MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Potrzebujemy tenisowej "Małyszówny"

Rozmawiał Robert Lodziński
- Z organizacją zawodowego turnieju tenisowego jest jak z przygotowywaniem w domu świąt. Po ich zakończeniu też ma się ochotę powiedzieć: już nigdy więcej - mówi Piotr Siłka, organizator zawodowego turnieju tenisowego Hart Open 2002 w Zawadzie.

- W miejscu, w którym rozmawiamy, nie dalej jak trzy lata temu było szczere pole. Teraz stoi hala tenisowa, w której odbywa się największy halowy turniej tenisowy kobiet w Polsce. Co się może tu dziać za kolejne trzy lata?
- Trudno to określić. Organizacja takiego turnieju mocno eksploatuje mnie i grupę ludzi ze mną współpracujących. Jeżeli jednak "wejdziemy" w najwyższą półkę turniejów zawodowych, gdzie pula nagród nie jest niższa niż 50 tysięcy dolarów, stres będzie jeszcze większy. Po zakończeniu takiego turnieju jak Hart Open 2002 jestem tak zmęczony, że mam ochotę powiedzieć: nigdy więcej. Nie ukrywam jednak, że mamy plany zrobienia tu turnieju wyższej rangi i sprowadzenia jeszcze lepszych zawodniczek.

- Czy kibice z Opola zobaczą więc na przyszłych Hart Open tenisistki klasy Martiny Hingis czy Venus Williams?
- Taka szansa istnieje. Organizując po raz pierwszy turniej w Zawadzie, wydawało mi się, że najlepiej dla kibiców będzie, jeżeli ściągniemy tu naprawdę znane tenisistki i zrobimy turniej dużej rangi. Byłem w błędzie i z tego błędu wyprowadzali mnie działacze tenisowi w Polsce. Cóż z tego, że podwoimy pulę nagród. Wówczas tylko jedna z Polek wyszłaby z turnieju eliminacyjnego. Gdyby stawkę podnieść do 100 tysięcy czy pół miliona dolarów, to żadna polska tenisistka nie zakwalifikowałaby się do imprezy. Na razie nie ma sensu organizować imprezy z najlepszymi zawodniczkami świata. Potrzebowalibyśmy do tego dwóch lub trzech polskich zawodniczek w pierwszej setce światowego rankingu. Wówczas one przyciągnęłyby zainteresowanie widzów i mediów. Proszę spojrzeć na Małysza. Po jego sukcesach prawie wszyscy skaczemy już na nartach, a jest to przecież dyscyplina mniej powszechna niż tenis. W tenisie potrzebujemy takiej "Małyszówny". Wówczas mogłoby dojść do organizacji wielkiego turnieju z najlepszymi zawodniczkami na świecie. Ale już nie w Zawadzie, lecz w opolskim "Okrąglaku". Wprawdzie są to rozważania z kategorii półmarzeń, jednak nie niemożliwe.- Niemożliwym mogło wydawać się organizowanie turnieju w Opolu, gdzie nie ma ligowych klubów tenisowych, nie ma tenisa na wysokim krajowym poziomie. Nie ma zainteresowania dyscypliną.
- Ja naprawdę kocham tenis i chciałbym go propagować. Tenis ma u nas bardzo ciężko i nie przebija się przez kilka bardziej popularnych dyscyplin z piłka nożną, koszykówka, boksem czy hokejem na czele. A jest to sport wszechstronnie rozwijający, polecany w każdym wieku. Na tyle, na ile mi pozwala moja pozycja, prowadzenie firmy, próbuję promować ten sport. Moja firma jest z zupełnie innej branży, bo samochodowej, ale staram się wciągnąć do sponsorowania tenisa, nawet nieco podstępnymi metodami, moich partnerów handlowych. Kuszę ich reklamami, tłumaczę, że motoryzacja angażuje się w wielki tenis. Turniej w Zawadzie to najlepiej opłacany zawodowy turniej halowy w Polsce. Ale właśnie organizacja halowych imprez jest znacznie droższa od tych na kortach otwartych. Stąd też potrzebne jest większe wsparcie sponsorów.

- Pula nagród w Zawadzie to 25 tysięcy dolarów...
- Ale to nie są wszystkie wydatki. Koszty hali, dofinansowanie do noclegów dla zawodniczek, opłacenie ludzi współpracujących, sędziów to kolejne 25 tysięcy dolarów. Przyznam, że nadal cały turniej to dla mnie nadal coś nieprzewidywalnego. Naprawdę nie wiem, jaka będzie frekwencja wśród widzów. Ile zapewnić miejsc na finały 100, 300 czy 1000. Mogę wprawdzie postawić trybunę dla tysiąca kibiców, ale nie może być tak, że miejsca będą świecić pustkami. Jak Polki nie będą systematycznie grały w półfinale czy finale, to zainteresowanie turniejem będzie mierne.

- Czy atrakcją dla widzów może być fakt, że nigdzie w Polsce nie można jesienią zobaczyć tak dobrego tenisa?
- Oczywiście. Do Zawady przyjechało w tym roku kilka zawodniczek z pierwszej dwusetki tenisowej świata. To znacznie lepiej niż w ubiegłym roku, kiedy przyjechała tylko jedna. W przyszłym roku będzie ich jeszcze więcej. Zawodniczki z końca pierwszej i początku drugiej setki rankingu przechodzą już dwie, trzy rundy na turniejach wielkoszlemowych, mogą nawet odnosić pojedyncze zwycięstwa nad najlepszymi tenisistkami świata. Pomiędzy mistrzyniami a zawodniczkami grającymi w Zawadzie nie ma wielkiej różnicy, jeśli chodzi o technikę, szybkość i siłę uderzeń. Poważne różnice dotyczą raczej odporności psychicznej.

- Czy to znaczy, że w Zawadzie mamy do czynienia już z wielkim tenisem?
- Wiem, że to zabrzmi nieskromnie, ale to jest wielki tenis. Weźmy choćby Ivetę Benesovą, która w ubiegłym roku wygrała nasz turniej, a teraz potrafi toczyć wyrównane pojedynki z takimi tenisistkami jak Amelie Mouresmo, która należy do ścisłej światowej czołówki.

- W tamtym roku na Hart Open błysnęła Benesova, czy za kilka miesięcy okaże się, że w tym roku w Zawadzie narodziła się kolejna gwiazda tenisa?
- To bardzo prawdopodobne. W tej chwili nie przytoczę konkretnych nazwisk ale są zawodniczki, które mają szansę niebawem wyskoczyć w górę. Będziemy wówczas się cieszyć, że na Eurosporcie pokazują mecz dziewczyny, która grała w Zawadzie.

- Wielbiciele tenisa zastanawiają się, kiedy tymi zawodniczkami będą Polki.
- Są tenisistki, z którymi wiążemy ogromne nadzieję. Grające w tym roku w zawadzie Marta Domachowska i Joanna Sakowicz (doszła do półfinału - aut.) mogą zaistnieć na świecie. To bardzo młode zawodniczki o ogromnym potencjale. Joanna Sakowicz na turnieju w Sopocie wygrała z zawodniczką, którą jest 50. na świecie. Może się okazać, że któraś z nich od Zawady rozpocznie taki marsz w górę jak Benesova.

- Ale regułą już jest, że polskie zawodniczki dobrze grają w wieku juniorskim. W profesjonalnym tenisie jest już znacznie gorzej.
- Potem brakuje pieniędzy. A dlaczego? Bo brakuje cierpliwości działaczom, sponsorom i rodzicom. Trzeba naprawdę bardzo wiele przegrać, by zacząć potem wygrywać. Nie jest powiedziane, że wszyscy muszą iść drogą Capriatii, Seles czy Hingis, które jako kilkunastolatki wygrywały turnieje. Jak ktoś się za szybko zraża, to wyniki nie przychodzą. Czasami trzeba postanowić, że najpierw podejmujemy sto prób startów w turniejach zawodowych, a dopiero potem można wypatrywać dobrych wyników. Wiele osób nie potrafi zdobyć się na taką cierpliwość.

- Po tym jak zbudował pan nowoczesną halę w Zawadzie, dwóch innych wielbicieli tenisa zbudowało w Chrząstowicach pod Opolem również ładny obiekt. Czuje się pan osobą, która "rozruszała" opolski tenis.
- Wydaje mi się, że "rozruszałem" tenis halowy, bo kortów otwartych w Opolu nie brakuje. Ale powstawanie konkurencji odbywa się tylko z korzyścią dla tenisa. W takim mieście jak Opole jest miejsce na co najmniej dwie takie hale. Tenis "otwarty" zawsze dobrze funkcjonował na kortach przy opolskiej Odrze. Tam właśnie przydałby się hala tenisowa. Może gdyby miasto zainwestowało w taki obiekt...

- Nie wydaje się panu, że każde miasto w Polsce szybciej przekazałoby pieniądze na budowę skoczni narciarskiej niż hali tenisowej.
- To niestety bardzo prawdopodobne.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska