Do zbrodni doszło w nocy z 27 na 28 listopada 2023 roku w Kietrzu, przy ul. Głubczyckiej. 34-letni Paweł S., na kilka godzin przed tymi feralnymi wydarzeniami, wrócił z pracy i poszedł do swojego znajomego Grzegorza F., gdzie wspólnie pili wódkę. W spotkaniu uczestniczyło też kilka innych osób. W pewnym momencie między biesiadnikami wywiązała się kłótnia, której powodem była kobieta. Paweł S. przyznaje, że zaczął się nakręcać. W końcu uderzył w szybę mebli, czym przestraszył towarzystwo. Jego partnerka Iwona zaczęła go uspokajać i ostatecznie wyszli z mieszkania. Po pewnym czasie wrócili, ale gospodarza miało nie być w środku.
– Minęło może 20-30 minut i zaczął nas wołać Grzesiek. Stał na podwórku. Zeszliśmy na dół. Powiedział, że czymś dostał od kogoś i żebym zobaczył. W mieszkaniu zobaczyłem, że ma rozcięcie na plecach. Powiedział, że ma apteczkę i żebym go opatrzył. Ja i Iwona chcieliśmy wezwać pogotowie, ale on powiedział, żeby tego nie robić – relacjonował przed prokuratorem 34-latek. Przed sądem wyjaśniać nie chciał. Podtrzymał jedynie wcześniejsze wyjaśnienia.
Paweł S. początkowo utrzymywał, że owinął kolegę bandażem i na prośbę rannego podał mu kieliszek wódki. Gdy rano zapukali do jego drzwi, nikt nie otworzył. – Nie podejrzewałem, że coś mogło się stać. Nie mam nic wspólnego ze śmiercią Grzegorza. Ktoś chce mnie wrobić – zapewniał krótko po zdarzeniu.
1,5 miesiąca później zmienił jednak zdanie. Twierdził, że wyjął ze zlewu nóż, gdy dwaj kompani uderzyli gospodarza w twarz tak, że zaczęła mu lecieć krew.
– Podszedłem do Grzegorza i chciałem go zasłonić przed nimi, bo zamierzali go chyba znowu uderzyć. Trzymałem ten nóż. Grzegorz podniósł się nagle i wbił się w trzymany na przeze mnie nóż. Zrobiłem to niechcący – mówił prokuratorowi.
Dodał też, że ze złości uderzył nożem w ścianę, w efekcie czego ten się złamał. Później ostrze spuścił w toalecie, a rączkę wyrzucił.
Dalsza relacja jest zbieżna z tym, co Paweł S. mówił podczas wcześniejszego przesłuchania. Wynika z niej, że ofiara miała się wzbraniać przed wezwaniem karetki i prosiła, by oskarżony zrobił opatrunek. – Wcześniej o tym nie mówiłem. Nie miałem adwokata, byłem w szoku, że to się tak zakończyło – tłumaczył zmianę wyjaśnień.
Za zabójstwo 34-latkowi z Kietrza groziło nawet dożywocie. Sąd Okręgowy w Opolu, przed którym od czerwca toczył się proces, nie uwierzył w wersję wydarzeń oskarżonego i skazał go na 20 lat i 1 miesiąc więzienia. Mężczyzna ma też wpłacić nawiązki na całe społeczne (w sumie 1,3 tys. złotych). Wyrok nie jest prawomocny.
Wiemy ile osób zginęło w powodzi
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?