Pracownika wykorzystam. Jak pracodawcy żerują na bezrobotnych

fot. sxc
fot. sxc
Krystyna jest wściekła. Na pracodawców, że ją próbują robić w konia. Czasami skutecznie. I na szukających pracy, którzy się godzą na każde warunki i każde pieniądze.

- Sami sobie są winni, bo boją się odezwać, sprzeciwić, upomnieć o swoje prawa - zżyma się bezrobotna kobieta. Z restauracji odeszła sama pół roku temu, po tym, jak na kolejną prośbę o umowę szef nie zareagował. Wymienia nazwę dobrze znanego lokalu w centrum Opola.

- Pracowałam tam jako pomoc kuchenna po czternaście, czasami szesnaście godzin dziennie - opowiada. - Zarabiałam 4,50 zł na godzinę. Bez ubezpieczenia, odprowadzanej składki na emeryturę, a jestem po pięćdziesiątce. Muszę myśleć, z czego będę żyła na starość.

Zanim jednak przyjdzie starość, jest dziś, a dziś Krystyna nie ma na chleb. Ma za to piesze wędrówki po Opolu w poszukiwaniu pracy, bo na bilet MZK jej nie stać.

Na próbę, czyli za friko

Najpierw trafiła do szkolnej stołówki. - Szukali pomocy kuchennej. Kazali przyjść na próbę. Sprzątałam, myłam naczynia, szatkowałam ogórki i kapustę na surówki, obierałam ziemniaki - opowiada. Roboty było w bród, czasu na rozmowę z szefową niewiele.

Krystyna przychodziła przez tydzień i po cichu liczyła, że spodoba się właścicielom firmy i zostanie. Na koniec usłyszała, że ma wracać do domu i czekać na telefon. Do tej pory nikt nie zadzwonił. - Uświadomiłam sobie wtedy, że pewnie nie byłam jedyną osobą "na próbę" - mówi rozgoryczona kobieta.

Kiedy w kolejnej firmie sprzątającej markety usłyszała, że też musi przyjść na dwa, trzy dni za darmo, żeby zobaczyli, czy potrafi zmywać mopem podłogi, od razu odmówiła.

- Potem jeszcze kierownik stamtąd dzwonił do mnie z propozycją pracy, ale zdania w sprawie "sprawdzania" nie zmienił. Ja swojego też nie.

Łukasz Śmierciak, rzecznik prasowy Okręgowej Inspekcji Pracy w Opolu, mówi krótko: - Według polskiego prawa takie "wypróbowywanie pracownika" jest nielegalnym zatrudnieniem. Pracodawca, który proponuje umowę o pracę, powinien ją zawrzeć najpóźniej w dniu rozpoczęcia pracy. Jeśli chce nas sprawdzić, może podpisać z nami umowę o pracę na okres próbny np. tydzień, ale nie dłużej niż na trzy miesiące. Musi nam też zapłacić za przepracowany czas, a wcześniej wysłać na badania lekarskie i przeszkolić z zasad bhp.

Zapewne z powodu tych wszystkich formalności (takiego pracownika trzeba też zgłosić do ubezpieczenia) i konieczności zapłacenia za niepewną pracę szefowie nie chcą słyszeć o umowach na okres próbny. Wolą sprawdzać nas za darmo.

Jakie konsekwencje grożą im za nielegalne zatrudnienie (bez umowy i wynagrodzenia)?

- Mandat od 1 tys. do 2 tys. zł, a w razie tzw. recydywy może on sięgnąć 5 tys. zł. Inspektor ma też prawo skierować wniosek o ukaranie do sądu, który orzeka grzywnę do 30 tys. zł - dodaje Łukasz Śmierciak z PIP. Za niezgłoszenie do ubezpieczenia społecznego inspektor może wlepić kolejny mandat na 3 tys. zł i poinformować ZUS, skarbówkę oraz prokuraturę. 3 lata pozbawienia wolności to najsurowsza kara za łamanie przepisów prawa o ubezpieczeniach społecznych, czyli niepłacenie składek.

W 2008 roku opolscy inspektorzy pracy sprawdzili 791 firm, czy zatrudniają legalnie. Na prawie 8200 pracujących w nich osób w 323 przypadkach stwierdzili nieprawidłowości w zawieraniu umów i zgłaszaniu pracowników do ubezpieczenia społecznego.

Doniosę i będę spalona

24-letnia Anita skończyła studia zawodowe z kosmetologii. Wydawało jej się, że ma wiedzę i doświadczenie, bo przez dwa lata miała praktyki zawodowe. Zanim jednak dostała etat w znanym salonie urody w dużym mieście powiatowym, trzy tygodnie przepracowała tam "za friko".

- Szefowa mówiła, że to szkolenie, że po studiach nic nie umiem, że nie mogę od razu pracować z klientami - opowiada Anita. - Co miałam robić? Chciałam pracować w zawodzie. Musiałam zapłacić frycowe. Na początku odbierałam telefony, umawiałam wizyty, sprzedawałam kosmetyki, sprzątałam gabinety po zabiegach.

Po takiej "próbie" Anicie pozwolono zostać w firmie, ale nie na wymarzony etat, tylko na umowę-zlecenie. Pracodawca wykorzystał fakt, że kontynuuje studia, więc nie musi odprowadzać za nią składek na ubezpieczenie. Umowę ma przedłużaną co miesiąc, co oznacza, że firma może zrezygnować z niej z dnia na dzień, mimo że ona codziennie przychodzi do pracy i spędza w niej więcej niż osiem godzin.

Właściciele płacą jej pensję zapisaną w papierach, a prowizję od wykonanych zabiegów do ręki. Anita wie, że szefowie łamią prawo, zatrudniając ją na umowę-zlecenie, nie płacąc za pierwszy przepracowany miesiąc, a za kolejne nie odprowadzając pełnych podatków ani składek. Uważa jednak, że jeśli poszłaby z tymi informacjami do inspekcji pracy, to jej praca w gabinecie nie trwałaby ani minuty dłużej.

- Co z tego, że inspektor pracy nakaże szefowi zatrudnienie mnie na etat. Przy pierwszej lepszej okazji i tak wylecę, znajdą na mnie jakiegoś haka. A ona chce pracować i zdobyć doświadczenie. Gabinetów kosmetycznych w jej mieście nie ma zbyt wiele. I w każdym byłaby spalona.

Urząd pracy nie zareagował

Do pracy w salonie odzieżowym Matyldę z Opola skierował Powiatowy Urząd Pracy, w którym jest zarejestrowana jako bezrobotna. Odmówić nie mogła, bo skreśliliby ją z wykazu, straciłaby ubezpieczenie.

Krótka rozmowa z kierowniczką sklepu pozbawiła ją złudzeń, że zarobi tam na życie. - Na początek najniższa krajowa, potem będzie podwyżka - usłyszała. Kiedy i jaka? Nie wiadomo.

Matylda chciałaby zarabiać około 1800 - 2000 zł na rękę. Twierdzi, że za takie pieniądze mogłaby już godnie żyć. Pracy szuka od dwóch lat. Ma doświadczenie zawodowe jako handlowiec. Niektóre mało przyjemne, bo kiedy szefowie w poprzedniej pracy zaczęli ją chwalić za zaangażowanie i oczekiwała obiecanej wcześniej podwyżki, dostała wypowiedzenie. W innej firmie przez miesiąc czekała na wypłatę pensji. Poszła do sądu pracy. Dostała zaległe pieniądze po 6 latach.

Przed koniecznością podjęcia kolejnego zajęcia za marne grosze w salonie odzieżowym, gdzie skierował ją pośredniak, uratowało ją jedynie to, że kierowniczka napomknęła na koniec rozmowy, że przez kilka dni musi przyjść na przeszkolenie za darmo. - Kiedy opowiedziałam o tym w urzędzie pracy, nikt nie zareagował - opowiada. - Ale nie wykreślili mnie z listy.

- Pracowałem, ale nie miałem umowy - tak najczęściej tłumaczą się bezrobotni trafiający do pośredniaków, którym nie przysługuje prawo do zasiłku, bo pracowali zbyt krótko. Małgorzata Pliszka, zastępca dyrektora Powiatowego Urzędu Pracy w Nysie, mówi, że ostatnia zmiana przepisów pozwala im weryfikować firmy poszukujące pracowników za ich pośrednictwem.

- Jeśli w ciągu ostatniego roku były karane za przestępstwa lub wykroczenia z kodeksu pracy, PUP może odmówić im pomocy - wyjaśnia wicedyrektor. Jej zdaniem reguła jest taka: duże firmy raczej nie pozwalają sobie na łamanie prawa pracy, bo wiele mogą stracić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska