Targi nto - nowe

Prosto z Soczi. Igrzyska z widokiem na morze

Przemysław Franczak z Soczi
Soczi 2014
Soczi 2014
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy po wyjściu z lotniska są palmy. Potem olimpijskie kółka. Witajcie na zimowych igrzyskach w Soczi.

Samolot podchodzi do lądowania od strony Morza Czarnego. Jest wieczór, pasażerowie siedzący z prawej strony z zaciekawianiem przyciskają nosy do małych okienek. Oczy robią im się coraz większe i większe. Wrażenia, z tego co widzą zlewają się w głośne: - Woooooow!

Na wybrzeżu łuna od kolorowych świateł. Sześć hal sportowych, wybudowanych w jednym miejscu, tuż nad morzem, specjalnie na igrzyska, świeci jak gigantyczne neony. Różowe, seledynowe i jeden Putin raczy wiedzieć, jakie jeszcze. Dzieciom skojarzyłoby się to ze światem kucyków Pony, dorosłym - pewnie z Las Vegas.

Wszystko zaprojektowane z rozmachem godnym katarskich szejków, choć nocą prezentuje się kiczowato. Świeci też cała dzielnica Adler, z nowym lotniskiem, fikuśnymi hotelami, szerokimi ulicami. To tu jest serce igrzysk. Reszta Soczi, miasta rozciągającego się na 147 kilometrach, tonie w mroku.

Wchodzimy, a w zasadzie wlatujemy do olimpijskiego Disneylandu. Już z daleka widać te wydane miliardy dolarów, które Władymirowi Putinowi od dawna liczy i wypomina cały świat. Dokładnie 51 miliardów. Ale car, pardon, prezydent Rosji nie wygląda na przejętego krytyką. Na okładce "Kommiersanta" głaszcze małą panterę. To jedna z maskotek igrzysk. W innych gazetach - to samo zdjęcie.

Dla nas igrzyska zaczynają się już na lotnisku w Moskwie.

- Soczi? Soczi? - dopytują się ubrane w kolorowe dresy dziewczyny. Jeśli Soczi, to jesteś na liście. Nazwisko, numery lotów. Traktują cię jak VIP-a.
- Proszę za mną - instruuje jedna z dziewczyn. W górze trzyma wielką kartkę z napisem: "Sochi.ru 2014". Idziemy za znakiem, jak wycieczka Japończyków po krakowskim Rynku.
Po drodze wolontariuszka ćwiczy na nas angielski.
- Jaka pogoda w Pradze?
- Akurat jesteśmy z Krakowa. Były minus dwa stopnie, gdy wylatywaliśmy.
- Byłam w Pradze w zeszłym roku. Ładne miasto, ładna pogoda. Słońce.
- Tak, Praga jest ładna, ale jesteśmy z Krakowa.
- O zobaczcie - dziewczyna wyciąga smartfona. - To ja w Pradze w zeszłym roku.
No cóż, Praga, Kraków, w sumie niedaleko. A z rosyjskiej perspektywy może to w ogóle jedno i to samo.

Samolot do Soczi. Rosyjskie linie, gospodarze tu też chcą błysnąć. W pokładowym menu kawior. Nie z bieługi, tylko z łososia, ale mniejsza o szczegóły. Do tego parę drobnych, olimpijskich gadżetów w prezencie. I pozdrowienia od kapitana.

Po dwóch godzinach lotu jesteśmy na miejscu. Ciepło. 10 stopni Celsujsza, ludzie chodzą w samych swetrach. Na górze, na Krasnej Polanie, gdzie będzie biegać Justyna Kowalczyk, a Kamil Stoch skakać, temperatura nie jest wiele niższa. Hm, w końcu to subtropiki.

Adler-Soczi sprawia na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie miasteczka wybudowanego pośrodku niczego. I dla nikogo. Pusto. Wszędzie pusto.
- Zakryte - mówi Aleksander, jeden z wolontariuszy. Zakryte czyli zamknięte. Miasto zostało zamknięte. Względy bezpieczeństwa, wiadomo. Olimpijski stan wyjątkowy.

Na autostradzie tylko pojazdy z logo igrzysk, policyjne radiowozy i wojskowe ciężarówki. Dużo funkcjonariuszy. Na zjazdach, pod mostami, leniwie przechadzających się po poboczach. Według różnych źródeł, porządku na igrzyskach ma pilnować od 60 to 100 tysięcy ludzi. Nawet oni jednak nie są w stanie na tej przestrzeni zrobić sztucznego tłumu.

Kilometrami ciągną się wysokie płoty i ogrodzenia. Zasłaniają to, co stare, brzydkie, niekolorowe. To, czego nie udało się lub nie zdążono poddać bombastycznemu liftingowi. To, czego Rosja światu pokazywać nie chce.

Przystanek hotel. Jego główną zaletą jest to, że wybudowano go na czas. Podobno nie wszyscy dziennikarze mieli takie szczęście. W zasadzie to nawet nie hotel, tylko udające go nowe osiedle mieszkaniowe, z placami zabaw i parkingami. Spore, pół godziny szukaliśmy recepcji. Klucz, pokój. Uff. Za oknem śpiewa rosyjska grupa folklorystyczna. Igrzyska czas zacząć.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska