MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Promują Opolszczyznę

Anita KOSZAŁKOWSKA - [email protected] Małgorzata Kroczyńska - [email protected]
Gdy pojawiają się na międzynarodowych imprezach, konkurencja szepcze: "O, Opole przyjechało”.
Gdy pojawiają się na międzynarodowych imprezach, konkurencja szepcze: "O, Opole przyjechało”.
Po raz siódmy wręczymy Złote Spinki - honorowe nagrody Nowej Trybuny Opolskiej. Dziś przedstawiamy nominowanych w kategorii promocja Opolszczyzny.

Od dwunastu lat są wizytówką Opola i Miejskiego Domu Kultury. Zaczynali od skromnej grupki tańczących zuchów. Nazywali się wtedy bodaj "Plastusie". Katarzyna Bryłka, jedna z instruktorek zespołu, wówczas myślała głównie o trenowaniu piłki ręcznej. W wolnych chwilach tańczyła z koleżankami dla przyjemności w klubie osiedlowym "Feniks". Tu ją zauważono i zaproponowano, by poprowadziła zespół taneczny. Dołączyli do niej siostra Aleksandra Krokoszyńska i Robert Surowski, który 14 lat trenował akrobatykę sportową. Zespół błyskawicznie się rozrastał. Rodzice przyprowadzali swoje pociechy, tańczyć chcieli uczniowie i maturzyści.
- Pamiętam pierwsze wyjazdy z magnetofonem kasetowym, wciąż mieliśmy jakiegoś pecha. A to magnetofon wciągnął taśmę z muzyką przegrywaną z listy Niedźwieckiego, a to coś się psuło, ktoś zapominał butów lub strojów, a to autobus się psuł i spóźnialiśmy się na koncert... osiem godzin. Krótko mówiąc, pech. I dzieci wymyśliły, byśmy właśnie tak się nazywali - wspomina Katarzyna Bryłka.

Dziś "Pech" to 300 osób: grupa podstawowa, tzw. eksportowa, która wyjeżdża na zawody, mistrzostwa i tańczy na reprezentacyjnych imprezach, oraz grupy przygotowawcze, w których młodzież uczy się tańca. Do "Pecha" rodzice przyprowadzają nawet czterolatki, instruktorzy wspominają też maluszka w pampersie, który tańczył podczas występu Majki Jeżowskiej.
- Taniec stał się modny, telewizja pokazuje teledyski, podczas imprez rozrywkowych w tle rusza się jakaś grupa taneczna. W końcu każdy chciałby poczuć się jak gwiazda - mówi Robert Surowski.
Taniec to całe ich życie. Instruktorów, którzy oddają mu wolny czas, zabierają na występy swoje rodziny, potrafią godzinami o nim mówić. I dzieci, które zamiast "wisieć na trzepaku" trenują układy, doskonalą kroki, stają się za siebie odpowiedzialne.
Kilka razy w roku, nie licząc każdego weekendu, szlifują umiejętności na warsztatach i szkoleniach tańca w całej Polsce. Pracują z najlepszymi: instruktorka z Rosji uczyła ich tańca klasycznego, profesjonaliści z Czech pokazywali, jak tańczyć modern, jazz i disco.

Zespół podzielony jest na trzy grupy: disco dance (szybkie, dyskotekowe układy), show dance (gdzie taniec jest opowieścią jakieś historii) i disco show (które składa się z tańca dyskotekowego, ale zawierającego jakąś treść). W tych trzech kategoriach zespół startuje na zawodach w kraju i za granicą. Opolanie przyzwyczaili się już do tego, że z występów "Pech" zawsze przywozi medale.
Największy sukces ubiegłego roku to wicemistrzostwo świata "Mini Pecha" na pucharze świata show dance, ale też wicemistrzostwo Polski w kategorii disco show dzieci, show dance dzieci, juniorów i seniorów, trzecie miejsce w disco show seniorów oraz złoty, srebrny i brązowy Aplauz na Międzynarodowym Dziecięcym Festiwalu Piosenki i Tańca w Koninie. Te zaszczyty można by mnożyć...
Tancerze z "Pecha" zwiedzili już kawał Europy, tańczyli w Chorwacji, Słowenii, Czechach, Niemczech, byli na Węgrzech, Słowacji i we Włoszech. Gdy pojawiają się na międzynarodowych imprezach, konkurencja szepcze: "O, Opole przyjechało". Tańczyli też na opolskich festiwalach, w polsatowskim "Barze" i dla żołnierzy w Kosowie. Mają za sobą także występy w największych polskich salach koncertowych.
Są wizytówką miasta, nie tylko dlatego, że ich stroje i dresy zdobią emblematy Opola.
Dla instruktorów "Pech" to kombinat. Trzeba zapanować nad trzema setkami dzieci i młodzieży. Nauczyć układów tanecznych, zamówić stroje, zorganizować autokary, zarezerwować hotele.
- Tu nieocenioną pomoc niosą najstarsi tancerze, studenci - mówią instruktorzy. - Dbają, żeby najmłodsi odpowiednio się ubrali, zjedli kolację, umyli zęby. A maluchy wpatrzone są w nich jak w największe autorytety.
- To nieprawdopodobne, ale czasem mam wrażenie, jakbyśmy byli wielka rodziną - śmieje się Katarzyna Bryłka.
- No bo jak inaczej nazwać taki obrazek, gdy po koncercie stoimy przy mikrofali i wydajemy dziesiątki "pechdonaldów", czyli bułek z wędliną, którą zespołowi sponsorują Opolskie Zakłady Drobiarskie? - dodaje Robert Surowski.
O czym marzą? - Tyle marzeń się spełniło, że grzechem byłoby chcieć czegoś jeszcze. Po prostu niech dalej będzie tak dobrze - zaklina Katarzyna Bryłka.

Bardzo zależy mi na tym, by Opolszczyzna nie była w kraju postrzegana tylko przez pryzmat mniejszości niemieckiej i wielkiej polityki.
Bardzo zależy mi na tym, by Opolszczyzna nie była w kraju postrzegana tylko przez pryzmat mniejszości niemieckiej i wielkiej polityki.

Nie tylko przyznaje się do związków z Opolem, ale deklaruje, że Opolanie mogą na nią liczyć.

Nazywana szarą eminencją polskiego show-biznesu zawsze żyła w cieniu gwiazd, które jej zawdzięczały moc swojego głosu i obycie sceniczne. Sławę i popularność - która zresztą, jak sama mówi, ma różne, nie zawsze miłe oblicze - przyniósł jej dopiero udział w polsatowskim programie "Idol". Z niego też cała Polska się dowiedziała , że Elżbieta Zapendowska jest opolanką.
- Zawsze mówię, że jestem z Opola i wszyscy mnie tak kojarzą. Czuję się bardzo związana z tym miastem. W Opolu upłynęła moja młodość, tam zaczęły się moje artystyczne poczynania, tam mam prawdziwych przyjaciół - podkreśla, ale dodaje: - Na pewno jednak już do Opola nie wrócę, bo uważam, że trzeba pewne etapy życia za sobą zamykać. Przyjechać na parę dni, pospacerować po rynku czy najbliższej mojemu sercu Pasiece, to lubię.
Etapy życia zamyka sama albo decyduje za nią los. Tak było zawsze, od urodzenia. Bo urodziła się w Starachowicach. Familia przeniosła się do Opola, kiedy Ela była ledwie miesięcznym bobasem.
Pochodzi z bardzo muzykalnej rodziny (kilkanaście osób zawodowo zajmuje się muzyką). Więc i ona w Opolu skończyła szkołę muzyczną, tam też dostała swoją pierwszą pracę. W Warszawie zaliczyła akademię muzyczną.
- Nie zostałam wybitnym pianistą, bo zabrakło umiejętności i talentu - mówi. - Poza tym zawsze interesowała mnie muzyka rozrywkowa.

Upust swoim zainteresowaniom dała, gdy w 1977 roku zaczęła pracować w Wojewódzkim Domu Kultury (dziś siedziba Radia Opole). Od razu, niemal z marszu, założyła Opolskie Studio Piosenki (wciąż działa, dziś pod kierunkiem Jacka Mełnickiego). Ilu młodych zdolnych wyszło spod jej skrzydeł?
- Mnóstwo, ale dokładnie nigdy nie liczyłam, nie lubię wszelkich statystyk - przyznaje Elżbieta Zapendowska. - Po latach wszyscy wspominają głównie Edytę Górniak, bo ona zrobiła największą karierę.
Pani Elżbieta nie ma głowy do statystyk, ale nazwiska swoich najzdolniejszych wychowanków z Opola, owszem, pamięta: - Radek Krzyżowski, obecnie aktor Starego Teatru w Krakowie, Anka Deka, aktorka z Warszawy, aktor Janusz Onufrowicz, Sławek Sochacki, dziennikarz TVN, Iwona Zasuwa, śpiewa w chórkach z Kają...
Opolskie Studio Piosenki już w niespełna rok od powstania zaliczyło pierwszy wielki sukces. Na festiwalu piosenki koncert debiutów wygrał "wyćwiczony" przez panią Elę zespół "Ballada".

- Wygryźliśmy wtedy "Bajm" - wspomina Zapendowska. Radość i satysfakcja wkrótce miały jednak ustąpić miejsca rozżaleniu, które nie opuszcza jej do dziś.
- To jest taka zadra, która we mnie tkwi, moja największa życiowa porażka - przyznaje. - Byłam pierwszą osobą, która została zwolniona z WDK w ramach redukcji, moje stanowisko zlikwidowano najpierw, dopiero potem cały WDK.
A ten WDK to wtedy było jej miejsce na ziemi, praca i hobby w jednym.
- Tam się koncentrowało życie towarzyskie wszystkich branż artystycznych - tłumaczy - Spotykali się ludzie, którzy śpiewali poezję i ci, którzy słuchali heavy metalu, i jazzmani. Sitkowski, Cichy, Raduli, Puma-Piasecki to było środowisko liczące się w kraju. Wszyscy oni, niestety, wyjechali z Opola, ówczesne władze nie potrafiły ich docenić.
Po przymusowym odejściu z WDK, żeby zarobić na życie, zatrudniła się w Miejskim Ośrodku Kultury, ale w głowie kołatało jej tylko "jestem niedoceniona, niepotrzebna". Wtedy los znów się do niej uśmiechnął, zaproponował nowy etap życia.
Propozycja nadeszła z Warszawy, od Wiktora Kubiaka, producenta musicalu "Metro". Warunki były rewelacyjne: praca z Józefowiczem i Stokłosą, mieszkanie, "bardzo przyzwoita pensja". Decyzję podjęła w trzy sekundy. Choć potem bywało różnie, nigdy tej decyzji nie pożałowała. I nigdy też - podkreśla z naciskiem - nie dała się wciągnąć w tryby "warszawki".
- Mam duży dystans do tego, co robię - mówi Zapendowska. - Mnie cały ten blichtr popularności nie za bardzo kręci, nie interesują mnie bankiety i wchodzenie w pole widzenia kamery. Chcę być sobą.
A do związków z Opolem nie tylko się przyznaje, ale deklaruje także, że Opolanie mogą na nią liczyć. Uczestnicy "Idola" z Opolszczyzny już o tym wiedzą. Na eliminacjach już od progu od pani Eli słyszeli: "U mnie masz pierwszy plus za to, że jesteś z moich stron".
Elżbieta Zapenowska: - Młody zdolny i do tego z Opola. Dla takich zawsze mam więcej sentymentu niż dla innych.

Bardzo zależy mi na tym, by Opolszczyzna nie była w kraju postrzegana tylko przez pryzmat mniejszości niemieckiej i wielkiej polityki.

Jest zaprzeczeniem stereotypu naukowca. Zamiast spędzać godziny za biurkiem, woli penetrować teren. I dzielić się efektami swoich badań, popularyzować wiedzę o Śląsku Opolskim.
- Bo obowiązkiem naukowca jest nie tylko zdobywanie kolejnych tytułów i kształcenie studentów - tak uważa. - Każdy człowiek powinien posiadać minimum wiadomości o swoich korzeniach, o miejscu, w którym żyje.
Dlatego znają ją na Opolszczyźnie, gdzie do dziś kultywowane są tradycje i obrzędy śląskie. Bada je, ale nie tylko w aspekcie historycznym.
- Bardziej interesuje mnie to, jak te zwyczaje się zmieniały, dlaczego dziś są nadal pielęgnowane. Dlatego jeżdżę np. do Łubnian, Izbicka, Gogolina i patrzę, jak tam bawią się folklorem - mówi.

Jest autorką wielu (ponad 150) rozpraw, artykułów, studiów. Jej najważniejsze książki to m.in. "Rodzina o sobie. Folklorystyczny aspekt rodzinnej tradycji kulturowej", "Jo wóm trocha połosprowiom...Współcześni gawędziarze na Śląsku", "Z wybranych problemów dawnej i współczesnej sztuki opowiadania", "Tradycyjne zwyczaje i obrzędy śląskie. Wypisy" czy "Księga humoru ludowego". Zajmuje się współczesnym folklorem polskim i słowiańskim, folklorem historycznym, folkloryzmem, historią folklorystyki, obrzędami, kulturą regionalną. Uważana za wybitnego znawcę folkloru śląskiego należy do grona osób, które tworzą intelektualny koloryt naszego regionu. Jest laureatką m.in. nagrody im. Oskara Kolberga, przyznawaną za upowszechnianie kultury ludowej, nagrody im. Wojciecha Korfantego za utrwalanie wartości kulturowych i obyczajowych Śląska oraz nagrody im. Karola Miarki, którą honoruje się osoby wnoszące swym dorobkiem trwałe humanistyczne wartości do kultury śląskiej i narodowej.
Profesor Smolińska jest kierownikiem Katedry Kulturoznawstwa i Folklorystyki oraz członkiem senatu na Uniwersytrtu Opolskiego.
Folklorem zachwyciła się podczas studiów na polonistyce w opolskiej WSP. Za sprawą profesor Doroty Simonides zapisała się do sekcji literatury ludowej, która potem przekształciła się w istniejące do dziś koło naukowe folklorystów. Wybrała, niezbadany jeszcze wówczas powiat oleski.

Dziś dla nauczycieli jest ekspertem. To ją proszą o pomoc, gdy tworzą w swoich miejscowościach izby regionalne. A ona podkreśla, że Śląsk Opolski to jeden z niewielu regionów w Polsce, w którym do dziś tak dba się o zachowanie dziedzictwa kulturowego. Wie, dlaczego tak jest. - Bo Śląsk Opolski zawsze był na pograniczu, tu ścierały się różne wpływy. Śląsk był zawsze w opozycji, stąd dbałość o zachowanie tożsamości jego mieszkańców - tłumaczy.
Na Opolszczyźnie i poza nią z pasją godzinami potrafi opowiadać o naszym wodzeniu niedźwiedzia, pogrzebie basa, czy polterabendach.
Gromadzi setki wycinków z gazet, zapytana o jakikolwiek opolski obrzęd cytuje źródła, opowiada ciekawie, bez naukowego zadęcia.
Wciąż stawia przed sobą nowe wyzwania. Teraz, gdy o dziedzictwie Śląska napisano setki, jak nie tysiące prac, profesor Smolińska chce zbadać, jaki wpływ na kulturę i obrzędy miała ludność napływowa. - Przecież ci ludzie żyją tu od ponad pięćdziesięciu lat, przywieźli swoje tradycje, zachowania. To niesłychanie ciekawe - entuzjazmuje się.
W życiu mieszkańców Opolszczyzny dostrzega też nowe zjawiska godne zbadania. Na przykład "nadużywanie wzorców kulturowych czyli śląskie disco".
- Proszę zobaczyć, na co, przychodzą tłumy. Na kabaret Rak, na Francika, Mirka Jędrowskiego, A czego słuchają w koncercie życzeń? Serduszek dwóch i śląskich dziołch.
Bardzo zależy jej na tym, by Opolszczyzna nie była w kraju postrzegana tylko przez pryzmat mniejszości niemieckiej i wielkiej polityki: - Politycy mówią o Śląsku Opolskim wtedy, gdy wybuchnie afera z niemieckimi pomnikami, a przecież to właśnie tu obserwujemy powrót do pierwotnej tradycji kulturowej.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska