskich muzułmanów) lub tradycyjnym zdobieniem odnoszącym się do religii katolickiej? Wszystko rozłoży się w ziemi.

Tylko gdzie w tej opowieści dziewczyny i trumny z kalendarza?

Bartłomiej Lindner wraz z bratem wychowywali się wśród desek i trocin. Kalendarze to jego pomysł i jest z niego dumny.

- Większość zniesmaczonych i oburzonych kalendarzami nie rozumie tematu - tłumaczy. - Nie jesteśmy zakładem pogrzebowym, ale firmą produkcyjną. Każdy, kto coś produkuje, wie, że u odbiorców musi wyrobić się świadomość marki. Za tym idzie sprzedaż. Skąd odbiorcy mają wiedzieć, że nasz wyrób jest lepszy? Jak do nich dotrzeć? Na dziesięć zakładów pogrzebowych osiem słyszało o naszym kalendarzu. O to chodziło.

Przygotowując tegoroczny kalendarz, zjechali w poszukiwaniu plenerów całe Pomorze. Dziewczyny i trumny pozowały na plażach, na zabytkowym tczewskim moście czy w wynajętych stodołach. - Było tak - wtrąca Bartłomiej Lindner. - Wypatrzyliśmy ciekawą ruinę czy stodołę. Pytamy, czy właściciel ją wynajmie, ten zgadza się i pyta: A co będzie fotografowane? Dziewczyny. W porządku, zgadza się. - I trumny - dodajemy. Gospodarz najczęściej dziękował. Szukali więc dalej.

Podobnie było z modelkami. Najpierw przejrzeli zdjęcia, potem proponowali stawki, a kiedy się zgadzały, uprzedzali o trumnach. Część rezygnowała.

Modelka Aleksandra Majorek do tej pory brała udział w pokazach mody, reklamowała bieliznę, stroje dzienne, suknie wieczorowe, artykuły motoryzacyjne, salony piękności. Gdy zaproponowano jej sesję zdjęciową z trumnami, była zszokowana propozycją i samym pomysłem. - Poprosiłam o tydzień do namysłu i podesłanie zdjęć z tegorocznego kalendarza, ponieważ wcześniej o nim nie słyszałam ani nie miałam sposobności obejrzenia - opowiada. - Kiedy zobaczyłam pierwsze zdjęcie, a na nim piękną kobietę w sukni ślubnej siedzącą na trumnie na cmentarzu, poczułam się niesamowicie, zobaczyłam tam siebie. Wstrząsnęło to mną, ponieważ pięć lat temu byłam bardzo szczęśliwa, miałam marzenia i plany razem ze swoim ukochanym mężczyzną. Niestety w Wielką Sobotę roku 2005, gdy wróciłam ze spaceru, odebrałam telefon od jego mamy. "Maciek nie żyje, zginął godzinę wcześniej w wypadku motocyklowym". Doznałam szoku, wszystkie marzenia runęły. Dostałam go niespodziewanie w szczęśliwym darze od losu i równie niespodziewanie go straciłam. Patrząc na to zdjęcie, czułam się jak ta kobieta z kalendarza. Dziś jestem spełnioną kobietą, mam kochającego i wyjątkowego mężczyznę oraz dwójkę cudownych dzieci. Ale zadra w sercu po ogromnej stracie na zawsze pozostanie.

- Polacy mają dziwną mentalność - mówi Bartłomiej Lindner. - Zachowujemy się jak małe dzieci, które zamykają oczy, kiedy widzą coś złego. Problem nie znika. Mamy przekonanie o własnej nieśmiertelności: ja nie umrę, ale mój sąsiad - tak.

Jego ulubioną maksymą są słowa pisarza Marka Twaina: "Starajmy się tak żyć, by - gdy przyjdzie nam umierać - żałował nas nawet właściciel zakładu pogrzebowego".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska