- Przez 10 lat prowadził pan z żoną poradnię psychologiczną dla polskich emigrantów w Düsseldorfie. Z jakimi problemami miał pan do czynienia?
- To były lata emigracji solidarnościowej i spotykaliśmy się ze wszystkimi problemami tamtych czasów. Przychodzili ludzie, którzy czekali na azyl w Niemczech, i ci którzy marzyli o wyjeździe do Ameryki, ale też Polacy z pokolenia późno przesiedlonych, którzy nie potrafili się zaadaptować w Niemczech. Łączyło ich poczucie wyobcowania, nie radzili sobie z uprzedzeniami, przeżywali dramat rozdzielenia z najbliższymi. Chcieli posmakować wolności, ale najpierw musieli się wyzbyć socjalistycznej tożsamości. Pomoc psychologa to jednak nie recepta na życie, ale pomoc w uświadomieniu sobie, czego chcę, jakie mam możliwości i perspektywy.
- Znał pan takich, którzy nie dali sobie rady?
- Pamiętam mężczyznę, który po żonie dostał obywatelstwo niemieckie. "Ale ja nie umiem być Niemcem - mówił. - Mój ojciec zginął w obozie, co powiem rodzinie?". Ten człowiek popełnił samobójstwo. Inny czekał na azyl i połączenie z rodziną. Żył jak we śnie, prawie zwariował. W końcu pomalował farbami pomnik stojący blisko domu i uciekł do Polski.
- Polacy żyjący za granicą wstydzą się polskości czy są z niej dumni?
- Duma jest w Polsce, a na emigracji tylko wtedy, kiedy komuś się coś udało, a szczególnie, gdy można przyjechać do Polski i pochwalić się jakimś sukcesem. Przeciętny emigrant czuje się zduszony, pokonany przez otoczenie, nie jest pewny siebie. Oczywiście co innego, gdy ma świetne wykształcenie, zna kilka języków i może konkurować na rynku pracy z tamtejszymi fachowcami. Nasza duma miewa tragikomiczny wymiar. Znałem pewnego chłopaka, który dostał pracę na budowie. Niemiec zwrócił mu uwagę: "Nie siedź, bierz młotek i rób, co masz robić". A on wziął ten młotek i walnął nim o ścianę, bo mu "honor nie pozwolił". I został bez niczego.
- Lubimy się szczycić naszym indywidualizmem. To zaleta czy wada?
- Nasz indywidualizm nierzadko oznacza niepodporządkowanie się grupie, obowiązującym regułom gry, chęć pokazywania swej odrębności, zaznaczenia się. Ale tam, gdzie chodzi o interes firmy, gdzie przede wszystkim pożądana jest solidarność grupowa, to bywa przeszkodą. Po prostu lubimy manifestować swą wolność w sytuacjach, gdy tego robić nie należy.
- Polacy wracający z obczyzny są takimi samymi ludźmi? Co po latach staje się z ich tożsamością?
- To są Polacy niemieccy, angielscy, amerykańscy - zależy skąd wracają. Przywożą nowe poglądy na biznes, funkcjonowanie mediów, mają inny stosunek do Kościoła, wiary. I konfrontują się z polskim nieuporządkowanym państwem, biznesem, Kościołem i mediami. Tym wszystkim, co składa się na naszą tożsamość. Kiedy te elementy funkcjonują w sposób niewłaściwy, kiedy poddawane są manipulacjom, są zepsute patologiami, tożsamość narodowa staje się podobna do ruchomych piasków.
- Polscy emigranci są różni, w zależności od kraju zamieszkania?
- Upodabniają się do "tubylców", przejmują ich mentalność, czasem dosyć naiwnie. Niedawno rozmawiałem z panem, który ma trzy obywatelstwa - polskie, kanadyjskie i angielskie. Na pytanie, kim jest, odpowiada, że Anglikiem. Od pewnego czasu nie ma pracy i mówi, że "finansuje go królowa". Na pytanie o Polskę odpowiada, że to już tylko wspomnienia. Polacy w Niemczech z kolei nabierają niemieckiej mentalności, a to jest sztuka dobrego myślenia i działania.
- Nam, na wyludnionej emigracją Opolszczyźnie, przydaliby się z powrotem Polacy, którzy tę sztukę opanowali. Jest na to szansa?
- Najlepszą receptą na powroty z emigracji jest biznes, perspektywa rozwoju. Ludzie idą tam, gdzie będzie im lepiej.
- A pan po 34 latach życia w Niemczech często bywa w Polsce?
- Ja tu nawet dom wybudowałem w Świeradowie. Notabene miał być gotowy w kilka miesięcy, a ciągnęło się półtora roku, bo kierownik prowadził jednocześnie trzy budowy, a firmy nigdy nie dotrzymywały terminów. W Niemczech nie do pomyślenia. Żyję w dwóch światach - mieszkam w Görlitz, parę ulic od granicy, i w Polsce. Tak jest wygodniej. Państwo niemieckie jest przejrzyste. Kiedy tam braliśmy pożyczki w banku, to przez cały okres spłaty obowiązywał ten sam procent. Jak płaciliśmy za telewizję, to przez 30 lat to była ta sama kwota. A tu co chwila jakieś manipulacje, pozorne promocje, niejasne reguły. Chcieliśmy w Świeradowie kontynuować działalność poradniczo-kulturalną - społecznie, by robić coś dla ludzi. Dostałem pismo, że nie mogę, bo się nie ubezpieczyłem. Pytam: po co? A bo to jest przedsiębiorstwo. A ja wcale nie chcę prowadzić przedsiębiorstwa. Kiedy jednak posiedzimy tu z żoną przez miesiąc, to zaczynamy odczuwać uciążliwość tego środowiska, przede wszystkim mniejszy porządek i stabilność. Męczy nas także polska scena polityczna. Po tamtej stronie z kolei prędzej czy później doskwiera niemiecka przyzwoita monotonia, więc wracamy do Polski.
- Można osiągnąć na obczyźnie stabilizację, wybudować dom, ożenić się. Ale czy duszą można wrosnąć w obcy świat?
- Mam kuzyna, znanego malarza. Leciwy pan. Był na Syberii, w czasie wojny trafił do Anglii, w końcu osiadł w Stanach. Jest Amerykaninem ożenionym z Niemką. Goszcząc u mnie w Świeradowie, powiedział: "Ty to masz dobrze. Siedzisz w swoim domu i patrzysz na Polskę. A ja muszę zostać w tym amerykańskim cyrku".