Targi nto - nowe

Próba ognia i wody

Jarosław Staśkiewicz
Ponad stu strażaków, leśników, żołnierzy i policjantów wzięło wczoraj udział w gaszeniu pozorowanego pożaru w lesie za Lubszą. Po dwóch godzinach, w czasie których "spaliło się" 1,5 hektara lasu, pożar został opanowany.

Wspólne ćwiczenia taktyczno - bojowe odbywają się raz do roku i za każdym razem na terenie innego leśnictwa. Tym razem pozorowany przez świece dymne pożar powstał w samym centrum leśnictwa Rogalice, a strażacy mieli okazję do sprawdzenia umiejętności w zakresie doprowadzenia wody na duże odległości.
- Często wydaje się, że wystarczy, aby do pożaru przyjechał wóz strażacki i już można gasić - mówił kpt. Krzysztof Łukiewicz, zastępca komendanta Państwowej Straży Pożarnej w Brzegu. - Ale w tym wypadku najważniejsze zadanie to dostarczenie wody na miejsce akcji.
Najbliższe źródło znajdowało się w odległej o kilka kilometrów rzeczce i tam przy pomocy żołnierzy z 2. Batalionu Ratownictwa Inżynieryjnego wykonano dwa punkty czerpania wody. Z jednego na miejsce akcji dowoziły ją wozy OSP, a do wężów podawał wodę strażacki steyer dysponujący odpowiednio mocną pompą. Z drugiego źródła w odległych o blisko trzy kilometry Borucic strażacy pompowali wodę za pomocą minirurociągu zbudowanego z wężów. W ten sposób w ciągu niespełna godziny od otrzymania sygnału o pożarze rozpoczęto jego gaszenie.

W kierunku pozorowanego ognia z dwunastu sikawek popłynęła woda z prędkością 200 litrów na sekundę. Taka masa wody na szerokości 120 metrów potrafi skutecznie zakończyć pożar.
W tym momencie do akcji ponownie wkroczyli żołnierze, którzy na tyłach łopatami przekopywali pogorzelisko, zapobiegając rozprzestrzenianiu się ognia. - Tu konieczna jest pomoc wojska, bo maszyny nie wjadą do takiego młodnika i bez ludzi się nie obejdzie - tłumaczył kpt. Łukiewicz.
Po prawdziwych pożarach do pracy przystępują leśnicy, którzy odnawiają spalony las. Tym razem ich zadaniem była głównie pomoc w rozmieszczeniu jednostek straży.

- To właśnie do nas, leśników, docierają pierwsze sygnały o ogniu w lesie i do naszych zadań należy współpraca ze strażakami, pokierowanie ich leśnymi drogami - podkreślał Józef Jaroszek, brzeski nadleśniczy, który nie tylko dowodził podległymi sobie służbami leśnymi, ale również koordynował działania samolotów. Dwa dromadery stacjonujące na co dzień w Polskiej Nowej Wsi dokonały celnego zrzutu na świece dymne ustawione na leśnej drodze. - W razie prawdziwego pożaru samoloty wielokrotnie dokonują zrzutu i jest to bardzo skuteczna akcja - dodał nadleśniczy Jaroszek.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska