Prawo giganta i prawo opiekuna

Redakcja
Z Jerzym Marszałkowiczem, orędownikiem bezdomnych, laureatem Orderu św. Jerzego i odznaczenia papieskiego "Pro Ecclesia et Pontifice", rozmawia Danuta Nowicka

Konto schroniska w Bielicach:
Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta
48-316 Łambinowice, Bielice 127
BSF/Łambinowice
890511023 - 126191 - 27006

Bielice, luty. Schronisko dla 203 bezdomnych, które przy niepogodzie okupuje 250 osób. Dawny budynek dworski, obrośnięty klockami przybudówek, otoczony zwartym szeregiem kontenerów i przerobionych na sypialnie garaży. Na błotnistym podwórzu niebo zabarwia kałuże szarością. Za chwilę pewno zacznie padać, więc mieszkańcy pospiesznie trzepią ciężkie od kurzu skrawki chodników i - pomiędzy gipsową figurą Matki Boskiej a świńską zagrodą - zdejmują pranie, po czym wnoszą je do domu, gdzie nieopisana ciasnota i odór - dla kogoś z zewnątrz trudny do wytrzymania.
Wyjście z tej enklawy nędzy prowadzi przez furtkę z materiałów odpadowych. Jedni z niej korzystają, by zajrzeć do świata tych, którzy mają domy. Drugich wynoszą. Na cmentarz, tuż za płotem.

- Jednak zdecydował się ksiądz na emeryturę?
- Nie chciałem, ale namówiono mnie, argumentując, że mogę te 470 zł spożytkować dla podopiecznych.
- Tak też się stało?
- Połowę oddaję na schronisko, z połowy pokrywam koszty wyjazdu na zebrania zarządu głównego Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. Czasem trzeba bezdomnego odprowadzić do autobusu, kupić mu bilet czy dać drobną zapomogę. Korzystam także z tego, że od jakiegoś czasu wolno wysyłać karty telefoniczne dla więźniów. Jedna taka karta kosztuje 11 zł 30 gr.
- A dla siebie? Trzeba się przecież ubrać...
- Mam bardzo dobre rodzeństwo; młodsza siostra przysyła mi paczki odzieżowe i żywnościowe, lekarstwa. Kurtkę mam po świętej pamięci wujku. Czasem korzystam z magazynu odzieżowego schroniska.
- Sutanna wygląda na wysłużoną.
- Zafundował mi ją proboszcz z Sępolna we Wrocławiu.
- To musiało być co najmniej piętnaście lat temu. Niedyskretnie spytam, czy ma ksiądz prawo ją nosić?
- Przyjąłem cztery niższe święcenia - taki porządek panował w czasach przedsoborowych - ale do wyższych, subdiakona, diakona i prezbitera już nie przystępowałem. Mój ojciec duchowny i inni przełożeni uważali, że nie powinienem ze względu na stan zdrowia. W efekcie nie wolno mi odprawiać mszy św. ani spowiadać. Ówczesny rektor Seminarium Duchownego we Wrocławiu wyraził jednak zgodę na to, bym nosił sutannę.
- To było dla księdza takie ważne?
- Uważałem, że pomoże mi w apostolstwie.
- Jako katecheta pracował ksiądz stosunkowo krótko. Z tego co wiem, najdłużej w bibliotece.
- Ponieważ przez trzy lata studiowałem anglistykę ze specjalizacją bibliotekarską, otrzymałem zatrudnienie w bibliotece Katolickiego Instytutu Naukowego na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu, zanim zlikwidował go UB, zaś przede wszystkim wrocławskiego seminarium.
- Jak doszło do spotkania z bezdomnymi?
- Przez dziewięć lat dyżurowałem na furcie, gdzie przychodzili biedni, żebracy, dzieci cygańskie, ludzie wypuszczeni z więzienia, ci, którzy utracili pracę, czasem naciągacze. I, oczywiście, dużo alkoholików. Przełożeni pozwolili mi na wydawanie resztek z kuchni, bardzo mnie wspierali klerycy. Alkoholików prowadziłem do poradni przeciwalkoholowej, odprowadzałem na stację, do szpitali w Czarnym Borze, Sieniawce, Lubiążu, pomagałem w staraniach o dowód osobisty, aż mnie przeprowadzono z powrotem do biblioteki, licząc na to, że bezdomni i biedni przestaną przychodzić, bo przysparzali, mówiąc najdelikatniej, kłopotu. Kiedyś usłyszałem, że "jeśli w dalszym ciągu będą nas odwiedzać całe gromady, ksiądz będzie musiał opuścić seminarium".
- To w tamtych czasach nabawił się ksiądz gruźlicy?
- Za to dzieciństwo było sielskie, anielskie, mimo że kiedy wojna wybuchła, miałem osiem lat. Do nas, dzieci, nie docierały jej okropieństwa, poza sytuacjami, gdy ojciec uciekał przed gestapo, bo był dowódcą AK okręgu tarnowskiego. Przyjeżdżali krewni, a rodzice na niewielkim mąjąteczku, niecałych 50 hektarach, byli bardzo gościnni. Niestety, wszystko skończyło się z chwilą nastania reformy rolnej.
- Jak rodzina przyjęła decyzję o wstąpieniu do seminarium?
- Matka bardzo ubolewała, rodzeństwo odradzało, obawiając się zemsty na całej rodzinie, bo był rok 53, czasy stalinowskie.
- Wracając do bezdomnych. Za komuny panowało przekonanie, że ich nie ma...
- Utwierdzał w nim zapis cenzury. Mieliśmy niemałe trudności przy uruchamianiu schroniska we Wrocławiu, w baraku przy Lotniczej. Na szczęście lokalne władze jakoś przymknęły na to oczy i działalność rozpoczęliśmy wraz z pasterką w 81, w obecności dziesięciu bezdomnych. Niedługo potem ich liczba wzrosła do stu.
- Dziś byłoby jeszcze więcej?
- Niestety. Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie Polskę po odzyskaniu niepodległości. Myślałem, że i pijaństwo ustanie, i problemu bezdomnych nie będzie, tymczasem jest ich chyba o dwieście procent więcej.
- Jest ksiądz jedyną osobą duchowną w całej Polsce pracującą i mieszkającą w schronisku dla bezdomnych. Jak rozpoczyna ksiądz dzień?
- Wstaję o szóstej, kiedy niektórzy nasi podopieczni wyjeżdżają do pracy w telekomunikacji. Ponieważ kierownik przyjeżdża o siódmej, ustalam plan dnia - wyjazdy do szpitala, przychodni, urzędu pracy, do Opola, piszę podania o zasiłki, przyjęcie do domu starców, o dokumenty lekarskie. Do mnie należy wydawanie papierosów dla kalek, chorych, starców bez grosza, którzy są palaczami - dwu i pół dziennie, odbieram pocztę, prowadzę modlitwy, półgodzinne nabożeństwo połączone z jakąś nabożną czytanką...
- A czas dla siebie, na lekturę, oglądanie telewizji?
- Telewizji nie oglądam, także dlatego, że jej nie lubię. Na czytanie w zakresie, jaki by mi odpowiadał, też czasu brakuje. Ogranicza go, oprócz obowiązków na miejscu, praca w zarządzie głównym Towarzystwa Pomocy.
- Dzięki której można przyjrzeć się pracy innych schronisk.
- Wiele kieruje się rentami, zasiłkami - nie masz ich, to możesz, bracie, się wykąpać, możemy cię przebrać, ale po kilku dniach - do widzenia. Jest takie podejrzenie, że niektóre schroniska przeobraziły się w domy opieki społecznej i przyjmują za skierowaniem i zagwarantowaniem zasiłku. Brat Albert powiedział dosadnie: "Większość dzieł charytatywnych to jest fałszowanie Ewangelii i bezczelne oszustwo".
- Skoro padło to imię: czy artysta formatu Chmielowskiego postąpił słusznie, porzucając twórczość na rzecz ubogich?
- W książkach o bracie Albercie jest taka scena: przychodzi do niego młoda malarka, Pia Górska, i atakuje, jak mógł zmarnować talent, a on na to: "Owszem, gdybym miał dwie dusze, to bym jedną malował, a drugą opiekował się bezdomnymi, ale ponieważ mam tylko jedną, robię to, co ważniejsze".
- Po ciężkiej operacji, z której ledwo uszedł ksiądz z życiem, należałoby jednak bardziej uważać na siebie...
- Żal mi ludzi. Czasem porównuję swoją rolę - może pycha przeze mnie przemawia - do roli św. Maksymiliana Kolbego, który poszedł na śmierć nie tylko za Gajowniczka. On chciał być ze skazanymi na śmierć, zależało mu, żeby tych kilkanaście osób podtrzymywać na duchu. Ja też chcę być z ubogimi, ze starcami. Kiedyś obliczyłem, że już 270 osób, które przekroczyły próg tego domu, umarło. 60 spoczywa na naszym cmentarzu.
- To przykry widok - schronisko bezpośrednio sąsiadujące z cmentarzem.
- Proboszcz bał się, że jeśli będziemy chować naszych pensjonariuszy na parafialnym, zabraknie miejsca dla mieszkańców Bielic.
- Co księdza pobudza do wyrzeczeń?
- Niczego się nie wyrzekam. Św. Wincenty a Paulo powiedział: "Nie wy robicie łaskę, że służycie ubogim, ale doświadczacie łaski, że możecie im służyć".
- Na czym polega łaska bezowocnych rozmów z alkoholikami?
- Czasami owocnych. Człowiek, z którym uruchomiłem schronisko w Bielicach, a który teraz samodzielnie prowadzi inne, zgłosił się, jeszcze we Wrocławiu, prosto z więzienia. Był alkoholikiem, rozwiedzionym. Takich przykładów jest więcej.
- Każdy z nas potrzebuje trochę prywatności i odpoczynku...
- Raz w roku jeżdżę na tydzień do swoich sióstr, do Wrocławia.
- Na co dzień też przydałby się jakiś własny kąt, a tymczasem wybrał ksiądz mieszkanie z chorymi, w siedmioosobowym pokoju.
- Staram się jeszcze bardziej ograniczyć swoją wolność, biorąc nocne dyżury. W oddzielnym pomieszczeniu byłbym izolowany od wielu spraw. Poza tym, prawdę mówiąc, niektórych ludzi mieszkańcy nie tolerują. Są kalecy i zwariowani.
- I zawszeni?
- Owszem, nieraz walczę z wszami. Tu jednak wcale nie jest źle. Jest smaczne jedzenie.
- Np. dzisiaj na obiad - kapuśniak z chlebem.
- Za to wczoraj mieliśmy jeszcze kocioł herbaty.
- Czym dla księdza jest przyznane w listopadzie odznaczenie papieskie "Pro Ecclesia et Pontifice?
- Czy papież w ogóle wie, że mi je dał? Pewno mu coś tam powiedzieli na ucho, ale on ma wiele innych spraw na głowie. Jakiś asesor podpisał dokument...
- Innymi słowy, nie czuje się ksiądz szczególnie wyróżniony?
- Właśnie. Przede wszystkim jestem zmartwiony tragicznymi sytuacjami schroniska. O tym pomówmy. O bezrobociu, które, jak przewidują pesymiści, ma się podwoić. O likwidacji hoteli robotniczych, ludziach koczujących na dworcach, zamarzających. O kryzysie rodziny, bo 60 - 70 procent mieszkańców schroniska to ludzie rozwiedzeni albo separowani. Od nowego roku nie wolno nam wystawiać dowodów osobistych korespondencyjnie, za darmo. To duże utrudnienie.
- Skąd w księdzu tyle determinacji?
- Myślę, że to, że nie zostałem kapłanem, nie było bezcelowe. Jest piosenka o tym, że "ludzie do ciebie przyjdą". Do mnie też zaczęli przychodzić, więc co miałem robić? Czasem naciągali, ale to było nieuniknione... Jeden z naszych podopiecznych wyraził się, że prawem "giganta" - tak nazywają bezdomnego, włóczęgę czy alkoholika - jest oszukać opiekuna, ale obowiązkiem opiekuna jest nie dopuścić do tego, żeby dać się oszukać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska