Poznajcie historię pani Barbary, która zmaga się z nowotworem. Walczy, choć rokowania są złe, bo w życiu najważniejsze jest, by żyć

Milena Zatylna
Milena Zatylna
Barbara Wysocka zmaga się z chorobą od 2019 roku. Zaczęło się od raka piersi, później był guz na żołądku, przerzuty do płuc, węzła chłonnego. Ale nie odpuszcza, choć rokowanie są złe. Walczy, bo w życiu najważniejsze jest… by żyć. Każdy kolejny dzień, tydzień, miesiąc, uważa za swój sukces. Jest szczęśliwa, że jeszcze może o własnych siłach wstać z łóżka. Marzy, by trwało to jak najdłużej. 

- Wymacałam sobie guza sama i dla pewności poszłam do lekarza, nie spodziewając się, że to coś poważnego. Dowiedziałam się niestety, że to rak złośliwy - wspomina Barbara Wysocka. - Pierwsza myśl była taka, że umrę. Po chwili, kiedy ochłonęłam, dotarło do mnie, że przecież znam wiele osób, które chorują, więc dziś rak to nie wyrok. Jednak moja odmiana jest paskuda, a rokowania złe. Zdaję sobie sprawę, że mogę odejść szybciej niż bym chciała, ale póki co najważniejsze, że żyję , mam kochającego męża, jestem pod opieką wspaniałych lekarzy Opolskiego Centrum Onkologii, co trzy tygodnie podawana jestem immunoterapii przeciwnowotworowej.

Pani Barbara zachorowała w lutym 2019 roku. Od tego czasu wiele przeszła, bo nowotwór nie odpuszcza. 

- Po zmianach w piersi wykryto łagodny guz na żołądku, następnie były przerzuty do płuc i usunięcie górnego płata lewego płuca, radioterapia celowana lewego płuca, a w tym roku pojawiły się kolejne zmiany w chorej piersi oraz przerzut do węzła, co zakończyło się w lipcu amputacją radykalną piersi - wylicza nasza bohaterka. - Trzeba mieć wsparcie najbliższych, dużo samozaparcia i wewnętrznej chęci walki, żeby się w tej sytuacji nie poddać.

Nowotwór zaatakował, kiedy Barbara Wysocka szukała pracy, czekała na szkolenia i oferty zatrudnienia, a w duszy marzyła o prowadzeniu pensjonatu w pięknym zielonym zakątku Polski.

- Jestem osobą pozytywną, komunikatywną uwielbiam ludzi, więc własny pensjonat wydawał mi się idealnym miejscem na resztę życia – opowiada. – Niestety, bez względu na to, jaki obrót przybierze choroba, tego marzenia już na pewno nie zrealizuję. Po terapii onkologicznej muszę się pogodzić z tym, że wiele rzeczy już za mną.

I właśnie zmieniającą się sprawność fizyczną najtrudniej było kobiecie zaakceptować. Zawsze była energiczna, jak sobie coś postanowiła, to nie było mowy, żeby nie osiągnęła celu. 

- Teraz mierzę się z wieloma ograniczeniami i muszę zaakceptować swoją niemoc. Na przykład uszkodzenie nerwów obwodowych w dłoniach i stopach powoduje mrowienie i drętwienie oraz brak czucia w palcach i niemożność utrzymania przedmiotów. Nie mogę zapiąć guzika, chyba że jest duży. Wielkim problemem jest, kiedy muszę napisać coś ręcznie, łapią mnie bolesne skurcze w najmniej odpowiednim momencie i takich codziennych "ułomności" jest wiele. Zdrowy człowiek nie jest w stanie wyobrazić sobie przez co przechodzimy.

Choć dla wielu kobiet utrata włosów podczas terapii onkologicznej to jedno z najbardziej traumatycznych przeżyć, pani Barbara zniosła to dzielnie. 

- Zawsze miałam krótkie włosy, a wiedząc, że po chemii mogą mi wypaść, wolałam się na tę chwilę przygotować i poprosiłam fryzjerkę, by obcięła mnie najkrócej jak się da - wspomina. - Wyłysiałam w czternastym dniu chemioterapii. Nie chodziłam wówczas w perukach, bo źle mi się kojarzyły. Wolałam chustkę. Później wzięłam udział w pierwszej Gali Opolskiego Centrum Onkologii, gdzie na scenie wystąpiłam łysa jak kolano. Stwierdziłam, że skoro już "świat" mnie taką widział, to w zasadzie po co mi ta chustka? Owszem, zakładałam ją, kiedy na dworze było zimno, ale w sklepie czy w restauracji chodziłam bez. Wiem, że wiele dziewczyn nie ściągało nakrycia głowy nawet w domu, tak wielki odczuwały dyskomfort nie tylko przed obcymi, ale także przed najbliższymi i przed sobą.

Równie dzielnie Barbara Wysocka zaakceptowała fakt, że musi mieć amputowaną pierś.

- Przed amputacją miałam sześć operacji, więc śmieję się, że jestem pocięta jak żona Frankensteina. Kolejna blizna nie robiła na mnie wrażenia. Nie miałam też problemu z tym, żeby mąż mnie zobaczył w takim stanie. Pomagał mi się kąpać, robił opatrunki. Te utraty tłumaczyłam sobie racjonalnie i bez emocji, że włosy odrosną, pierś wprawdzie nie, ale ważne, że żyję, że mogę cieszyć się danym mi czasem i spędzać go z ukochanym mężem i światem, który dookoła. Od nas zależy, jakie znaczenie damy temu, co nas spotyka.

Pani Barbara podkreśla, że prócz poddania się leczeniu przez wspaniałych lekarzy z OCO również pozytywne nastawienie jest kluczowe w walce z chorobą. 

- Mam akurat to szczęście, że jestem w udanym związku i mam dla kogo żyć, jestem osobą pozytywną i do wszystkiego podchodzę zadaniowo. Gdybym się poddała, być może by mnie już na świecie nie było. Walczę, bo w życiu najważniejsze jest... by żyć. W tej chorobie, podstępnej i nieprzewidywalnej, nie ma lepszej motywacji. Każdy kolejny dzień, tydzień, miesiąc, uważam za swój sukces. Jestem szczęśliwa, że jeszcze mogę o własnych siłach wstać z łóżka. Marzę, by trwało to jak najdłużej.

Dziś umie sobie odpuszczać, a także zaakceptować własne słabości. 

- Po chemii czy naświetlaniach czułam się różnie, czasami bardzo źle. Mogłam tylko leżeć w łóżku. Byłam zbyt słaba na jakiekolwiek działanie. Ale miałam wyrzuty sumienia, że jestem bezużyteczna, bezwartościowa, bo przez cały dzień nie dałam rady posprzątać czy ugotować obiadu. Mój wspaniały mąż nauczył mnie tego, że nic nie muszę. Skoro jestem chora, to mam prawo być słaba, a świat się nie zawali z tego powodu, że nie umyłam naczyń albo nie ugotowałam zupy. Ta nauka nie przychodziła mi łatwo, ale udało mi się zmienić priorytety. Zaakceptowałam swoją niemoc, pogodziłam się z tym, że życie się zmieniło, płynie wolniej, swoim rytmem.

Barbara Wysocka przyznaje, że bardzo ważne jest też dla niej wsparcie męża, otoczenia, a zwłaszcza innych Amazonek. 

- Najbliżsi, czyli mąż, rodzina i przyjaciele, to nieoceniona podpora, jednak nikt tak nas nie zrozumie jak inna kobieta, która przeszła to, co my. Są momenty, kiedy zachowanie osób chorych jest dla bliskich irracjonalne. Czasami jesteśmy płaczliwe, czasem złośliwe, innym razem chce nam się krzyczeć. Bywa, że rodzina ma z nami ciężko i nie wie o co chodzi, nie wie jak rozmawiać i co w tej sytuacji zrobić. Wie to tylko inna Amazonka.

Barbara Wysocka nie ma wielkich marzeń i nie snuje dalekosiężnych planów. Chce żyć szczęśliwie tak jak teraz. Podczas najbliższego badania chciałaby dowiedzieć się, że nie ma przerzutów. I razem z mężem pojechać na święta Bożego Narodzenia w góry, żeby przeżyć je spokojnie, bez zakupowego i kulinarnego szaleństwa. 

A innym paniom, które kiedyś usłyszą diagnozę „rak” radzi, aby się nie poddawały, walczyły ile mają sił, bo żyje się raz. I jak najwcześniej zapisały się do Klubu Amazonek, bo wtedy będą miały gwarancje, że ktoś im w tej chorobie zawsze będzie towarzyszył. 

- Jednocześnie mam apel do wszystkich kobiet: kochane, samobadajcie sobie piersi raz w miesiącu, bez względu na to ile macie lat, bo nowotwór nie kieruje się metrykami i nawet dwudziestolatka może zachorować. Jeśli nie wiecie jak to zrobić, instrukcję na pewno znajdziecie w Internecie. Rzetelne informacje uzyskacie też w Klubie Amazonek przy Opolskim Centrum Onkologii czy u ginekologa. Im wcześniej choroba zostanie wykryta, tym większe szanse, że się z nią wygra - dodaje Barbara Wysocka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

9 ulubionych miejsc kleszczy w ciele

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska