Targi nto - nowe

Proces z poszlakami

Fot. Witold Chojnacki
Prokuratura zarzuca braciom Jackowi (z lewej) i Markowi J. z Głuchołaz zamordowanie trzech kobiet w Bad Kreuznach nad Renem. Bracia nie przyznają się do winy. Wczoraj nie doszło do odczytania aktu oskarżenia, bo J. złożyli wniosek, by ich sprawę rozpatrywał sąd spoza Opolszczyzny.
Prokuratura zarzuca braciom Jackowi (z lewej) i Markowi J. z Głuchołaz zamordowanie trzech kobiet w Bad Kreuznach nad Renem. Bracia nie przyznają się do winy. Wczoraj nie doszło do odczytania aktu oskarżenia, bo J. złożyli wniosek, by ich sprawę rozpatrywał sąd spoza Opolszczyzny. Fot. Witold Chojnacki
Wczoraj rozpoczął się proces braci Jacka i Marka J., oskarżonych o potrójne zabójstwo dokonane w Niemczech. Nie doszło jednak do odczytania aktu oskarżenia.

Wnosimy o wyłączenie wszystkich sędziów Sądu Okręgowego w Opolu od rozpoznania tej sprawy i przekazanie jej do innego sądu - oświadczyli bracia, nim prokurator przystąpił do odczytywania aktu oskarżenia. Nie powiedzieli, dlaczego zarzucają opolskim sędziom brak bezstronności. Obrońcy oskarżonych (obaj z urzędu) byli tym wnioskiem bardzo zaskoczeni.
Po półgodzinnej przerwie sąd musiał odroczyć rozprawę, do czasu rozpatrzenia tego wniosku przez Sąd Apelacyjny we Wrocławiu (potrwa to co najmniej 3-4 tygodnie).

Bracia J. są oskarżeni o dokonanie mordu na peryferiach kurortu Bad Kreuznach nad Renem, w stadninie koni "Bosenhof". Ofiary zbrodni to trzy kobiety, 58-letnia Karin S. oraz jej dwie córki - 36-letnia Ulrika S. i 25-letnia Ursula L. Ich ciała znaleziono nad ranem, 22 września 2000 roku. Najstarsza kobieta zginęła we własnym łóżku, Ulrikę zabito w kuchni, a młodszą córkę na podwórzu, gdy szła nakarmić psy. Wszystkie ofiary zostały najpierw uderzone w głowę ostrym przedmiotem, potem poderżnięto im gardła.

Dwa dni później niemiecka policja aresztowała Rupertusa S., męża Ulriki, szwagra i teścia pozostałych ofiar (ustalono, że zlecił morderstwo, by przejąć majątek kobiet). Siedzi także Artur B., nadzorca, który prowadził na ranczu prace budowlane i zatrudniał nielegalnie cudzoziemców, w tym braci Marka i Jacka J. z Głuchołaz.
Niemiecka policja, po analizie śladów krwi i odcisków linii papilarnych, ustaliła, że to Polacy musieli dokonać zbrodni (w dniu zabójstwa wyjechali z Niemiec). Akt oskarżenia opiera się na poszlakach, gdyż nie ma koronnego dowodu, nie ma narzędzia zbrodni, a bracia nie przyznają się do winy.
Marek i Jacek J. nie przyznali się do winy także wczoraj, podczas rozpatrywania wniosku o przedłużenie tymczasowego aresztu.
- Jestem niewinny, nie ma wystarczających dowodów mojej winy - powtarzali obaj bracia.
Marek jest nerwowy, porywczy. Jacek bardziej opanowany. Obaj domagali się zamiany środka zapobiegawczego na łagodniejszy, czyli dozór policyjny.
Sąd przedłużył im jednak areszt do 31 marca 2003 roku.

- Materiał dowodowy, czyli odciski linii papilarnych i ślady krwi Jacka J., w powiązaniu z zeznaniami świadków, wystarczająco uprawdopodobnił zarzuty prokuratury - oświadczyła przewodnicząca składu orzekającego.
Wcześniej sąd odrzucił jeszcze jeden wniosek - o ustanowienie, jako oskarżycieli posiłkowych w tej sprawie, trojga Niemców. Wprawdzie sąd przyznał, że Jakub S., syn zamordowanej Ulriki S., miałby prawo występować w takiej roli, gdyby był pełnoletni. Skoro nie jest, musiałby go reprezentować przed sądem jego opiekun prawny, ojciec Rupertus S., a tak się składa, że odsiaduje on obecnie karę pozbawienia wolności w niemieckim więzieniu za zlecenie morderstwa żony, teściowej i szwagierki.

Sąd oddalił także wnioski dwóch sióstr Rupertusa S., które usiłowały dowieść, że jako szwagierki zamordowanej Ulriki były jej najbliższą rodziną.
Ojciec oskarżonych, Sławomir J., pracuje w Katowicach jako ochroniarz. Przyjechał na rozprawę prosto z nocki.
- Będę na każdej rozprawie, muszę dowieść, że moi synowie są niewinni, a akt oskarżenia nie trzyma się kupy - powiedział "NTO" Sławomir J. - Jak można było wsadzić ich na prawie dwa lata do aresztu na tej podstawie, że były tam ich odciski palców i ślady krwi? Oni wykonywali remonty, szklili okna, to takie ślady musiały zostać. Zrobiono z nich kozłów ofiarnych, ale ja mam parę asów w rękawie. Ustaliłem, gdzie przebywa człowiek pseudonim "Kosa", który był widziany tego dnia w stadninie, a którego policja od dwóch lat nie może znaleźć. Wszystko to powiem na rozprawie.
Sławomir J. wyjaśnił nam, dlaczego jego synowie zarzucają opolskim sędziom brak bezstronności.
- Po pierwsze dlatego, że tu rządzi mniejszość niemiecka - stwierdził ojciec oskarżonych. - Po drugie, zasugerowali się tym, co powiedział im ich pierwszy obrońca. Powiedział: "W tym sądzie i przy tym składzie sędziowskim zostaniecie na pewno skazani". Nawiasem mówiąc, na tego adwokata złożyłem skargę w radzie adwokackiej. Nie rozliczył się ze mną z pieniędzy, które skasował za obronę synów, mimo iż przestał ich bronić. Marek sam z niego zrezygnował, ale Jacek nie.

Ojciec oskarżonych walczy gdzie może i jest skuteczny. Wywalczył m.in. to, że dwa miesiące temu Marek J. przestał być więźniem z kategorią "N", czyli bardzo niebezpiecznym.
- To młody chłopak, który nigdy nie miał konfliktu z prawem, a siedział w jednej celi z "Pinezą" i z "Krakowiakiem" - opowiada.
Obaj oskarżeni mają rodziny i małe dzieci. Jacek (27 lat) 9-letnią córkę i 5-letniego syna. Marek (24 lata) 2-letnią córkę, którą ostatni raz widział przed aresztowaniem, gdy miała dwa miesiące.
Kolejna rozprawa odbędzie się 21 stycznia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska