Targi nto - nowe

Prawo silniejszego

Ewa Kosowska-Korniak [email protected]
Małgorzata mieszkała w tym bloku. Zasłania twarz, bo nie chce, by dokuczano jej synowi - za to, że mieszka w noclegowni.
Małgorzata mieszkała w tym bloku. Zasłania twarz, bo nie chce, by dokuczano jej synowi - za to, że mieszka w noclegowni.
Gdy wróciła z pracy do domu, w jej mieszkaniu, na 30 metrach kwadratowych, był już były mąż, jego nowa żona i jej czworo dzieci. Wszyscy z meldunkami.

Małgosia jest młodą kobietą ze średnim wykształceniem, zawód: technik ekonomista, specjalność bankowość. Inteligentna, energiczna, ale trochę rozchwiana emocjonalnie. Ostatnio cała jej energia jest skoncentrowana na jednym: jak odzyskać meldunek i wrócić do swojego mieszkania, w którym nie może mieszkać.
- Chyba, że z policjantem lub ochroniarzem, którzy będą mnie chronić - mówi Małgorzata S. - Od 1998 roku ma założoną niebieską kartę, jako ofiara przemocy w rodzinie.

Jej horror rozpoczął się 31 stycznia ubiegłego roku. Przyszła po pracy do mieszkania i - jak twierdzi - zastała w nim byłego męża z nową rodziną. Wezwała policję.
- Policjant powiedział, że nic nie może zrobić, bo nowi lokatorzy mają meldunek, zameldował ich były mąż, bo miał do tego prawo - opowiada. - Moje rzeczy i rzeczy syna poprzenosili z dużego pokoju do małego i zamknęli na klucz, prawem silniejszego. Nie mogę z nich korzystać. Wyszłam z domu tak jak stałam.
Dzięki pomocy pani Małgorzaty Dziwoki-Więcek, którą poznała w Ośrodku Interwencji Kryzysowej, dostała pokój w przytułku "Szansa".

Od tej pory Małgorzata pisze pisma do różnych instytucji, chodzi, rozmawia, prosi. Wzięła ją w swoją opiekę Krajowa Partia Emerytów i Rencistów. Pomaga jej wiele osób, ale jak dotąd nikt nie potrafi zrobić tego skutecznie. Nie dość, że nie zdołała wrócić do swojego mieszkania, to jeszcze straciła meldunek. Po pół roku mąż poszedł do urzędu miasta i złożył wniosek o jej wymeldowanie, ponieważ nie przebywa w mieszkaniu. W ten sposób została bezdomną.
- Każdy jak widzi miejsce zameldowania "Szansa", to od razu myśli: patologia. Pewnie pijaczka jakaś. Kto zatrudni osobę zameldowaną w "Szansie"? - pyta Małgosia. - Jak tylko straciłam meldunek, straciłam też dotychczasową pracę. Szef nie podpisał ze mną kolejnej umowy.
W urzędzie miasta powiedziano jasno: Małgorzata odzyska meldunek, jak zacznie faktycznie mieszkać w swoim mieszkaniu. Tak stanowi nowy przepis, obowiązujący od 2003 roku.
- Przecież ja nigdy się nie wyprowadziłam z mieszkania, nadal mam tam swoje rzeczy! Ja z tego mieszkania uciekłam! - mówi.

Uciekła, jak twierdzi, bo bała się byłego męża i póki on z nową żoną jest w mieszkaniu, ona nie ma do niego powrotu. Nie może starać się o przydział na nowe mieszkanie, bo ma już przydział.
- Tyle, że nie mam gdzie mieszkać. To błędne koło. Chyba wyląduję pod mostem - mówi Małgosia.
Przedmiot sporu to dwupokojowe mieszkanie komunalne na siódmym piętrze w starym wieżowcu na rondzie. "Wychodzili" je oboje, remontowali wspólnie, wtedy układało się między nimi jako tako.
On, Mariusz S., może pokazać kwity: ile pożyczek brał z zakładu pracy na remont mieszkania.
Ona mówi, ile wysiłku kosztowało ją wychodzenie mieszkania, u kogo była, który radny jej pomógł.
- Co z tego, że on brał pożyczki na mieszkanie, skoro wydawał je na alkohol - twierdzi ona.
- Ja z tą kobietą przeszedłem piekło - mówi on. "Ta kobieta", tak nazywa byłą żonę. "Pan S." - tak mówi o swoim eks ona. Osoby, które znają Mariusza, nazywają go "wybitnym manipulatorem, z niewinnością w oczach".

Jedno nie ulega wątpliwości: na sprawie rozwodowej w 2001 roku on zobowiązał się przed sądem, że w ciągu trzech miesięcy wyprowadzi się z mieszkania. Na ul. Nysy Łużyckiej miała mieszkać Małgosia z dzieckiem, dziewięcioletnim dziś Krzysiem.
- Zobowiązałem się, bo miałem załatwioną pracę w Bornem-Sulinowie, planowałem wyjechać z Opola. Ale hurtownia, w której miałem pracować, padła. To gdzie się miałem podziać? Zostałem w mieszkaniu - mówi Mariusz.
Potem mieszkali tu oboje, a właściwie pomieszkiwali. Czasem ona się wyprowadzała, czasem on, a jedyne ślady wspólnej bytności to kolejne sprawy w prokuraturze. Mariusz twierdzi, że od lipca 2002 roku Małgosia nie mieszkała już na Nysy Łużyckiej, mieszkał tylko on. Data jest znamienna: wtedy Mariusz poznał Ewę, mieszkankę opolskiej "Szansy", i zakochał się.

- Czasem Ewa zostawała u nas na noc i zaczynała się libacja, czasem wpadali o północy i zaczynali imprezę, dziecko budzili - opowiada Małgosia. - Swoje dzieci Ewa zostawiała w "Szansie" z konkubentem. Wtedy ja siłą rzeczy musiałam uciekać z mieszkania. Częściej jednak Mariusz przebywał u Ewy, w "Szansie", nocował tam. Był takim nieoficjalnym mieszkańcem "Szansy".
Mariusz twierdzi, że u narzeczonej w "Szansie" bywał często, ale tam nie mieszkał, bo nie mógł. Chyba, że udało mu się zmylić czujność portiera.
Potwierdza to obecna kierowniczka "Szansy", Edyta Solarska-Halaba: - Mariusz nigdy nie miał decyzji na pobyt w "Szansie", choć z relacji mieszkańców wynika, że przez pewien czas tu nocował - mówi. - Jeśli chodzi o Małgorzatę, to z tego, co wiem, przebywała w swoim mieszkaniu sporadycznie.
- Jak to nie mieszkałam? - denerwuje się Małgosia. - Skąd ona może to wiedzieć? Skoro 24 sierpnia 2002 roku trafiłam do szpitala z połamanymi żebrami, skoro dwa razy pogotowie zabierało mnie z tego mieszkania, to chyba jednak tu mieszkałam. Czasem tylko uciekałam przed Mariuszem i jego nową żoną.

Połamania żeber dotyczyło czwarte postępowanie karne, wszczęte na wniosek Małgosi przeciwko Mariuszowi. Zostało umorzone, podobnie jak poprzednie, z braku dostatecznych dowodów. Dopiero piąte postępowanie karne, o dokonanie napaści na Małgosię w Ośrodku Interwencji Kryzysowej, zakończyło się wyrokiem skazującym. Mariusz dostał karę sześciu miesięcy w zawieszeniu na 3 lata, ale odwołał się. Wyrok jest nieprawomocny.
Równocześnie trwa sprawa o eksmisję Mariusza z mieszkania (sąd czeka na zakończenie sprawy karnej) i sprawy administracyjne.
- Czy to nie paradoks, że mój syn, którego ja jestem prawnym opiekunem, ma meldunek na ul. Nysy Łużyckiej, a ja meldunku nie mam? - pyta Małgosia.
- Syna nie wymeldowałem, bo go bardzo kocham, a on mnie. Chciałbym, żeby ze mną mieszkał, ja bym nie ograniczał mu widzeń z matką, tak jak ona ogranicza mu widzenia ze mną - mówi Mariusz. - Krzyś bardzo lubi moją nową rodzinę, nawet powiedział do Ewy, że chciałby, żeby była jego mamą.
Tyle że Ewa ma ograniczoną władzę rodzicielską nad trójką swoich dzieci, wychowuje je ojciec, Kambodżańczyk, mieszkający zresztą w "Szansie". Obecnie w mieszkaniu na Nysy Łużyckiej Ewa i Mariusz mieszkają tylko z najmłodszą córką Ewy.

W całej tej sytuacji najbardziej cierpi Krzysiek i wszyscy mają tego świadomość. Jest dzieckiem nadpobudliwym, ma problemy emocjonalne, uczy się w klasie integracyjnej, jest pod stałą opieką psychologa.
- On mówi, że może u dziadków spać nawet na balkonie albo na podłodze, żeby tylko być u nich, a nie w "Szansie", bo tam się czuje bardzo źle, ma kompleks "Szansy". Śpi na łóżku polowym, bo u moich rodziców naprawdę nie ma miejsca. Dla mnie już nie ma miejsca - opowiada Małgorzata.
- Nie chcę opowiadać się po żadnej ze stron - mówi Edyta Solarska-Halaba. - Małgorzacie zarzucam to, że nie mieszka z synem w "Szansie", dziecko jest tu tylko w weekendy. Jak dziecko ma lubić "Szansę", skoro mama mówi o niej cały czas źle. Meldunek w "Szansie" nie przekreśla szans na pracę, wielu naszych mieszkańców pracuje. Poza tym możemy udzielać rekomendacji starającym się o zatrudnienie. Ogólnie powiedziałabym, że Małgorzata jest nastawiona bardzo roszczeniowo.

Na plus szefowa "Szansy" wymienia: zaangażowanie Małgorzaty, to, że nie siedzi z założonymi rękami, walczy i wszystko, co mogła zrobić w swojej sprawie, już zrobiła. Poza tym jest świetną organizatorką, inicjuje różne rozrywki dla dzieci z "Szansy".
- Powiedziałam kiedyś Małgorzacie, że dla jej syna najlepiej byłoby, gdyby rodziną zastępczą dla dziecka stali się dziadkowie - dodaje Edyta Solarska-Halaba. - Powinni z mężem się nad tym zastanowić.
- Dlatego, że nie mam mieszkania, mam stracić dziecko, które kocham? - denerwuje się Małgorzata.
- To paradoksalna sytuacja, gdyż nikt nie odmawia pani Małgorzacie prawa do tego mieszkania, pod warunkiem, że do niego wejdzie i zacznie mieszkać, a nie może tego zrobić - mówi Monika Hnatów, koordynatorka Opolskiego Centrum przeciw Przemocy Wobec Dzieci i Młodzieży TRR.
Wszystko odbyło się zgodnie z prawem - mówi Andrzej Jadczak, naczelnik wydziału spraw obywatelskich w Urzędzie Miasta w Opolu. - Ja tej pani współczuję, ja rozumiem, że ona nie może tam mieszkać w trójkącie, z pozostałymi lokatorami. A z drugiej strony tak długo, jak długo nie zamieszka w tym lokalu, nie odzyska meldunku, bo meldunek nie może być fikcją. Jedyną szansą tej pani na powrót do lokalu jest wyrok o eksmisję męża i jego nowej rodziny, i to pod warunkiem, że zostanie wykonany.

Zmieniły się przepisy, obecnie do zameldowania w lokalu wystarczy zgoda jednego z najemców, drugi może jedynie wnieść do sądu zażalenie. Jeśli ktoś nie mieszka przez 6 miesięcy, można go wymeldować. Tak też się stało w tej sytuacji.
- Nowe prawo to prawo silniejszego - mówi Małgorzata Dziwoki-Więcek, szefowa Towarzystwa Pomocy Rodzinie. - Osoba słabsza, ofiara przemocy musi uciekać z mieszkania, a strona silniejsza zgodnie z prawem dokonuje wymeldowania, zapewniając komfort tylko sobie i swojej nowej rodzinie.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska