Prezes Odry kiedyś w niej grał. Z ukochanym klubem na dobre i na złe

Łukasz Baliński
Łukasz Baliński
Tomasz Lisiński długo był piłkarzem Odry Opole.
Tomasz Lisiński długo był piłkarzem Odry Opole. Archiwum nto
Tomasz Lisiński w Odrze Opole pojawił się jako młody chłopak. Przeszedł wszystkie kategorie wiekowe od blisko 10-letniego trampkarza, aż do seniora. Później miał ogromny udział w ratowaniu klubu, był w jego zarządzie, co nawet łączył z grą na boisku, a od niedawna jest jego prezesem...

Przypomnijmy, iż sternik opolan ostatnio opowiedział nam o ratowaniu klubu i pracy w jego strukturach. Teraz wraca do czasów gry

Swego czasu - mianowicie w sezonie 2005/06 - przyczynił się do uzyskania awansu niebiesko-czerwonych na zaplecze elity. Już wtedy też starał się pomagać klubowi także poza boiskiem. Najbardziej jednak przyczynił się do ratowania go przed upadkiem w sezonie 2009/10 o czym opowiedział w rozmowie zaprezentowanej w poprzedniej części rozmowy.

Pod względem sportowym zdarzył mu się jednak w międzyczasie mały rozbrat z Odrą. Po studiach wyjechał z Opola i grał w niższej lidze szkockiej, natomiast po powrocie do kraju próbował swoich sił w klubie z Leśnicy, który to wtedy był trzecią siłą regionu... poza MKS-em Kluczbork i ukochaną Odrą Opole. To w niej jednak zakończył przygodę z czynnym uprawianiem piłki nożnej.

Jakby nie było, niewiele osób, które zaczyna w klubie jako trampkarz zostaje potem jego prezesem. Jak się w ogóle zaczęła twoja przygoda z Odrą?
Tomasz Lisiński: Wychowywałem się na ówczesnym ZWM-ie więc do stadionu w linii prostej miałem może z 800 metrów. Niemniej kiedyś nie było tak jak teraz, że rodzic zabiera na trening i czeka, by odebrać małego piłkarze. Wówczas selekcja do klubów odbywała się na podwórku. Ci najbardziej zdeterminowani i odważni organizowali się, po czym szli do klubu. Choć akurat w Opolu mieliśmy wszelakiej maści turniej organizowane przede wszystkim przez Pawła Kiszkę, który robił kawał dobrej roboty w tamtych czasach. To był pierwszy poligon doświadczalny i każdy z nas grał w zmaganiach typu „Biała zima” czy „Wakacje w mieście”. Tak czy inaczej pierwsze takie poważniejsze kroki w stronę gry w Odrze poczyniłem z dwoma, albo trzema kolegami z podwórka, kiedy udaliśmy się na stadion przy ul. Oleskiej na jeden z treningów popołudniowych i zakomunikowaliśmy, że też chcemy spróbować swoich sił. A skautem w klubie i człowiekiem instytucją był śp. Jan Śliwak, który wiedział o zawodnikach wszystko. Znał nie tylko naszych rodziców i daty urodzin czy wiedział do jakiej szkoły chodzimy, ale i pamiętał numery butów czy numery telefonów stacjonarnych, bo tylko takie wtedy były (śmiech). To była chodząca encyklopedia klubowa, która wiedziała wszystko nie tylko o tych którzy byli wtedy w danej drużynie, ale i parędziesiąt lat wstecz. Wszystkie te dane miał w głowie. Wyczuwał też tych z których coś może być i tych, którzy mają mniejsze predyspozycje do piłki. Był swoistego rodzaju pierwszym sitem selekcyjnym klubu. Gdy zyskaliśmy jego akceptację otoczył nas swoją opieką i zaczęło to wszystko mocno iść do przodu. Do tego kiedyś był taki system, że młodych często trenowali zawodnicy pierwszego zespołu i jednym z moich trenerów był wtedy Grzegorz Bryłka, który jako młody piłkarz drużyny seniorów prowadził naszą grupę wiekową. Było dla nas niesamowitym wrażeniem. Autorytet miał niemalże automatycznie. Teraz takie coś byłoby już raczej niemożliwe. Zbyt dużo obciążeń przy obecnej profesjonalizacji seniorów. Okazjonalnie oczywiście jest to do zrobienia, ale nie żeby wziąć całą odpowiedzialność na siebie za dany zespół przez cały sezon.

Jakieś spotkanie Odry z twoich lat młodzieńczych wywarło szczególne wrażenie?
Nie pamiętam jednego szczególnego meczu, z kim dokładnie graliśmy, jaki był wynik, ale to jest też połączone z tym co przed chwilą mówiłem. Pamiętam tą niesamowitą atmosferę kiedy chodziliśmy, często całą drużyną w której trenowałem, na stadion w dzień meczowy seniorów. Tam siadaliśmy na tych klimatycznych, drewnianych trybunach, od strony kortów. Z reguły spotykało się też te same osoby, które uwielbiały Odrę. Siadaliśmy bezpośrednio przy sektorze szalikowców Odry. I może nie było piłkarskich fajerwerków, bo to był „tylko” trzeci poziom, a piłka była twarda i charakterna, to jednak też miało swój urok. Imponowało nam to. To wszystko są wspaniałe wspomnienia. Zupełnie inna piłka i otoczka niż dzisiaj. Pamiętam sprzedawany zwinięty w gazetę prażony słonecznik i jak w przerwie jednego z meczów było losowanie, a można było wygrać kopę jaj. To pokazuje jak wyjątkowy to był klimat.

Spędziłeś w Odrze jako piłkarz 18 lata z małymi przerwami. To też już nie jest typowe.
Faktycznie grałem na rożnych poziomach rozgrywkowych i w różnych kategoriach wiekowych. Miałem też okres gry gdy trenowałem jednocześnie pływanie, lub poświęcałem się temu sportowi bardziej i nie bywałem na piłkarskich treningach. Potem pan Śliwak zawsze mi to wypominał (śmiech). Od siódmej klasy szkoły podstawowej do zakończenia studiów byłem już jednak przy Odrze praktycznie bezustannie. Przeszedłem przez wszystkie grupy wiekowe. Najlepszy piłkarsko okres to był czas w grupie juniorów starszych, gdzie naprawdę mieliśmy bardzo dobry zespół. Trenerem był Dariusz Kaniuka i udało się zdobyć piąte miejsca ex aequo w kraju, tak że to był duży sukces. Kilku z nas wciąż jest przy piłce. Jak choćby Marcin Lachowski, który dzisiaj gra w Polonii Bytom. Parę osób pracuje z dziećmi, jak Łukasz Wilczek czy Bartłomiej Jacek, co też jest bardzo fajne, bo przecież oddają to czego się nauczyły. Tamten rocznik 81 był bardzo perspektywiczny i szybko trzech z nas trafiło do drużyny seniorskiej. Ja, Lachowski oraz niezwykle utalentowany Krzysztof Łaskarzewski. To był sezon 1999/00 czyli okres Odra Ryan w której, jak na owe czasy, znajdowali się świetni zawodnicy, z wysokimi umiejętnościami piłkarskimi. W tym my trzej młodzi, nieświadomi w jakiej rzeczywistości funkcjonujemy. Polska piłka była wtedy na bardzo dużym zakręcie. Po jakimś czasie wyszło, że nie o wszystkim decydowało boisko...

Jakby nie patrzeć grałeś z wieloma legendami Odry. Na czele z Józefem Żymańczykiem.
Józek miał świetny wpływ na młodych chłopaków, był wyjątkowy w każdym calu czy na boisku czy poza nim, ale zawsze był wsparciem dla młodych chłopaków i całej drużyny. Miałem też przyjemność grania z obecnymi członkami kadry szkoleniowej czyli Piotrem Plewnią i Tomaszem Copikiem. Do tej pory to ważne osoby dla niebiesko-czerwonych. Jeszcze wcześniej tacy zawodnicy jak Zbigniew Czajkowski czy Dariusz Solnica, który miał fenomenalny sezon i strzelał gole z każdej pozycji. Jako, że ja zawsze grałem na obronie to najbardziej podpatrywałem grę Stefana Machaja. To był profesor na boisku. Przy ustawieniu z trzema obrońcami zawsze miał czystą koszulkę, nie zrobił wślizgu, drużyna nie straciła bramki… a wszyscy wokół byli umorusani (śmiech). Tak się potrafił ustawiać i kierować defensywą. Nie miałem aż tak często przyjemności grania z nimi, bo dopiero co skończyłem wiek juniora, a zespół był bardzo mocny i walczył o ekstraklasę. Ciężko więc było się przebić. Byłem jednak w kadrze i grałem w rezerwach na trzecim poziomie, gdzie też była bardzo dobra drużyna, bo tworzyło ją paru niezłych graczy, często ci z pierwszego zespołu i było to dla mnie bardzo fajne doświadczenie.

Byłeś też częścią tej drużyny Odry, która jakiś czas potem wsławiła się tym, że doszła do 1/8 finału Pucharu Polski, grając pod szyldem rezerw, a pierwszy zespół wówczas odpadł już na wczesnym etapie wojewódzkim...
Tamta cała Odra to też był już zespół zbudowany w oparciu o chłopkach z regionu. W składzie Marek Tracz, Tomasz Jagieniak, Tomasz Drąg, Marcin Feć, Krystian Golec, Marcin Rogowski i wielu innych. Rozumieliśmy się bez słów i udało się rozegrać kilka dobrych meczów w tym PP. W zmaganiach centralnych po karnych ograliśmy Polar Wrocław, potem Wisłę Płock (tydzień później reprezentowała kraj w Pucharze UEFA - przyp. red] z Maciejem Terleckim w składzie. Odpadliśmy dopiero w walce o ćwierćfinał z Górnikiem Polkowice. To była bardzo charakterna ekipa. Do tego wielu chłopaków od których naprawdę można się było wiele nauczyć. Było biednie, ale swojsko bo bardzo dobrym towarzystwie.

To też był ten okres kiedy też trzeba było gasić pożary poza boiskiem...
Klub miał wówczas spore problemy organizacyjno-finansowe. Zawodnicy szukając wsparcia z zewnątrz powołali wówczas stowarzyszenie „Odra mój klub”. Znowu pomogło nam wiele życzliwych osób. Brakowało na wiele rzeczy w klubie. Dla przykładu znaleźliśmy choćby szewca, który nie mógł nam pomóc finansowo, ale cerował nam buty za darmo. Czuliśmy wsparcie mieszkańców. Chwała tym wszystkim ludziom, bo zwyczajnie było ciężko. Każdy z nas też w jakiś sposób się poświęcał i dawał z siebie tyle ile mógł, żeby Odra mogła się rozwijać. Póżniej pojawiła się firma Otto i zaczęło się klarować coś więcej. Stery w rękach miał prezes Janusz Wysocki, który był bardzo oddany klubowi, niesamowicie się mu poświęcał, a przy tym był profesjonalistą. Każdy piłkarz mógł czuć wsparcie z jego strony.

Był też jednak czas, że twoje drogi i Odry Opole się rozeszły.
Do Opola został sprowadzony trener Miroslav Copjak, którego misją był awans do ówczesnej 2 ligi. Wprowadził zasady zamordystyczne. Lubiłem w czymś takim funkcjonować, ale działało to tylko do pewnego momentu. Nauczyłem się wtedy wiele na boisku, ale też - co sam mu kiedyś powiedziałem - „jakim nie być człowiekiem”. I nasze drogi się rozeszły. Zespół wtedy uzyskał swój cel, a mi się skończył kontrakt. W drugiej rundzie grałem mniej, byłem zmęczony sytuacją ze szkoleniowcem, do tego byłem tuż po studiach i poczułem, że nadszedł czas na zmiany. Chciałem najzwyczajniej spróbować czegoś nowego i z późniejszą małżonką wyjechaliśmy do Szkocji, gdzie spędziłem rok czasu i nawet sobie półamatorsko grałem. Przy okazji wszystkim tym, którzy chcieliby spróbować innej piłki, szczerze polecam. Przed wyjazdem na Wyspy Brytyjskie był jeszcze epizod w Victorii Chróścice, ale tylko żeby podtrzymać formę. Niemniej miło sobie wspominam ten czas.

Nie sposób więc nie zapytać o tę Szkocję, sam klub Benburb i drużynę...
Tak, jak mówiłem wcześniej, chciałem przede wszystkim zmienić klimat. Pojechałem tam do pracy i przyznam, że nie było to moje wymarzone miejsce na ziemi. Chciałem jednak sobie nieco urozmaicić ten czas i pomyślałem, że jeszcze spróbuje pograć i wyszukałem trzy kluby w Glasgow w pobliżu mojego miejsca zamieszkania. W jednym „pocałowałem klamkę”, w drugim coś mi tak po prostu nie pasowało, a akurat w tym trzecim poczułem, że chce spróbować. Zespół grał na poziomie Junior League Football. Tam są cztery ligi zawodowe i mój zespół grał w tej pośredniej między pro a amatorską. Poziomem to porównałbym do naszej 4 ligi. Najbardziej zszokowało mnie jednak podejście do piłki. Każdy mecz to jest prawdzie święto, a choćby zawodnicy do szatni przed nim przychodzili elegancko ubrani. Nie ma mowy, żebyś przyszedł w dresie. Zupełnie dla nie nowe były także formy treningu. Zdarzało się na przykład, że mimo tego, iż w sobotę graliśmy, to raz w tygodniu na zajęciach i tak cały czas biegałeś. I to na różne sposoby: dłużej, krócej, szybciej, wolniej, bez kontaktu z piłką. Ogólnie jednak typowy wyspiarski klimat. Podobnie było na samych meczach. Ciężka walka. I tak jak lubiłem grać w powietrzu w Polsce i nie miałem z tym problemów, tak tam na paru pierwszych treningach dowiedziałem się, że jednak sobie tak dobrze w tym elemencie nie radzę (śmiech). Oni tam nie skaczą do piłki, oni skaczą po to, żeby sobie wywalczyć przestrzeń i dopiero wtedy zabrać tę piłkę. Oj, bardzo mocno pracowali łokciami. Poznałem też jednak bardzo wielu fajnych ludzi i przyznam, że było to warte przeżycia doświadczenie.

Zdecydowałeś się jednak dość szybko wrócić.
Spontaniczna i słuszna decyzja. Oglądałem ogłoszenie wyników gospodarza Euro 2012 i nagle Michel Platini wyczytał, że imprezę dostajemy my i Ukraina. Chwilę potem powiedziałem do żony: „pakujemy się i wracamy”. To był znak, poczułem, że jest misja do zrobienia. Kilka dni minęło i byliśmy już kraju. Potem dość szybko zacząłem pracować w opolskim urzędzie miasta. Po jakimś czasie został ogłoszony konkurs na stanowisko pełnomocnika ds. Euro 2012 w Opolu i zwyczajnie poczułem, że to takie swoistego rodzaju powołanie. Zgłosiłem się i udało mi się przebrnąć sito eliminacji. To praca, która dała mi dużo doświadczenia, pozwoliła się rozwinąć. W tym okresie realizowaliśmy bazę treningową - Centrum Sportu, które szybko pokazało, że warto iść w tę stronę. Teraz jest już nieco za ciasne, jest pełne obłożenie, ale widzimy, że warto inwestować w akademie, bo wciąż nie ma gdzie ulokować te setki chętnych do gry w piłkę nożną dzieci.

Po powrocie też znalazłeś sobie przystań w coraz lepszym piłkarsko LZS-ie Leśnica.
Zbudowano wyjątkowo mocny zespół jak na 4 ligę. Było tam naprawdę paru świetnych piłkarzy, grali przecież Marcin Lachowski, Grzegorz Chojnowski, Adam Hołda, Michał Bachor czy Stanisław Wróbel, który dopiero co grał w ekstraklasie w Piaście Gliwice. I tam mieliśmy bardzo ciekawą rywalizację z równie silnym Ruchem Zdzieszowice. Mimo, że to były praktycznie „dwa kluby przy jednym zakładzie” i wszyscy się bardzo dobrze znali, to jak dochodziło do spotkań, to rywalizacja „szła prawie na noże” (śmiech). Kibice też pracowali w jednej firmie, ale mecz to było święto i wszystkie sympatie szły na bok. Przecież na jednym z pojedynków było 2 tysiące ludzi, jak na ten szczebel, to naprawdę musiało robić wrażenie. Ostatecznie wygraliśmy ligę rzutem na taśmę, bo Zdzichy w dwóch ostatnich kolejkach zupełnie zmarnowały przewagę. Dla nas to był chyba większy szok niż dla nich. Tak czy inaczej zbiegło się to z reorganizacją w polskiej piłce i przyszło nam grać od razu o 2 ligę, w barażu z Zawiszą Bydgoszcz. Pierwszy mecz na wyjeździe trochę nas przytłoczył, ale w rewanżu zabrakło niewiele by ich przełamać, choć i tak ostatecznie przegraliśmy 0-1. Dzięki temu jednak mogliśmy grać w 3 lidze co i tak było dużym osiągnięciem. Zresztą bardzo miło wspominam tamten czas, tych ludzi, na czele z niezwykle zaangażowanym i oddanym prezesem Piotrem Bajorem.

Trwa głosowanie...

Czy to dobry pomysł, że były piłkarz jest prezesem klubu?

Czujesz się więc spełniony jako piłkarz?
Nie na pewno nie i to bez dwóch zdań. Choć też moim marzeniem nigdy nie było to by zostać zawodowcem. Gdzieś tam grając w piłkę regularnie studiowałem Zarządzanie i Marketing i w tym kierunku się widziałem najbardziej. Co ciekawe moją edukację zakończyłem pracą magisterską pod tytułem „Zarządzanie klubem sportowym na przykładzie OKS Odra Opole” czyli jakby nie było kolejny dowód na przywiązanie do niebiesko-czerwonych. Z drugiej strony też myślę sobie teraz, że może gdybym się bardziej poświecił grze, to bym np. nie skończył studiów. Na pewno jednak niczego nie żałuje. Cieszę się, że udało mi się rozegrać tyle meczów, przeżyć tyle emocji na boisku i poza nim, a przede wszystkim poznać tylu wartościowych ludzi. Mam mnóstwo wspomnień, z których staram się wynieść jak najwięcej czy to mądrości czy doświadczenia życiowego. Pewnie mogłem więcej osiągnąć jako piłkarz, ale mogłem też i mniej. Nie mam żadnych żali, a wręcz jest satysfakcja, że mogłem coś tak pięknego przeżyć.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Konferencja prasowa po meczu Korona Kielce - Radomiak Radom 4:0

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska