Prof. Janusz A. Majcherek: Polska jest podzielona i tak już zostanie

fot. Archiwum
Prof. Janusz A. Majcherek
Prof. Janusz A. Majcherek fot. Archiwum
Rozmowa z filozofem i socjologiem kultury z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.

- W jakim stopniu 10 kwietnia zmienił sytuację w Polsce i w polskiej polityce?
- W niewielkim. Podziały w społeczeństwie były od dawna i wynikały z wydarzeń o wiele mniej dramatycznych niż katastrofa pod Smoleńskiem. Używając pewnego skrótu, polityczna propaganda zantagonizowała III RP i IV RP. A za tym pęknięciem stoją znaczne różnice o charakterze społecznym i kulturowym. Krótko po katastrofie społeczeństwo skonsolidowało się wokół ofiar, które zresztą reprezentowały wszystkie środowiska i ugrupowania. Ale wraz z mijaniem żałoby podziały wracają. Tyle tylko, że ponieważ III RP nieźle dawała sobie radę, a prezes Kaczyński ogłosił, że IV RP jest projektem nieaktualnym, kandydaci PO i PiS do urzędu prezydenta demonstrują postawę kompromisową i koncyliacyjną, ale przyczyn podziałów w polskim społeczeństwie to przecież nie zatarło.

- Co nas tak bardzo dzieli?
- Głównie korzenie społeczne i kulturowe. W Polsce bardzo liczną grupę stanowi ludność wiejska i małomiasteczkowa. Jesteśmy społeczeństwem mało zurbanizowanym, ponad jedna trzecia Polaków żyje na wsi. Tu postawy konserwatywne, zachowawcze dominują. Zupełnie inna Polska funkcjonuje w środowiskach wielkomiejskich - liberalnych, otwartych na świat i na rozwój. Specyficzna jest także rola Kościoła. Paradoksalnie, została ona umocniona w czasach komunizmu. Kościół prześladowany stał się reprezentantem całego społeczeństwa. Dziś już nim w tym rozumieniu nie jest, ale nadal taką rolę usiłuje pełnić. A ponadto politycy chcą go w tej roli wykorzystać. W ciągu 20 lat zmieniliśmy system polityczny i gospodarczy, ale nawyki, mentalność ludzka tak szybko się nie zmieniają. I na tym tle mamy pęknięcie. Jedni z entuzjazmem odnoszą się do modernizacyjnych zmian, innych te zmiany przerażają.

- Skoro - trochę tylko upraszczając - ci za modernizacją i nowoczesnością to elektorat PO, a konserwatyści ze wsi i małych miasteczek popierają PiS, to czy wymarzony przez tylu Polaków POPiS w ogóle jest możliwy?
- POPiS był i jest absurdalny i nierealny. I mam na to dowód na piśmie. Pisałem o tym już wtedy, gdy do POPiS-u powszechnie zachęcano i elektorat do tego pomysłu wabiono, czyli w roku 2004 i 2005. To jest absurd z powodów, które przed chwilą wymieniłem. Polska jest głęboko pęknięta pod względem społecznym i kulturowym i tego podziału żadnymi politycznymi sztuczkami zaklajstrować się nie da. To, że tylu polityków i komentatorów w tę mrzonkę uwierzyło, to zupełnie inna sprawa. Ja jako socjolog i historyk kultury nie jestem teraz sierotą po POPiSie i nie muszę się z tego pomysłu tłumaczyć.

- Jesteśmy skazani na podział Polski na pół już na zawsze?
- Obawiam się, że w każdym razie na długo. Problem polega na tym, że nie da się przeprowadzić modernizacji, jednocześnie podtrzymując mechanizmy podtrzymujące zacofaną strukturę społeczną i zacofaną strukturę rolną.

- Czy pan nie przesadza? Co jest złego albo zacofanego w mieszkaniu na wsi?
- W mieszkaniu nic. Ale nie można zwiększyć urbanizacji Polski, pompując jednocześnie ogromne pieniądze na wieś. Znika motywacja, by szukać nowego miejsca zamieszkania i źrodła dochodu, skoro można żyć z tego tylko, że się mieszka na wsi. To brzmi twardo, ale napisałem kiedyś, że ludzi ze wsi mogłaby wygonić tylko bieda. A jeśli fundujemy im wygodne życie na koszt Unii Europejskiej i dotacje budżetowe, nic się nie zmieni. Na dłuższą metę nie może być nowoczesnego społeczeństwa europejskiego, którego 40 proc. obywateli mieszka na wsi, a z tego połowa żyje z zasiłków, dotacji, dopłat bezpośrednich, subwencji, rent strukturalnych itd.

- Jak nie może być, skoro właśnie jest?
- I będzie tak długo, dopóki Unia Europejska nie przykręci tego kurka. Ponadto podtrzymują ten stan rzeczy siły polityczne, którym taka struktura społeczna odpowiada. Mam na myśli nie tylko PSL, ale i PiS. Wieś i małe miasteczka to jest dla nich ważne zaplecze wyborcze. Klasa średnia, nowocześni mieszkańcy dużych miast głosować na nich nie będą. Utrwalamy więc zacofaną strukturę polskiego społeczeństwa i jednocześnie konserwujemy bazę tradycjonalistycznych sił politycznych.

- Ale jednocześnie właśnie tam cenne wartości tradycyjne mają się dobrze. W diecezji tarnowskiej w niedzielę na mszę św. przychodzi 70 procent ludzi, w Warszawie mniej niż jedna czwarta. Czy naprawdę musi być tak, że rozwinięta, industrialna część Polski jest oderwana od sfery pewnych wartości?
- W dużym stopniu jest to nieuchronne. Wielkie metropolie miejskie są ze swej natury kosmopolityczne, wielowyznaniowe, różnorodne pod względem wartości, wielokulturowe. W Polsce mamy jedną metropolię europejskiej wielkości, czyli Warszawę, i te procesy widać tam bardzo dobrze. Ale nie zapominajmy, że Lech Kaczyński został przez tę społeczność wybrany na prezydenta miasta. A to by pokazywało, że nie jest to tendencja definitywna i nieodwracalna.

- Co musiałoby się zmienić, by tę tendencję odwrócić?
- Jestem zdania, że nie ułatwia tego stanowczo dominujący dziś w Episkopacie Polski model Kościoła - mówiąc w uproszczeniu - radiomaryjny i ultrakonserwatywny. Ludzi w dużych ośrodkach miejskich trudno pozyskać, odwołując się do tego modelu. Kościół otwarty, nowoczesny, wychodzący naprzeciw ludziom dla wielu mieszkańców wielkich miast może być oparciem i bliskim partnerem. Kościół radiomaryjny ich nie zachęca. Więc obawiam się, że procent chodzących w niedzielę do świątyń będzie spadał także w diecezji tarnowskiej czy przemyskiej. Ale to są procesy bardzo powolne, bo ludzie nie zmieniają szybko swych nawyków społeczno-kulturowych.

- Bardziej konserwatywna część społeczeństwa odwołuje się chętnie także do polityki historycznej.
- Ale bez końca tradycją i historią epatować przebudowującego się społeczeństwa nie sposób. Grzegorz Napieralski, kandydat SLD, o tyle odnosi względny sukces, zyskuje poparcie, że w ogóle nie opowiada o historii, przeszłości i dębie Bartku ani o korzeniach kresowych, zostawiając to swym konkurentom. Zresztą gadanie o historii byłoby dla niego niezręczne. Mówi więc dużo i chętnie o przyszłości, i to trochę gadżeciarskiej, o nowych laptopach, notebookach itp. I to się podoba. Ale jednocześnie opowiada absurdalne w sytuacji współczesnego świata frazesy o opiece medycznej, oświacie i usługach medycznych za darmo. W takie brednie nikt dziś nie uwierzy. Wracając do pamięci historycznej, powinniśmy w polskim społeczeństwie umiejętnie łączyć elementy tradycji i nowoczesności, bo nie da się i nie powinno się zrywać z tożsamością, dorobkiem i pamięcią. Ale pewne rzeczy zmienić się muszą. Nie możemy tkwić w XIX-wiecznych wyobrażeniach o państwie i w innych anachronizmach

- Więc może dobrym symbolem mądrej polityki historycznej jest nie dąb Bartek, tylko nowoczesne Muzeum Powstania Warszawskiego, odwiedzane przez tłumy. Bo jak pisał poeta, narody, tracąc pamięć, tracą życie.
- Odpowiem innym powiedzonkiem: Trudno biec naprzód, oglądając się wstecz. Nawiązywać do tradycji trzeba. Ale nawet społeczeństwa o bardzo bogatej tradycji nie epatują nią na co dzień. Nie jest najważniejsze, czy byliśmy wielcy w przeszłości, tylko czy jesteśmy tacy dziś, a szczególnie - czy będziemy jutro. Zwłaszcza gdy doświadczenia z przeszłości do czasów dzisiejszych nie pasują. Co przyjdzie Anglikom z ich kolonialnej przeszłości i jej przypominania? Więc i nam doświadczenia powstania warszawskiego powinny być przede wszystkim przestrogą: Nigdy więcej nie doprowadźmy do sytuacji, gdy Rosja i Niemcy jednocześnie będą dla nas wrogami.

- Polska jest chyba jedynym krajem w Europie - śmiał się z tego gorzko tydzień temu w tym miejscu Marcin Daniec - gdzie prawica jest w opozycji do prawicy. Czy w pękniętym społecznie i kulturowo kraju jest miejsce na partię lewicową?
- Słabe, jednocyfrowe poparcie dla lewicy nie jest zjawiskiem specyficznie polskim. Lewica w całej Europie przeżywa poważny kryzys. Polska lewica przez pewien czas odnosiła sukcesy dzięki temu, że wprowadzała w swoje środowisko struktury demokratycznego państwa i wolnorynkowej gospodarki. Na lewicę pod rządami Millera czy Kwaśniewskiego patrzę o tyle z uznaniem, że się jej to udało, łącznie z wejściem do Unii i NATO. Ale w obu organizacjach jesteśmy, wolny rynek jest dla wszystkich czymś oczywistym. A lewica kompletnie nie ma pomysłu na nowe czasy. Przez pewien czas wydawało się, że kryzys ekonomiczny będzie dla niej wiatrem w żagle. Okazało się to nieprawdą. Przede wszystkim dlatego, że w warunkach kryzysu trzeba zaciskać pasa o wiele bardziej niż przedtem, a nie rozdawać pieniądze. Więc nie wiadomo, co lewica ma robić, kiedy hasła obrony klasy robotniczej stały się kompletnie nieaktualne, bo sama klasa robotnicza stanowi w nowoczesnych społeczeństwach margines. Trudno bronić tradycyjnych uregulowań dotyczących rynku pracy, gdy większość ludzi pracuje w systemie nienormowanym, nieregularnym i niestabilnym, bo tak wygląda świat zdominowany przez usługi. Ten świat lewicy nie sprzyja.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska