PRL NA PLANIE

Fot. Archiwum
Lokatorzy bloku przy "Alternatywy 4” - to byliśmy my.
Lokatorzy bloku przy "Alternatywy 4” - to byliśmy my. Fot. Archiwum
Z Maciejem Rybińskim, pomysłodawcą i scenarzystą popularnego serialu "Alternatywy 4", rozmawia Krzysztof ZYZIK

- Serial "Alternatywy 4", ostra satyra na PRL, jest powtarzany w okresie, kiedy 40 procent Polaków przyznaje w sondażach, że gdyby to było możliwe, zaraz przeniosłoby się do PRL. Te same sondaże mówią, że Polacy rządy PZPR oceniają lepiej od wszystkich rządów ostatnich 12 lat. Zaskakujące?
- Niekoniecznie. Ja też wspominam z sentymentem PRL, bo miałem wtedy wszystkie zęby, wszystkie włosy, miałem powodzenie u kobiet, mogłem pić od szóstej rano, potem się kładłem, a już o ósmej wstawałem jak skowronek i łeb mnie nie bolał. Tego wszystkiego już nie mam, to przeminęło z PRL-em. Znajomy Niemiec powiedział mi kiedyś w przypływie szczerości, że jego najszczęśliwszym okresem w życiu były dwa lata oblężenia Leningradu. Mówił: miałem wtedy 20 lat, dostawałem podwójny przydział tytoniu i alkoholu, i dwa razy w tygodniu przyjeżdżał do nas burdel.
- Kto wymyślił, aby cały PRL zamknąć w jednym bloku na warszawskim Ursynowie?
- Był to mój pomysł. Miałem wtedy kumpla Janusza Płońskiego, myśmy wspólnie pisali dla pieniędzy kryminały. Pracowaliśmy w ITD, tygodniku studenckim. Naszym ostatnim naczelnym był dzisiejszy prezydent Aleksander Kwaśniewski. Telewizja zaprosiła nas któregoś dnia do udziału w konkursie zamkniętym na sztukę kryminalną, chcieli mieć coś o dzielnej polskiej milicji. Zajęliśmy drugie miejsce, ale naszej sztuki nigdy nie wystawili. No, ale kontakt się nawiązał. Kiedy mój znajomy został szefem redakcji filmowej, zaproponował mi napisanie konspektu serialu komediowego. Siedliśmy z Jankiem i już w 1979 roku "Alternatywy 4" były gotowe na papierze.
- Jak pan dobierał bohaterów?
- Mieszkałem wtedy w podobnym bloku, wybudowanym za czasów Gierka. Część ludzi, część sytuacji, które wykorzystaliśmy w "Alternatywach", pochodziła z mojego otoczenia. Na przykład śpiewaczka wraz z mężem to kopia moich sąsiadów. Towarzysz Winnicki, grany przez Gajosa, to w dużej mierze były minister kultury i pierwszy szef Radiokomitetu - Sokorski. On zawsze się chwalił w towarzystwie, że każdej kobiecie, z którą się rozstaje, zostawia mieszkanie. Większość bohaterów i sytuacji jednak wymyśliliśmy, na czele z cieciem Aniołem.
- Produkcja filmu przypadła na gorący dla Polski okres. Najpierw karnawał "Solidarności", potem stan wojenny. Jak się pracowało w takich czasach?
- Na początku nikt się nie wtrącał, nikomu nie chciało się czytać scenariusza. Ekipę zaczęliśmy kompletować we wrześniu 1981 roku i też była pełna wolność. Same zdjęcia rozpoczęliśmy dość niefortunnie, bo 12 grudnia 1981 roku. Po tym jednym dniu przyszli do mnie cywile z mundurowymi, oznajmili, że właśnie wprowadzono stan wojenny i wywieźli mnie do Białołęki. Staszek Bareja tego samego dnia z zawałem serca wylądował w klinice w Aninie. Produkcja oczywiście również została przerwana, telewizję spacyfikowali komandosi.
- Jak doszło do ponownego wznowienia produkcji "Alternatyw 4"?
- Nasz serial ocalał, bo został zwolniony z bojkotu przez działający w podziemiu ZAIKS. Uznano, że film jest uczciwy i potrzebny. Przez ten bojkot aktorów na Woronicza niczego innego poza naszym serialem nie produkowali. Cała dyrekcja Poltelu, redakcji filmowej telewizji, miała tylko jedno uzasadnienie dla swojego istnienia: "Alternatywy 4". To nam dawało luksusową sytuację. Zaczęliśmy kręcić latem 1982 roku i znowu nikt się nie wtrącał - pełna swoboda twórcza. Doszło do tego, że aktorzy sami się do nas zgłaszali i prosili o jakąś rolę w "Alternatywach".
- Dopisywaliście im te role?
- Tylko kilka razy dopisaliśmy znajomym jakiś epizod. Na gorąco - dosłownie - wystąpił w tym serialu Andrzej Fedorowicz, aktor z Teatru Powszechnego w Warszawie, dwa dni po tym, jak został zmasakrowany przez ZOMO pod teatrem. Ja sam zresztą wystąpiłem w epizodzie - zagrałem pijaka w autobusie. Moja żona do dziś mówi, że zagrałem samego siebie...
- Jak się kręciło film w środku stanu wojennego?
- Atmosfera była wspaniała, wszyscy mieli poczucie, że robią coś ważnego. Mimo tego, że akcja filmu nie toczy się w stanie wojennym, dopisywaliśmy do filmu sceny, które odnosiły się właśnie do stanu. Choćby słynny dialog o podsłuchu telefonicznym, który przed stanem wojennym nie byłby zrozumiały dla społeczeństwa. To, co nam naprawdę dało wtedy w kość, to problemy biurokratyczne. Tylko trzy osoby z ekipy miały stałe przepustki do telewizji. Natomiast dla całej reszty, kilkuset osób, trzeba było codziennie wyrabiać nową przepustkę i Staszek Bareja osobiście musiał każdą z nich podpisywać. Przy każdym wejściu do telewizji poddawano całą ekipę rewizji. Miałem z tym pewien problem. Byłem wtedy pozbawiony prawa wykonywania zawodu i utrzymywałem się ze sprzedaży dość obfitej biblioteki. Ciągle nosiłem w torbie książki i roznosiłem po antykwariatach. Kiedyś podejrzenia żołnierzy wzbudziła książka "O szczęściu" Tatarkiewicza. Wezwali jakiegoś komisarza politycznego, który odkrył, ku swojemu uszczęśliwieniu, że książka jest wydana w 1978 roku, a więc "O szczęściu" przestało być podejrzane.
- Podobno mieliście problemy z odcinkiem, w którym na ulicę "Alternatywy 4" przychodzi paczka z za granicy.
- O, tak! Czasy były bardzo ciężkie i producentom nie udał się oficjalnie załatwić zachodnich delikatesów. Skończyło się na tym, że zrobiliśmy zrzutkę - każdy przyniósł z domu to, co miał najlepszego do zjedzenia. To był czas, kiedy większość z nas korzystała z pomocy przysyłanej z Zachodu, mieliśmy pochowane jakieś zagraniczne konserwy, czekolady. Paczka zagrała w filmie, ale po zdjęciach każdy chciał przynieść swoje smakołyki z powrotem do domu. Okazało się to trudne, bo - nie wiedzieć dlaczego - wojsko z ochrony telewizji odniosło się bardzo podejrzliwie do faktu wynoszenia z telewizji szynki, czekolady, ananasów....
- Już po nakręceniu serialu bardzo długo nie mógł on wejść na ekrany. Dlaczego?
- Telewizja zaczęła się wtrącać do tego filmu już po zmontowaniu całości. Staszek wiedział, co się święci, dlatego chciał, żeby ten film najpierw zobaczyła cenzura, chciał z niego jak najwięcej ocalić. Wiedział, że funkcjonariusze z telewizji go potną, zniszczą, zanim jeszcze zobaczy to właściwy cenzor. Doszło do tego, że oni wykradli Staszkowi taśmy i zrobili wewnętrzny pokaz. Byli przerażeni tym, co myśmy zrobili.
- Jakich cięć między innymi żądali?
- Było całe mnóstwo absurdalnych często ingerencji. Włodzimierz Śliwiński z Poltelu pisał m.in. w oficjalnym stanowisku: "Z dowcipu opowiadanego na próbie kabaretu proszę usunąć zdanie: "aż mu spadły walonki". Z monologu Wilhelmiego proszę usunąć stwierdzenie: "wspólnym wysiłkiem budowali my". Cenzorka poprosiła, aby puścić jej film jeszcze raz, bo przy pierwszej emisji tak się śmiała, że nie mogła robić notatek...
- Bareja podobno podupadł na zdrowiu przez użeranie się z cenzurą.
- To prawda, ale o tym już wiem z jego listów, bo zostałem w tych czasach skłoniony przez stosowne władze do opuszczenia Polski z paszportem w jedną stronę i 16 lat mnie w kraju nie było. Natomiast bardzo mocno się zaprzyjaźniłem z Bareją i on pisał do mnie listy podpisane: "Archanioł Staszek - adres zwrotny: Alternatywy 4." Wyznawał, że ma wszystkiego dosyć, że musi się handryczyć z cenzurą o każde słowo. Napisał w jednym z listów: "W ostateczności odwołuję się do mojego ulubionego serca. Niestety, ta metoda ma jedną wadę. Słabość mojego serca jest prawdą". I faktycznie, niedługo później Bareja umarł na serce. Walczył do końca jak lew z tymi idiotami ze wszystkich telewizyjnych szczebli, z palantami wyjątkowymi. Pamiętam, że przed śmiercią jego ulubionym powiedzeniem było: wszystko jest marne. On był rozczarowany, że nawet stan wojenny okazał się marny. Przecież nasze listy dochodziły bez przeszkód, a myśmy tam równo wszystko opisywali, po nazwiskach, szczegółowo. Okazało się, że i w tym sitku była dziura, że ta kontrola korespondencji była marna po prostu. Pamiętam taką scenkę. Na 3 Maja były w Warszawie straszne manifestacje, starcia z ZOMO itp. Spotkałem wtedy na ulicy Janka Himilsbacha, on wracał akurat z demonstracji. Pytam go: i jak było, Janku. A on na to: z jednej strony demonstranci, a z drugiej ZOMO, stoją w hełmach, z tarczami, pały, walą pałami po tarczach, łomot, groza, straszne, nagle wychodzi przed nich oficer, podnosi rękę do góry i krzyczy: ognia! A oni co robią? Oni wodę leją... Maciek, co to za wojna?! Przypominam tę historię, bo my Polacy strasznie popadliśmy w martyrologię związaną z tamtym okresem. Zagubiła się gdzieś groteskowość sytemu. Strasznie żałuję, że Bareja tak wcześnie odszedł, że nie mieliśmy okazji jeszcze czegoś razem zrobić.
- Nie korci pana teraz, żeby zrobić jakieś "Alternatywy 5", a może "Powrót ciecia". Umieścić w bloku współczesne typy, np. "Masę", czy "Kiełbasę", którego co tydzień ktoś chce wysadzać w powietrze...
- Pomysły bym miał, ale drugiej części "Alternatyw 4" nie napiszę, bo zawsze istnieje ryzyko, że, robiąc na siłę dalszy ciąg czegoś wartościowego, da się dupy i popsuje się legendę. Nie warto ryzykować.

Maciej Rybiński: felietonista "Rzeczpospolitej" i "Dziennika Polskiego". W latach 70. dziennikarz studenckiego tygodnika "ITD.", scenarzysta filmowy. W stanie wojennym pozbawiony prawa do wykonywania zawodu. Emigrował na Zachód, był m. in. korespondentem BBC w Bonn. Wrócił do Polski w 1998 roku.

- Marek Piwowski też bał się zrobić "Rejs 2"...
- Z nim to jest inna historia. On cierpi na bardzo silną niechęć do pracy i to nie od dziś. Pamiętam, jak nieżyjący już Julian Burski, szef literacki zespołu Kuby Morgensterna, zetknął nas ze sobą i poprosił, byśmy wspólnie napisali scenariusz. Strasznie się to nam ślimaczyło, ze dwa lata chyba. Ile razu żeśmy się spotkali, to zamiast pisać, upijaliśmy się. Spotkał mnie kiedyś na ulicy Kuba Morgenstern i powiedział: Panie Maćku, niech pan coś zrobi, ja pana proszę. My już tak wszyscy się staramy, żeby ten Marek zrobił w końcu jakiś film, bo "Wolna Europa" krzyczy, że Piwowski jest prześladowany i nie może kręcić. Nawet Komitet Centralny nas naciska, żeby Piwowski w końcu coś zrobił!
- Nie uważa pan, że brakuje nam porządnej komedii o III RP?
- Pewnie, że brakuje. Korci mnie, żeby napisać coś zupełnie nowego. Nie widzę niestety reżysera, który mógłby to nakręcić. Nie widzę nikogo, kto byłby w stanie zrobić komedię, która nie byłaby idiotyczna, w której nie graliby bohaterowie Big Brothera i Cezary Pazura. HBO zleciało mi jakiś czas temu napisanie czegoś śmiesznego, ale potem to odrzucili, bo żarty były ich zdaniem zbyt wyrafinowane. Mówili mi, że publiczność chce rechotać, że musi to być o dupie i pierdzeniu. Tylko raz otrzymałem propozycję naprawdę poważną, to było za czasów prezesury Wiesława Walendziaka. Zadzwonił do mnie szef 1 programu Maciej Pawlicki, który jest moim wielkim admiratorem, bo jego mama grała w "Alternatywach 4". Zrobiłem im obszerny konspekt serialu komediowego, wysłałem to pocztą. Pomysł miałem taki, żeby sfilmować historię Polski, od chrztu. To miało być oczywiście na wesoło, złośliwie, chciałem obalić różne nasze mity. Ekipa Walendziaka po przeczytaniu konspektu zaprosiła mnie na spotkanie do Warszawy. W tej rozmowie uczestniczyła cała grupa tzw. pampersów. Oni wygłosili do mnie tak zdumiewające teksty, że w mnie zatkało. Tłumaczyli, że Polska nie potrzebuje teraz kpin. Polska potrzebuje budowania autorytetu państwa, instytucji państwowych. Ja powiedziałem tylko, że zgadzam się z nimi, tylko może tych zadań nie powinni powierzać satyrykom. Podziękowałem im i wyszedłem.
- "Alternatywy 4" to plejada bardzo charakterystycznych postaci, postaw. Jakie typy, rodem z filmowego PRL, mają się dobrze w nowych czasach. Jak dziś czuje się towarzysz Winnicki?
- Wystarczy zobaczyć "Wiadomości", tam co drugi jest Winnicki. Choć Winnickiego akurat nie oceniałbym do końca negatywnie, bo przynajmniej ten facet był w miarę bystry. W naszym serialu zabrakło kompletnego durnia. A taki typ jest wśród naszej klasy politycznej powszechniejszy.
- Balcerków też nam chyba nie brakuje...
- To typ nieśmiertelny. Balcerek to była zresztą świetna rola. Muszę wyznać, że Janusz Gajos, czyli filmowy towarzysz Winnicki, nie chciał grać tego komucha. On bardzo chciał zagrać Balcerka. Zazdrościł Prykoszowi roli, po przeczytaniu scenariusza ostro namawiał Staszka Bareję, żeby zmienić obsadę i dać mu tego Balcerka...
- Ogląda pan teraz powtarzane odcinki "Alternatyw 4"?
- Oglądam i - o dziwo - czasem się jeszcze śmieję. Coś w tym jest. Musi by w tym filmie jakaś wartość dodatkowa, wartość dodana - mówiąc językiem marksistowskiej ekonomii.
- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska