Prof. Antoni Dudek: "4 czerwca 1989 roku był wyrokiem śmierci na PRL"

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Prof. Antoni Dudek: - Wybory 4 czerwca  to w rzeczywistości był plebiscyt za kontynuacją PRL lub przeciw. Większość Polaków była na nie i tak się stało.
Prof. Antoni Dudek: - Wybory 4 czerwca to w rzeczywistości był plebiscyt za kontynuacją PRL lub przeciw. Większość Polaków była na nie i tak się stało. Bartek Syta/Polska Press
Prof. Antoni Dudek, politolog, historyk i publicysta, profesor zwyczajny Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, autor m.in. “Historii politycznej Polski 1989-2015” oraz “Od Mazowieckiego do Suchockiej. Pierwsze rządy wolnej Polski”. Prof. Antoni Dudek będzie 4 czerwca o 18.00 uczestnikiem debaty przed MBP w Opolu (Minorytów 4). O 14.30 weźmie udział w konferencji naukowej w SCK UO.

W obchodach rocznicy częściowo wolnych wyborów 4 czerwca 1989 uczestniczy mniej więcej połowa sceny politycznej i tyluż obywateli. Reszta tego dnia nie świętuje...
Ubolewam nad tym, bo chciałbym, żeby w przestrzeni publicznej były takie tematy i sprawy, które ponad podziałami politycznymi łączą. Na razie nie jest to możliwe, ale myślę, że to się z czasem zmieni. Dzisiaj dostrzega się w tej rocznicy ciągle możliwość mobilizacji elektoratu. Ale to powoli wygasa. Za jakiś czas ten dzień stanie się szerzej akceptowanym momentem, w którym zaczyna się polska droga do demokracji. Wciąż jesteśmy w tej drodze.

Ile tego czasu jeszcze potrzeba? Od 4 czerwca 1989 minęło już więcej niż jedno pokolenie...
Myślę, że około dekady. W pewnym momencie Prawo i Sprawiedliwość uznało, że podważanie sekwencji zmian ustrojowych w 1989 roku, “okrągłego stołu”, ale także wyborów czerwcowych daje jej jeszcze jedną możliwość odróżnienia się od Platformy Obywatelskiej. Kiedy prezydent Komorowski zaczął podkreślać, że dobrze by było, aby 4 czerwca stał się ogólnonarodowym świętem, PiS postanowił na tamto “białe” mówić “czarne”. To jest część szerszej taktyki przyjętej od 2005 roku przez obie strony politycznego sporu. Ale to z czasem będzie budzić coraz mniejsze emocje. Jak spór o stan wojenny, który poruszał ludzi mocno do 2005 roku, kiedy SLD było przy władzy. Im od tej władzy było dalej, a generał Jaruzelski był bliżej śmierci, tym bardziej stawał się to spór pasjonatów historii. Politycy się tym za bardzo nie interesują.

Pan profesor inaczej ocenia “okrągły stół”, a inaczej wybory 4 czerwca. Dlaczego?
Ci, którzy na jednym oddechu krytykują “okrągły stół” i wybory czerwcowe jako niedemokratyczne, mają w tym sensie rację, że gdyby ustaleń “okrągłego stołu” nie było, to wybory 4 czerwca byłyby prawdopodobnie kolejnymi wyborami peerelowskimi bez elementu demokratycznego. W ogóle nie biorą oni pod uwagę, że dzień 4 czerwca większość ustaleń “okrągłego stołu” wysadził w powietrze. Scenariusz wypracowany w Magdalence był taki, że Polską do roku 1995 miał rządzić jako prezydent generał Jaruzelski, w dodatku z możliwością reelekcji niezależnie od tego, kto wygrałby wybory parlamentarne po 4 latach od 1989. Tyle tylko, że sam wybór Jaruzelskiego pokazywał, iż jego mandat do rządzenia, choć konstytucyjnie silny, politycznie był słabiutki. Ten scenariusz zaczynał się sypać. Elementami tego sypania się był rząd Mazowieckiego oraz przedterminowe wybory prezydenckie. Czwarty czerwca był wyrokiem śmierci na PRL. Tylko egzekucja nie odbyła się natychmiast - jak chcieliby niektórzy. Została rozłożona na raty, aż doszliśmy do całkowicie wolnych wyborów do Sejmu. To, że żyjemy dzisiaj zupełnie inaczej, czwartego czerwca się zaczęło. Tego dnia formalnie odbyły się wybory. W rzeczywistości był to plebiscyt za kontynuacją PRL-u lub przeciw. Wyraźna większość Polaków powiedziała, że kontynuacji PRL-u nie chce i to się stało.

Pokolenie urodzone po 1989 roku często się dziwi i gorszy. Jak mogliście się zgodzić na Jaruzelskiego jako na prezydenta? - pytają...
Nie wszyscy się godzili. Jaruzelski wygrał głosowanie w Zgromadzeniu Narodowym jednym głosem. W Magdalence i przy “okrągłym stole” przyjęto milcząco - bo tego w ustaleniach nie ma, że Jaruzelski ma być gwarantem kontynuacji i bezpieczeństwa dla elit władzy. Po 4 czerwca zaczęli to kwestionować nawet nowo wybrani posłowie partii sojuszniczych - ZSL i SD. Natomiast część “Solidarności” przeraziła się tempa zmian, które by nastąpiły, gdyby Jaruzelski nie został prezydentem. Ponadto główny patron opozycji, czyli Stany Zjednoczone, bardzo mocno zaangażował się w wybór Jaruzelskiego. Przed wyborami prezydenckimi przyleciał do Polski prezydent George Bush starszy i publicznie powiedział, że generał Jaruzelski jest znakomitym kandydatem na prezydenta. Amerykanie bali się, że zmiany pójdą w Polsce za szybko, dojdzie do jakichś wydarzeń krwawych, a to w konsekwencji wywróci Gorbaczowa. Amerykę - dziś to wodzimy na przykładzie Nord Streamu - interesuje polityka prowadzona z mocarstwami, z Niemcami, z Rosją. Polska jest tylko elementem tej układanki i wtedy też była. Ambasador USA zapraszał parlamentarzystów na kolację i tłumaczył im, że umożliwić wybór Jaruzelskiego można, nie głosując na niego wprost, ale oddając głos nieważny albo nie uczestnicząc w posiedzeniu Zgromadzenia Narodowego. Kilkunastu posłuchało i utorowało w ten sposób drogę do wyboru. Zgadzam się, że symbolicznie było to fatalne. Gdyby Jaruzelskiemu tego jednego głosu zabrakło, wybrano by prawdopodobnie neutralnego kandydata w rodzaju profesora Aleksandra Gieysztora, ówczesnego dyrektora Zamku Królewskiego w Warszawie i on byłby prezydentem przejściowym - na rok lub dwa. Proces przemian nie zostałby zahamowany. Ale na rzecz Jaruzelskiego grali naprawdę wielcy gracze, włącznie z Gorbaczowem i prezydentem Francji Mitterandem. To, że po dekadzie walki prezydenta Reagana z Jaruzelskim Stany Zjednoczone poparły tego ostatniego jako prezydenta Polski jest chichotem historii, ale zrozumiałym dla kogoś, kto rozumie procesy międzynarodowe.

Jak to się stało, że komuniści zgodzili się na taką formę wyborów czerwcowych, która przyniosła im porażkę? Myślę o nieszczęsnej liście krajowej, która przepadła niemal w całości?
Po stronie obozu władzy nastąpił ciąg błędów. Jednym była lista krajowa, a drugim Senat. Z liczącej 35 kandydatów listy krajowej tylko dwóch dostało w skali kraju ponad połowę głosów. Warto przypomnieć, że pierwotnie na liście krajowej mieli być reprezentanci obozu władzy i “Solidarności” jako symbol tzw. niekonfrontacyjnych wyborów, co z dzisiejszej perspektywy brzmi kuriozalnie, bo wybory nie mogą być niekonfrontacyjne. Kiedy strona solidarnościowa odmówiła udziału, nie wyrzucono listy krajowej z ordynacji. Władza obsadziła ją swoimi czołowymi postaciami. Często się zapomina, że im dalej na zachód i północ Polski, ta lista miała coraz większe poparcie. Ale na południu i wschodzie tak wielu ją skreślało, że 33 osobom głosów zabrakło. A ordynacja w ogóle nie przewidziała wariantu, że te mandaty są nieobsadzone. W efekcie podjęto kuriozalną decyzję o zmianie ordynacji w trakcie wyborów i te 33 mandaty przeniesiono w drugiej turze (odbyła się 18 czerwca) do okręgów.

A drugi błąd?
W wyborach do Senatu przyjęto model zbliżony do mniejszościowego - po dwóch senatorów z z każdego z województw za wyjątkiem katowickiego i warszawskiego, które miały po trzech. Przy 49 województwach dało to okrągłą liczbę sto. Taka ordynacja daje zawsze największe możliwości największemu graczowi. Tym graczem była “Solidarność”. Gdyby władza zdecydowała się na ordynację również demokratyczną, ale proporcjonalną, zdobyłaby - to wynika z przeliczenia głosów oddanych 4 czerwca - około 20 mandatów senatorskich. Przy ordynacji większościowej przegrała z “Solidarnością” 99:0 (senator Stokłosa z Pilskiego był kandydatem niezależnym). Ta wizerunkowa klęska przyczyniła się do tego, że aparat władzy zaczął się mocniej sypać.

Partia podzieliła się władzą z opozycją, bo gospodarka była w kompletnej zapaści?
Gdyby system komunistyczny był gospodarczo bardziej efektywny, być może istniałby i po dzień dzisiejszy. Ale w całym bloku socjalistycznym możliwości rozwojowe komunizmu się wyczerpywały. Rząd Rakowskiego próbował połączyć liberalizowanie gospodarki z utrzymaniem autorytarnej władzy. To się nie udało, bo polska gospodarka była w stanie dramatycznym, a napięcia narodowościowe w Związku Radzieckim okazały się gigantyczne i Gorbaczow nie był w stanie ich powstrzymać. Te dwa zjawiska wzajemnie się napędzały. W efekcie komuniści oddawali władzę szybciej niż pierwotnie zakładali. Już po 4 czerwca Jaruzelski próbował powołać rząd Kiszczaka, ale to mu się wymykało z rąk. W pewnym momencie komuniści zrozumieli, że muszą ustępować, bo nie ma alternatywy dla pomocy Zachodu. A Zachód stawiał warunek. Była nim demokratyzacja.

W zamian za wielomiliardową pomoc?
Po stronie solidarnościowej mówiono naiwnie o nowym planie Marshalla i 10 miliardach dolarów dla Polski. To była kwota sufitowa i bajka. Ostatecznie z ogromnym trudem Balcerowicz w ramach planu stabilizacji złotówki zgromadził miliard dolarów. Zebrało je kilkanaście państw Zachodu na czele z RFN i Amerykanami, które dały razem 500 mln zł. Ta pomoc to było łącznie dziesięć razy mniej niż się spodziewano, ale reżim Jaruzelskiego i Rakowskiego na antyinflacyjną operację nie dostałby nawet 100 mln dolarów. Bo do nich jako reformatorów gospodarki kompletnie nie było już zaufania. Ponieważ pojawili się Mazowiecki i Balcerowicz, Zachód uznał, że miliard można zaryzykować. Najwyżej przepadnie. Ostatecznie, żeby było śmieszniej, tych pieniędzy nie przeznaczono na stabilizowanie złotówki. Powstał z nich Polsko-Amerykański Fundusz Przedsiębiorczości, który działa do dzisiaj.

Niektórzy mówią, że nie należało się układać w Magdalence ani godzić na częściowo demokratyczne wybory, tylko poczekać, aż władzę będzie można wziąć z ulicy...
To jest budowanie historii alternatywnej. Tak wtedy mówiła radykalna część opozycji, a więc przede wszystkim “Solidarność Walcząca” Kornela Morawieckiego oraz mniejsze ugrupowania twardej opozycji, których nie zaproszono do “okrągłego stołu” (część z nich nie chciałaby przy nim siedzieć). Oni wierzyli w skutek masowych demonstracji, strajku generalnego itd. Nie wykluczam, że tak by było. Ale nie wiemy, na ile wtedy polskie wydarzenia, których 4 czerwca okazał się symbolem, uruchomiłyby “jesień narodów”. Nie wiemy, czy przy innej sekwencji wydarzeń to wszystko trwałoby dłużej czy krócej. Zresztą do tego scenariusza wcale nie było tak bardzo daleko. Rozmowy “okrągłego stołu” były o krok od zerwania. Na ostatnim posiedzeniu Alfred Miodowicz, ówczesny lider OPZZ, domagał się, że musi wystąpić zaraz po Lechu Wałęsie i generale Kiszczaku, bo inaczej nie podpisze porozumień. Strona partyjna ze strachu poparła jego żądanie, strona solidarnościowa ustąpiła, a Miodowicz niczego ciekawego nie powiedział.

Przed rozpoczęciem obrad “okrągłego stołu” miały miejsce tajemnicze zgony dwóch księży...
Gdyby strona solidarnościowa powiedziała: To są mordy polityczne, z mordercami do żadnych rozmów nie siadamy, to by kompromis wywróciło. Co byłoby w zamian? Niepokoje społeczne, fale strajków. Niezadowolenie społeczeństwa było coraz większe. To wszystko sprawiało, że strona komunistyczna tak bardzo parła do negocjacji. Dochodziło jeszcze kompletne bankructwo finansowe. Równocześnie umiarkowana część opozycji - Wałęsa i jego otoczenie - bała się, iż młodzi radykałowie (studenci z Krakowa i Gdańska, Federacja Młodzieży Walczącej, KPN, WiP) jeśli do jakiegoś porozumienia nie dojdzie, przejmie władzę nad masami, a tacy ludzie jak Wałęsa, Kuroń, Geremek, Mazowiecki przestaną się liczyć. Ten niepokój ich z ekipą Jaruzelskiego połączył. Przy czym ważne jest, że Amerykanie i w ogóle Zachód stawiali na Wałęsę i jego otoczenie oraz na stopniowy, ewolucyjny przebieg wydarzeń.

Dlaczego?
Bali się tego, co zdarzyło się niedługo później na Bałkanach. Amerykanie obawiali się, że rozpad Związku Radzieckiego, upadek komunizmu w Europie Środkowej może doprowadzić do konfliktów etnicznych i o granice. Dzisiaj jest dla nas oczywiste, że nikt po 1989 roku nie mówił: A teraz pora odzyskać Wilno i Lwów. Z perspektywy amerykańskiej wtedy to wcale oczywiste nie było. Obawiano się, że Polacy zaczną walczyć z Ukraińcami, Węgrzy ze Słowakami, Niemcy z Polakami. Zupełnie tak samo jak Serbowie z Chorwatami. Nacjonalizmy mogły się w warunkach kryzysu i ogromnego niezadowolenia społecznego odrodzić. Zachód się tego bał i napierał na zmiany ewolucyjne, zresztą nie tylko w Polsce. Proszę zwrócić uwagę, że tylko w Rumunii w czasie przemian polała się krew. Jest paradoksem, że sami Rumuni nie potrafili wyjaśnić, że zginęło tam około tysiąca ludzi. W innych krajach mieliśmy do czynienia z procesem przemian, ale jednak kontrolowanym przez władze starego reżimu. To się może nie podobać niektórym. Ale warto pamiętać, że kiedy - u początków II RP - Piłsudski wraca z Magdeburga, to także dostaje władzę “po kawałku” od Rady Regencyjnej, organu kolaboracyjnego. To się działo szybciej niż w 1989 roku, ale mechanizm był podobny: przekazywanie władzy z rąk władz nieprawowitych w ręce władz tymczasowych, którą później zalegalizowano. Nowe ustroje zwykle nie rodzą się w sposób modelowy i czysty. Zawsze są wątpliwości i kontrowersje. Z narodzinami III RP też tak było.

Ile jest prawdy w tym, że nas zawarty przy “okrągłym stole” kompromis uchronił Polskę od wariantu rumuńskiego, którego symbolem stały się obrazy pokazujące Nicolae Ceausescu i jego żonę z przestrzelonymi głowami?
Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Gdyby zmiany w Polsce przybrały taką formę jak na ulicach Budapesztu w 1956 roku, gdzie rozwścieczony tłum wywlekał działaczy partyjnych na ulice, próbując ich wieszać na latarniach, reżim Jaruzelskiego by się bronił, bo nikt życia za darmo nie oddaje. W każdym innym wariancie stan wojenny bis nam nie groził. Reżim Jaruzelskiego nie miał woli walki. Był mniej krwawy i bardziej spróchniały od reżimu Ceausescu. Im jakiś reżim jest bardziej brutalny, tym jego upadek jest bardziej spektakularny i krwawy. Pamiętamy o ofiarach stanu wojennego, ale pamiętamy też, że w drugiej połowie lat 80. reżim łagodniał. Po amnestii 1986 już prawie nie było więźniów politycznych. Dawano grzywny, konfiskowano samochody za wożenie ulotek, ale nie zamykano. Nawet demonstranci, którzy protestowali przeciw Jaruzelskiemu (w Krakowie, gdzie studiowałem, były w maju 1989 potężne manifestacje, próbowano m.in. zdemolować konsulat sowiecki) rzucano kamieniami, ale nie butelkami z benzyną. Szarpano się z milicjantami, ale żadna ze stron przeciwników nie zabijała. Nie wierzę w zagrożenie wariantem rumuńskim w Polsce, bo jeszcze trzeba by mieć tych tajemniczych snajperów.

Snajperów Securitate, którzy strzelali do tłumu?
W Rumunii mieliśmy do czynienia z przewrotem nazwanym rewolucją grudniową. Mam taką hipotezę, że w jego ramach Gorbaczow wysłał tam najprawdopodobniej GRU by obalić Ceausescu i zastąpić go dobrym znajomym ze studiów w Moskwie i z akademika Ionem Iliescu. Iliescu został prezydentem Rumunii za sprawą tajemniczych snajperów, którzy przez kilkadziesiąt godzin strzelali na oślep do ludzi i wywołali ogromne społeczne poruszenie. Żadnego z nich nigdy nie złapano. Pojawili się i zniknęli. Do nas na szczęście snajperów nie przysłano, bo najwyraźniej nie było takiej potrzeby.

Następstwem czerwcowych wyborów było powstanie rządu Mazowieckiego...
Jest jednym z dwóch - obok Jana Krzysztofa Bieleckiego - premierów okresu przejściowego. Z jego nazwiskiem wiążą się bardzo radykalne zmiany gospodarcze, które odmieniły Polskę, które budzą też emocje i kontrowersje. Z drugiej strony niezwykle ostrożna polityka wewnętrzna. Panicznie się bał wystraszyć generała Jaruzelskiego i innych ludzi starego reżimu. Najbardziej spektakularny jest casus sądownictwa. Byłoby PiS-owi wielokroć trudniej uruchomić pseudoreformy sądownictwa po roku 2015, gdyby w okresie rządów Mazowieckiego przeprowadzono choćby symboliczną weryfikację kadr sędziowskich. Po drodze były ogromne zmiany międzynarodowe, którymi Mazowiecki najbardziej się interesował. Bardzo się obawiał zjednoczenia Niemiec i temu poświęcił znaczną część swego premierostwa. Walczył o zmuszenie Helmuta Kohla do zagwarantowania granicy na Odrze i Nysie jeszcze przed zjednoczeniem Niemiec. W sumie mógł zrobić więcej, ale i dużo mniej. Dla jednych pozostaje pierwszym niekomunistycznym premierem, dla innych hamulcowym polskich przemian. Ale bez wątpienia jest symbolem początku wielkiej zmiany w Polsce.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska