Powódź na Opolszczyźnie. Czy nie można jej było uniknąć?

Bogdan Mrukot [email protected]
Ochrona przeciwpowodziowa to nie tylko kwestia pieniędzy, ale również dobrej woli i perspektywicznego myślenia. Tego często brakowało. (fot. archiwum)
Ochrona przeciwpowodziowa to nie tylko kwestia pieniędzy, ale również dobrej woli i perspektywicznego myślenia. Tego często brakowało. (fot. archiwum)
Józef Kałuża, konsultant RZGW w Opolu i Roman Kendzia, dyrektor Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Opolu o przyczynach powodzi.

Mieliśmy wielkie szczęście, że nie padało w Sudetach, a więc także w dorzeczu Nysy Kłodzkiej - mówi Józef Kałuża, konsultant w opolskim Regionalnym Zarządzie Gospodarki Wodnej. - To się nigdy nie zdarzało, żeby w dorzeczu Odry lało, a tam nie. Gdyby nie to, mielibyśmy poniżej ujścia Nysy katastrofę większą niż w 1997 roku.

Zobacz: Opolszczyzna > Firmy pomagają podczas powodzi

Mieliśmy też szczęście, że wytrzymały odbudowane i zmodernizowane po 1997 r. wały koło Popielowa oraz na Metalchemie. I na tym się nasz limit wyczerpał: zalało rejon Kędzierzyna-Koźla, przedmieścia Opola, miejscowości wzdłuż Małej Panwi i Brzeg.

-Ale że w Brzegu będzie źle, było już wiadomo, kiedy nie wylała Odra koło Popielowa i Lubszy - dodaje Józef Kałuża. – W 1997 roku zalało obie te gminy i dzięki temu wtedy Brzeg ocalał. Dziwię się tylko, że teraz nie zalano polderu w Rybnej, dzięki temu miasto ucierpiałoby mniej.

Co do Małej Panwi, to mieliśmy wodę tysiąclecia i zdaniem Kałuży nic nie było w stanie jej zatrzymać. Taka jest natura, z nią się nie wygra. Wszędzie woda wyrządziła wielkie szkody, ale nie takie, jak w 1997 r. Wtedy straty na Opolszczyźnie oszacowano na około 3,5 mld zł, teraz będą rzędu setek milionów złotych, ale na pewno nie miliarda.

- Trzynaście lat temu w powodzi ucierpiało blisko sto tysięcy Opolan, teraz kilka tysięcy, nie więcej niż dziesięć – podkreśla wojewoda opolski, Ryszard Wilczyński.

Straty porównywalne do 1997 r. będą tylko w rolnictwie

I nie chodzi tu tylko o tereny bezpośrednio dotknięte przez powódź. Po kilku tygodniach deszczów ziemia nie wchłania wody, a ta spływać nie ma już gdzie, więc na polach potworzyły się rozlewiska, nawet z dala od rzek i potoków. Tam wyrosną już tylko chwasty.

Zobacz: 40 tys. szkód zgłosili do tej pory powodzianie

Był dramat, ale dla tych tysięcy Opolan, których dotknął, ma wymiar tragedii. Dla nich argument, że w wymiarze regionu nie było źle, jest jak mówienie do ofiary wypadku drogowego, że na szczęście mnie nie potrąciło. - Będzie pomoc - zapewnia wojewoda Wilczyński.

Tak się stanie, państwo zrobi wysiłek, ludzie dostaną zasiłki, odszkodowania, wyremontują domy, ale nie przestaną pytać: czy musiało dojść do tej powodzi? Czy dało się uniknąć tego dramatu?

- Niemożliwe - mówią zgodnie wojewoda, samorządowcy i specjaliści od gospodarki wodnej. - Nie było szansy przy takim stanie zabezpieczeń przeciwpowodziowych i braku zbiornika pod Raciborzem.

Czy powódź z 1997 niczego nas nie nauczyła? Czy zmarnowaliśmy te 13 lat?

- Przez ten czas można było zbudować lub zmodernizować więcej wałów oraz ruszyć z Raciborzem - przyznają opolscy specjaliści od gospodarki wodnej. – Nie zbudowano i nie jest to tylko kwestia pieniędzy.

To także złe prawo, brak koordynacji między instytucjami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo przeciwpowodziowe oraz brak woli i zdecydowania państwa. Mobilizacji wystarczyło na dwa lata po powodzi tysiąclecia.

- Na Opolszczyźnie bardzo dużo zrobiono w latach 1997-2002 - podkreśla Józef Kałuża. – A to dzięki specustawom, które wprowadziły czasowo uproszczony tryb zamówień, prac projektowych oraz realizacji inwestycji związanych z likwidacją szkód powodziowych.

Potem specustawy wygasły i znikł też dobry klimat dla inwestycji przeciwpowodziowych. - Jego brak poczuliśmy już w 2002 roku - wspomina Józef Kałuża. - Potem co roku były problemy z pieniędzmi, a kiedy przebudowywaliśmy Młynówkę i Odrę w Opolu, z Warszawy przyszło nawet polecenie przerwania inwestycji. Na szczęście inwestor, firma Skanska, się nie zgodził. Powiedział, że stać go na kredytowanie tych ważnych dla bezpieczeństwa Opola robót. Strach pomyśleć, co by teraz było, gdybyśmy nie skończyli Młynówki…

- Ja na konserwację 362 km wałów i budowę nowych dostaję co roku zaledwie cztery miliony złotych! - żali się Roman Kendzia, dyrektor Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Opolu. - Co za to można zrobić?

Często nie chodzi tylko o pieniądze

- Nie ma szans ruszyć z budową wałów, jeśli nie wprowadzimy specustawy, takiej jak przy budowie autostrad - podkreśla Kendzia. – Potrzeba szybkiej ścieżki procedur wywłaszczania, za godną rekompensatą oraz projektowania i realizacji inwestycji. Tu nie chodzi o czyjś kaprys, ale bezpieczeństwo setek tysięcy ludzi.

Przykładów nie trzeba szukać daleko, w Nieboczowach, gdzie grupa rolników nie zgadza się na sprzedaż ziemi i domów pod budowę zbiornika Racibórz. WZMiUW w Opolu od dawna ma projekt i pieniądze na budowę wału w brzeskiej dzielnicy Rataje. Ale nie może ruszyć z inwestycją, bo kilku właścicieli nie zgadza się na sprzedaż ziemi. A teraz Odra znów zalała Rataje…

Zobacz: Opole > Firmy na Metalchemie walczą o wały

- Trzeba też wreszcie jasno powiedzieć, kto za co odpowiada w tym kraju - mówi Józef Kałuża. - Bo na przykład w przypadku wałów jest absolutny bałagan. Mogą one należeć do gmin, RZGW, melioracji, a nawet firm i rolników. Jak to wszystko połapać, skoordynować, pogodzić interesy, żeby prowadzić konserwację lub inwestycję? Musi być jeden właściciel wałów, ten proces trzeba szybko przeprowadzić. Ale potrzeba zmian powoli dociera do polityków, nie słuchają naszych uwag i ostrzeżeń. Ożywiają się dopiero i tryskają pomysłami, kiedy woda wyleje.

Prawda jest taka, że politycy po powodzi tysiąclecia zignorowali problem, bo jeśli raz na tysiąc lat…

Do 2000 r. jeszcze szło, potem coś się robiło, ale bez przekonania i przemyślenia. Dlatego Józef Kałuża nie potępiałby w czambuł rolników z Nieboczowów. Bo w pierwszym planie inwestycyjnym na wykup całej wsi oraz 1000 ha gruntów urodzajnej ziemi II klasy przeznaczono 160 mln zł. To wcale nie jest tak dużo.

- W ogóle zaniedbano całą gospodarkę wodną, jako branżę - podkreśla Roman Kendzia. - Uczelnie nie wypuszczają meliorantów i inżynierów wodnych. Bo teraz jest modna ochrona środowiska. Efekt jest taki, że brakuje mi kadry. Zniknęło całe pokolenie doświadczonych pracowników. Doszło do tego, że ludzie nie wiedzą, jak układać worki na przeciekających wałach. A najgorsze, że nie ma im kto tego powiedzieć.

Możemy się tylko pocieszyć, że Opolszczyzna i tak jest jak gigant na tle reszty kraju

We Wrocławiu np. wydano więcej pieniędzy na opracowanie dokumentacji związanej z ochroną przeciwpowodziową niż na inwestycje przeciwpowodziowe. Po 1997 nie powstały tam żadne nowe wały ani obiekty czy urządzenia wodno-inżynieryjne, a np. na dokumentację zbiornika w Kamieńcu Ząbkowickim (robiła ją … turecka firma) poszło ponad 20 mln zł.

I wiadomo już, że ten zbiornik nie powstanie do 2020 r. W ramach programu Odra 2006 wydano miliony na projekty, które pójdą na przemiał, bo plany są aktualne tylko kilka lat.

- Teraz pewnie znów się ruszy - mówi Józef Kałuża. - Zaczniemy budować wały, ale to nie znaczy, że jak powstaną, będziemy na Opolszczyźnie bezpieczni. Ponieważ jest mało prawdopodobne, żeby wcześniej niż przed 2020 r. zakończyła się budowa zbiornika w Raciborzu. A on jest kluczowy dla utrzymania Odry w ryzach.

Powódź 2010 na Opolszczyźnie w liczbach

  • 140 zalanych miejscowości
  • 2145 osób zostało ewakuowanych
  • 1057 gospodarstw miało odcięty prąd
  • 5 zniszczonych mostów
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska