Powrót Tuska, czyli gdzie dziś jest miejsce dla białego konia [ANALIZA]

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Donald Tusk
Donald Tusk Przemyslaw Swiderski
Platforma doczekała się w końcu powrotu Tuska. Pytanie tylko, czy partia ma jak i gdzie przyjąć swego dawnego lidera.

Po sześciu latach od zaistnienia, marzenie części liberalnego centrum o powrocie dawnego przywódcy na białym koniu wydaje się w końcu spełniać - przynajmniej w sferze deklaracji. W wywiadzie udzielonym TVN24 Donald Tusk ogłosił, że jest gotów by wrócić do polskiej polityki. - Trzeba znowu zainwestować wszystko, co można, żeby wolność, demokracja, przyzwoitość nie była tylko marzeniem, tylko żeby stała się faktem - tak tłumaczył swe motywy były premier i szef Rady Europejskiej.

32. rocznica wyborów z 1989 roku jako moment tej deklaracji nie została oczywiście wybrana przypadkowo. Nie pierwszy to zresztą raz, gdy Donald Tusk wybiera akurat 4 czerwca, by próbować interwencji w polskiej polityce. Poprzednim razem - zaznaczmy uczciwie - skończyło się to w zasadzie na niczym. 2 lata temu pod patronatem Tuska miał teoretycznie startować Ruch 4 Czerwca, inicjatywa skupiająca różnych polityków - zwłaszcza samorządowców - związanych z Platformą, ale mająca dać liberalnemu centrum nową energię niezbędną do wygrywania w wyborach. Zamiast 4 czerwca Tusk wystąpił jednak 3 maja - a show skradł mu wtedy Leszek Jażdżewski, który wygłosił dość ostre jak na gusta liberalno-konserwatywnej publiczności wystąpienie mające poprzedzać właściwą mowę lidera. Nieco wcześniej Jażdżewski, Bartłomiej Sienkiewicz i Marcin Celiński powołali do życia stowarzyszenie „Wspólny plan”, co wywołało pewne nastroszenie się polityków Platformy, po czym cała sprawa rozeszła się jak dym z kadzidełka. Zaznaczmy przy tym, że wtedy, dwa lata temu, Tusk nigdy jednoznacznie nie określił, czy zamierza, czy też nie zamierza brać w czymkolwiek udział.

Teraz zaś jest inaczej. Deklaracja jest jednoznaczna. - Niebo jest limitem, granicą. Nie wyznaczam sobie żadnych ograniczeń. Bardzo ważny jest cel. Nie mam potrzeby spełniania ambicji personalnych. Mam wielką potrzebę spełnienia celu - przywrócenia ładu demokratycznego, wolnościowego w Polsce. (…) Jestem gotów zrobić wszystko, by Platforma nie przeszła do historii - mówił Tusk.

Dość jasno odciął się przy tym od spekulacji, jakoby miał kandydować do Senatu w sytuacji, w której nastąpiłby wybór senator Lidii Staroń na Rzecznika Praw Obywatelskich i tym samym musiałyby zostać rozpisane wybory uzupełniające w jej okręgu.

Na czym więc miałby polegać powrót Tuska do polityki? Żeby dobrze zrozumieć kontekst, w którym padła jego deklaracja, musimy cofnąć się nieco w czasie. Spokojnie - nie tak znowu wiele, o niecały rok.

Już niedługo po wyborach prezydenckich można było usłyszeć od nieźle poinformowanych polityków KO o koncepcji, będącej rodzajem reakcji liberalnego centrum na ofensywę Szymona Hołowni i następnie Polski 2050. To moment, w którym zaczął się kształtować widoczny i dziś sondażowy trend, w którym partia Hołowni najpierw spychała, a następnie zepchnęła PO na drugie miejsce po opozycyjnej stronie sceny. A o samej koncepcji szeptano, że powstała pod patronatem nie kogo innego niż Donalda Tuska, przy cichym poparciu… Szymona Hołowni.

W tym układzie Platforma w swej większości miałaby - pod wodzą opromienionego swym wyborczym sukcesem polegającym na niemalże zremisowaniu z Andrzejem Dudą w II turze Rafała Trzaskowskiego - skręcić nieco w lewo, tak, by po pierwsze odróżnić się ofertą polityczną od Polski 2050, a po drugie skontrować ewentualne postępy Lewicy. Na czym ten zwrot w lewo miałby polegać? Z pewnością nie na przyjęciu realnej lewicowej agendy. Ot, mniej platformerskiej konserwy, więcej nurtu bardziej progresywnego.

To z kolei musiałoby wywołać w Platformie opór - i to gigantyczny - frakcji konserwatywnej, już wówczas święcie przekonanej, że zasadniczo wszystkie problemy PO biorą się właśnie ze „zwrotów w lewo” i z zerwania się partii z „konserwatywnej kotwicy”. W efekcie tą częścią Platformy mieliby się czule zaopiekować… Grzegorz Schetyna wraz ze swoją grupą. I tak, według tej koncepcji miało dojść do secesji i podziału partii na dwa ugrupowania.

A Borys Budka? Otóż dla Borysa Budki miejsca w tej koncepcji za bardzo nie było.

Platformy byłyby za to dwie. Jedna centrowo-konserwatywna - ta Schetyny, druga zaś centrowo-progresywna - ta Trzaskowskiego. Ta pierwsza miałaby się od czasu do czasu zapuszczać na tereny zastrzeżone dla PiS- i prowadzić jakiś rodzaj gry o liberalno-konserwatywne centrum z Polską 2050. Warunki tej gry zostałyby zapewne określone przez polityczne realia i wyniki sondaży. Ta druga Platforma miałaby zaś przejąć centrum liberalno-progresywne i od czasu do czasu zapuszczać się na tereny zastrzeżone dla Lewicy.

Spójrzmy na ten plan z dzisiejszej perspektywy i przez pryzmat aktualnych wydarzeń w Platformie. Rafał Trzaskowski buduje swój Ruch Wspólna Polska, co dzieje się w najlepszym razie obok Platformy, jeśli nie całkowicie poza nią. Ruch Wspólna Polska nie używa szyldu PO, choć w projekt zaangażowanych jest kilku ważnych polityków Platformy, w tym na przykład Sławomir Nitras, już nie mówiąc o licznych samorządowcach związanych z PO i kojarzonych z jej bardziej progresywnym skrzydłem. Jednocześnie zaś Grzegorz Schetyna wraz ze swoimi ludźmi i w ścisłym przymierzu z platformerską frakcją konserwatywną prowadzi frontalny atak na Borysa Budkę i jego grupę sprawującą obecnie w PO formalną władzę. Wymiar publiczny ma to od momentu opublikowania głośnego listu parlamentarzystów Platformy, w zaciszu gabinetów trwało to od miesięcy. Nie trzeba mieć politycznego umysłu na miarę Bismarcka, by dostrzec, że zasadniczym celem tej operacji jest przejęcie - czy też z punktu widzenia Schetyny odzyskanie - kontroli nad partią.

De facto więc wygląda na to, że odrobinę zmodyfikowana koncepcja z ubiegłej jesieni jest już w fazie całkiem zaawansowanej realizacji. Czy to przykład wypełnianego krok po kroku masterplanu z rodzaju tych, których w polskiej polityce ze świecą szukać, czy raczej wypadkowa układu różnych sił odśrodkowo-inercyjnych, to już inne pytanie. Niemniej w tej chwili sytuacja jest dość jasna - Platforma aktualnie rzeczywiście zmierza w kierunku podziału na dwie formacje - tę Trzaskowskiego, i tę Schetyny. Można śmiało zaryzykować tezę, że aktualny szyld pozostałby przy tej drugiej (o ile i ona nie będzie próbowała jednak jakiegoś nowego otwarcia). Można też równie śmiało zaryzykować tezę, że większy potencjał do rozwoju miałaby - przynajmniej początkowo, ta pierwsza.

To po co w takim razie w tym wszystkim Tusk?

Otóż kto wie, czy okoliczności nie zmieniły się na tyle, że były premier uznał, że w obecnej sytuacji większą gwarancję sukcesu od próby rozmnożenia przez pączkowanie daje Platformie konsolidacja wokół jednego politycznego bytu.

- Zanim zbudujesz coś nowego, pamiętaj o tym, że w Polsce trudno buduje się trwałe konstrukcje polityczne. Jeśli budujemy coś nowego, nie musimy niszczyć, unieważniać tego, co już istnieje. - mówił Tusk.

A chwilę wcześniej były premier powiedział coś bardzo znamiennego na temat ruchu Wspólna Polska i działań Rafała Trzaskowskiego. - Inicjatywy Trzaskowskiego to plany, koncepcje na przyszłość. Trzaskowski będzie mógł liczyć na moje pełne wsparcie. Jest potrzeba mobilizacji, sygnału nadziei dla tych wszystkich, którzy nie chcieli się wiązać z polityką, z obecnymi partiami politycznymi. Jeśli Trzaskowskiemu uda się zmobilizować do myślenia, do rozmowy, do głosowania na którąś z partii opozycyjnych, to będzie to z korzyścią dla Polski - mówił Tusk.

To już brzmi trochę tak, jakby współtwórca Platformy zaczynał postrzegać Ruch Wspólna Polska jako nie tyle osobny byt polityczny, co uzupełnienie opozycyjnej oferty ze szczególnym uwzględnieniem bezpośrednich okolic PO.

Życzliwie za to wypowiedział się o ewentualnym powrocie Tuska - choć z jednym bardzo ważnym zastrzeżeniem - jego największy swego czasu konkurent, czyli Grzegorz Schetyna. - Jest on osobą z ogromnym doświadczeniem i pozycją w polityce nie tylko krajowej, ale i międzynarodowej. Mógłby spełnić taką rolę integrującą opozycję, pokazującą wspólny projekt i ustalającą czy gwarantującą zasady współpracy. Do budowania tych zasad w opozycji potrzebny jest autorytet, polityk z zewnątrz, który ma doświadczenie w wygrywaniu wyborów, a jednocześnie nie ma aspiracji do tego, żeby meblować tę scenę polityczną - mówił Schetyna.

Łatwo zauważyć, że Schetyna chętnie widziałby w Tusku lidera całej opozycji, ale już niekoniecznie samej Platformy. Jeżeli i Tusk widzi się właśnie w tej roli, całkiem możliwe, że jakoś się dogadają. Wszyscy liderzy Platformy zapowiadają, że spotkają się z Tuskiem jeszcze w czerwcu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Powrót Tuska, czyli gdzie dziś jest miejsce dla białego konia [ANALIZA] - Portal i.pl

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska