Prof. Janusz Majcherek: Mamy kult prostactwa nazywanego zdrowym rozsądkiem

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Prof. Janusz Majcherek.
Prof. Janusz Majcherek. Archiwum
Prof. Janusz Majcherek, socjolog, filozof kultury i publicysta, wykładowca akademicki

Lech Wałęsa, nawiązując do okrzyków wznoszonych podczas pogrzebu Żołnierzy Wyklętych „Inki” i „Zagończyka, przestrzegał, że grozi nam wojna domowa. Były prezydent się zagalopował?
Powinniśmy pamiętać o bajce o chłopcu, który krzyczał - wbrew faktom - że nadchodzą wilki. Kiedy naprawdę nadeszły, nikt mu nie uwierzył. Grozi nam pochopne ostrzeganie przed zagrożeniami, które mogą się nie spełnić. Z drugiej strony, gdy będziemy ostrzegać wystarczająco wcześnie, może uda nam się nie dopuścić do zagrożeń. Uważam, że niebezpieczeństwo jest poważne, a gdy sięgniemy do przykładów historycznych, są analogie do Hiszpanii, Niemiec, Włoch w latach 30. Tam też były antagonizmy, napięcia i konflikty.

Analogia nie nazbyt śmiała? Od Niemiec pod rządami Hitlera - przy całej brutalności polskiej polityki - dzielą nas dwa oceany i kałuża.
Nie ma symptomów tego, co stało się w Hiszpanii, gdzie wojna domowa pochłonęła setki tysięcy ofiar. Niektórzy mówią, że nasza sytuacja w żadnym wypadku nie przypomina Niemiec z lat 30., bo tam zakładano obozy koncentracyjne i uchwalano ustawy norymberskie. Oczywiście, że nie przypomina. Ale jak popatrzymy na początki tamtych zjawisk i ruchów, analogie już są. Jak patrzymy na ówczesne partie i wodzów w początkach działalności, gdy jeszcze nikogo nie mordowano i legalnie działała opozycja polityczna, podobieństwa się narzucają. Mamy w dorobku europejskiej myśli korpus dzieł, które analizują i demaskują te procesy, by uniemożliwić ich recydywę. Myślę o tekstach Hanny Arendt, Ericha Fromma, Karla Poppera, które weszły do klasyki. Nie powinniśmy tego dorobku przemilczać.

Dlaczego tak łatwo zgodziliśmy się w Polsce na tak ostry, a chwilami wręcz chamski język dyskursu politycznego, jakiego nie słyszeliśmy chyba od czasów Jerzego Urbana i propagandy stanu wojennego?

To się nie stało z dnia na dzień. To eskaluje i to nie tylko w Polsce. Procesy narastania politycznej agresji i umacniania się środowisk odwołujących się do agresji, czasem werbalnej, a czasem wprost fizycznej, zachodzą w całej Europie i w Stanach Zjednoczonych. U nas miało to rozmaite przyczyny i różnych inicjatorów. Newralgiczne jest nazwisko Andrzeja Leppera. To on proklamował „koniec Wersalu” i bunt prostego człowieka przeciw elitom. Ten bunt objawiał się także w zanegowaniu kultury politycznej i kultury języka dyskursu publicznego w imię racji zwykłych ludzi, bronionych nierzadko za pomocą chamstwa, wulgaryzmu i mowy prymitywnej. Pod ten rodzaj wulgarności stopniowo podpinali się kolejni politycy. Ze zgrozą obserwuję, że także w środowiskach elitarnych upowszechnia się model „twardziela”, człowieka, który dystansuje się od intelektualnego sposobu bycia i elegancji wyższych sfer. Upodabnia się do prostego człowieka jako uosobienia żywotnej siły.

„Szewcy” Witkacego kłaniają się w pas?
Jeszcze bardziej Edek z Mrożkowego „Tanga”. Mamy kult prostactwa nazywanego dla niepoznaki zdrowym rozsądkiem, powszechnym rozumem albo wolą ogółu. Gloryfikujemy twardość i bezwzględność. Czynią to m.in. hollywoodzkie produkcje typu „Wall Street” pokazujące z aprobatą brutalność, cwaniactwo, spryt i prostacką agresję ludzi działających w sferze publicznej. To się wyraża m.in. w powszechnej aprobacie dla wulgaryzmów. Słyszeliśmy to choćby na taśmach nagranych podczas konsumowania ośmiorniczek. Ten rodzaj języka i ekspresji został tam obnażony.

Niepokoi jeszcze coś. Wszystkie strony sporu politycznego niby nad agresją słowną w życiu publicznym ubolewają. Problem w tym, że zwykle biją się przy tym w cudze piersi. Obecna opozycja chętnie wypomina np. Marianowi Kowalskiemu, liderowi narodowców, nazwanie szefa KOD-u świnią, prowokatorem, lewackim ścierwem. Politycy partii rządowej wypominają Stefanowi Niesiołowskiemu nazwanie posłanki PiS nieukiem, osobą godną pogardy, którą powinien się zająć psychiatra. Winien jest ten drugi. Nie ja.
I wtedy chciałoby się spojrzeć na pierwszą ekipę, która rządziła po 1989 roku. Była to grupa kulturalnych panów kierowanych przez nienagannego pod tym względem Tadeusza Mazowieckiego. Kierowali się wykwintnym językiem i mieli maniery nie budzące zastrzeżeń, byli empatyczni i nieagresywni. Z czasem zaczęło się to degenerować. Szukanie pierwszych sprawców i wskazywanie na innych jest ślepym zaułkiem. Jasne, że każdy powinien się bić we własne piersi. Ale trudno w jednym szeregu z politykami obecnej opozycji stawiać swoisty kult ONR-u i kibolstwa. To są siły, które po drugiej stronie symetrycznych odpowiedników nie mają.

Są i zjawiska pocieszające. W środę rocznicę podpisania porozumień sierpniowych w Opolu świętowali wspólnie politycy i działacze różnych opcji.

Badania opinii publicznej przez długie lata pokazywały, że Polacy są bardzo niechętni agresywności, kłótliwości i awanturnictwu w polityce. To się trochę zmieniło, ale jeśli społeczeństwo będzie okazywać, że ocenia źle konflikty, wyzwiska i agresję, politykom nie pozostanie nic innego, jak się dostosować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska