Na placu San Fantin, dość gęsto zabudowanym, ruch, jakiego nie było tu od ośmiu lat. O godzinie 19 rozpocznie się inauguracyjny koncert w La Fenice. Na wielkich plakatach, reklamujących otwarcie teatru, smukła blondynka złoci sztukaterie. Tylko nieliczni rozpoznają w niej opolankę, Barbarę Lenart.
La Fenice (Feniks) wybudowano w 1792. Antonio Selva zaprojektował budowlę ogromną, nie tylko jak na tamte czasy, mieszczącą na widowni i pięciu piętrach lóż i galerii ponad tysiąc widzów. Jej nazwa mocno wpisała się w losy. Pożar w 1836 roku tak spopielił wnętrze, że zamiast je rekonstruować, zdecydowano się zbudować nowe, na podstawie projektu braci Moduna. Proste dekoracje zastąpiono bogatszymi, klasycystycznymi. Za czasów republiki wszystkie loże były identyczne, teraz powstała napoleońska, wielkości sześciu pozostałych. Po kolejnym przewrocie zasiądą w niej przedstawiciele rządu. Bogaty wystrój, liczne symbole Wenecji, z lwem włącznie, wciąż przypominać będą jednak czasy imperialne.
Kolejny pożar, w 1996, zaatakował loże, widownię na parterze i scenę z ogromnym zapleczem techniczno-garderobianym. Udało się uratować jedynie elewację z głównym wejściem i foyer z salami apollińskimi na piętrze. Tuż po zdarzeniu media, z polskimi włącznie, domniemywały, że powodem stało się zwarcie instalacji elektrycznej. Policja odkryła jednak, że sprawcami byli dwaj elektrycy. Żeby uratować własną firmę przed płaceniem odsetek, postanowili wzniecić niewielki pożar, który zakamuflowałby opóźnienia remontowe. W pewnym momencie sytuacja wymknęła się im spod kontroli. Ogień błyskawicznie się rozprzestrzenił, tym bardziej, że nie było go czym gasić i jak dojechać na miejsce zdarzenia. Na czas prac remontowych kanał wysuszono, więc droga wodna była odcięta, a lądowej nie ma.
To nie pierwszy przypadek przegranej Wenecji w walce z ogniem. Miasto, choć w znakomitej części położone na wodzie, nie radzi sobie z pożarami. W 2003 roku jego ofiarą stały się zabytkowe austriackie młyny. - Akurat byłam na miejscu i oglądałam akcję strażaków - mówi Barbara Lenart. - Mimo że ten wielki kompleks stoi przy drugim co do wielkości Kanale della Gudecca, trzeba było użyć helikopterów. Stateczki, przystosowane do wypompowywania wody i kierowania jej wężami na ląd, cumują w zbyt dużej odległości.
Rekonstrukcja La Fenice stała się najbardziej spektakularnym wydarzeniem ostatnich lat we Włoszech. Po renowacji kaplicy Cromennich z malowidłami Giotta, najwięcej mówiło się i pisało właśnie o niej. Trudno się dziwić; siedziba narodowej opery jest nie tylko przepięknym zabytkiem i - obok Pałacu Dożów i Bazyliki św. Marka - symbolem Wenecji, ale i miejscem najważniejszych zdarzeń kulturalnych. Tu właśnie występowali artyści światowej sławy i pojawiały się wybitne osobistości, choćby papież Jan Paweł II.
Barbara Lenart, do niedawna konserwator sztuki w Muzeum Diecezjalnym w Opolu, tym razem pojechała do Włoch "za mężem", przez Uniwersytet Opolski oddelegowanym do wykładania kultury słowiańskiej i nauczania języka polskiego na Uniwersytecie w Padwie. Ponieważ w tym kraju już wielokrotnie miała okazję wykazać się umiejętnościami konserwatorskimi, szybko znalazła pracę. Właśnie rozpoczynała się dwutygodniowa przerwa technologiczna po impregnacji stalli na chórze w jednym z padewskich kościołów, gdy zadzwonił telefon. Zaproponowano jej pozłacanie w La Fenice. Przystała z entuzjazmem, zaznaczając, że jest wolna tylko 14 dni. Kiedy minęły, propozycję ponowiono, zapewniając awans i korzystniejsze warunki finansowe. Zgodziła się. Została szefem kilkunastoosobowego zespołu pozłotniczego.
Cztery godziny dziennie zajmował przejazd z Padwy do Wenecji. Pociągiem, autobusem, statkiem (samochód, ze względu na korki, zająłby dwa razy więcej). Praca rozpoczynała się na poziomie parteru, osiągała sufit 20 metrów nad podłogą, kończyła w tzw. wieży sceny, kolejne 20 metrów wyżej. Płatkami 23-karatowego, podwójnego złota, którego zużyto całe kilogramy, trzeba było pokrywać drewno, metal, gips, cartapesty (z tego samego tworzywa, przypominającego papier mâché, są wykonane słynne weneckie maski). Technikę zwykle dyktował pracodawca, jedna z najlepszych w kraju firm snycersko-pozłotniczych "Bartolini". - Mozolna, ciężka praca, początkowo w pyle i brudzie - wspomina Barbara.
Zespół pozłotników wykonywał także retusze i łączenia elementów powstałych wcześniej w pracowni, w ciągu kilku lat. Trzeba było je odtwarzać na podstawie elementów zachowanych w ocalałych pomieszczeniach lub na podstawie niekompletnych zdjęć. Niestety, przed pożarem teatr nie został zinwentaryzowany.
- Na wątpliwości nie było czasu, zaś najtrudniejsze okazało się porozumiewanie się w dialekcie weneckim, zdecydowanie różniącym się od języka literackiego. A także takie organizowanie pracy, by ekipa nie wchodziła w drogę innym, zatrudnionym przez głównego wykonawcę, firmę budowlaną SACAIM. W sumie pracowało ponad 500 osób.
- Wszyscy oczekiwali od nas deklaracji wielkich emocji, przecież uczestniczyliśmy w ważnym przedsięwzięciu - zauważa - toteż znalazłam się w wielkim kłopocie, gdy koleżanka spytała, co czuję, pracując w La Fenice, budując tu, gdzie do niedawna był tylko popiół. Powiedziałam: "W lecie było bardzo gorąco, temperatura przekraczała 40 stopni i zrzucałam biały kombinezon z logo, który co prawda nie był obowiązkowy, ale firma życzliwie patrzyła na tych, którzy go nosili. A jesienią zrobiło się bardzo zimno. Nie zamontowano drzwi, panowały potworne przeciągi, wszyscy chorowali. Ogromne powierzchnie i zmęczenie sprawiały, że kiedy trzeba było pozłocić kilkadziesiąt metrów identycznych elementów, traciłam orientację, gdzie jestem".
Mimo to Barbara Lenart zapewnia: - Miałam szczęście, że brałam udział w tak fascynującej konserwacji. I tę próżną przyjemność, że z tysięcy zdjęć na plakat wybrano moje zdjęcie.
Można sobie wyobrazić, jak wielkie wrażenie na gościach inauguracji wywołał widok za frontowymi drzwiami. Sala widowiskowa z balkonami, a także scena lśniły od złota, metalu, świateł, szkieł weneckich z rozmieszczonej na wyspach dzielnicy Murano, połyskiwały ściany z marmurini, urodą nie ustępującemu litemu marmurowi, i posadzki weneckie. Rządowe pieniądze nie wystarczyły na pokrycie olbrzymich kosztów, toteż niektóre zakupy poprzedziła akcja fundowania konkretnych przedmiotów przez osoby. Fundacja Venice in Peril zakupiła metalowy żyrandol z kwiatonami ze szkła z Murano, średnicy około trzech metrów, znana kreatorka mody Laura Biagiotti ufundowała haftowaną złotymi nićmi kurtynę z weluru. W roku pożaru wprowadziła do sprzedaży perfumy dla kobiet, których nazwa Sotto Voce to termin muzyczny, oznaczający półgłosem, z cicha. Część zysków z ich sprzedaży przeznaczyła na odbudowę opery. Grosza nie poskąpili Amerykanie, Niemcy, Francuzi i Anglicy.
14 grudnia sponsorzy, delegaci rządowi z prezydentem, a także przedstawiciele europejskich dworów książęcych zajęli miejsca dla zaproszonych. Na pozostałych fotelach zasiedli zwycięzcy internetowej licytacji biletów (ich średnia cena wyniosła tysiąc euro!). Budowniczy i konserwatorzy dopiero następnego dnia z mediów dowiedzieli się, kto w jakie futra, tafty i brylanty był ubrany i jak wspaniale pod dyrekcją Riccardo Muttiego spisali się instrumentaliści i chórzyści, dla których przez osiem lat miejscem pracy był wielki namiot. A także, że po wysłuchaniu Beethovena, Strawińskiego, Caldary i Wagnera publiczność udała się na kolację w Arsenale.
Barbara Lenart odetchnęła z ulgą, choć nie bez żalu. Wprawdzie praca na zapleczu La Fenice wciąż trwa, ale już nie wymaga udziału konserwatorów.