Przemysław Zadura zakończył karierę. "Rozstanie z Gwardią było trudne, ale nadal będę jej kibicować" [WYWIAD]

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Przemysław Zadura zaczynał swoją przygodę z piłką ręczną w Gwardii Opole i również w jej barwach zakończył zawodową karierę.
Przemysław Zadura zaczynał swoją przygodę z piłką ręczną w Gwardii Opole i również w jej barwach zakończył zawodową karierę. Wiktor Gumiński
- Chciałbym, żeby za jakiś czas przynajmniej niektórzy ludzie pamiętali, że w Gwardii Opole występował kiedyś taki Zadura, który nigdy nie odpuszczał. Nie byłem wybitnym graczem, ale ze swojej kariery generalnie jestem zadowolony. Nie podejrzewałem jednak, że scenariusz mojego ostatecznego rozstania z Gwardią będzie taki, jaki miał miejsce w rzeczywistości. Mimo to wciąż będę trzymać za nią kciuki, tyle że teraz już tylko w roli kibica - mówi Przemysław Zadura, rodowity opolanin, który w wieku 34 lat zakończył przygodę z piłką ręczną w roli zawodnika.

Brakuje ci piłki ręcznej?
Jestem mocno zdziwiony, bo aktualnie nie. Pewnie przyjdzie taki moment, w którym mi jej zabraknie, ale w tej chwili mam na głowie tyle różnych rzeczy, że nawet nie mam czasu myśleć o piłce ręcznej.

Długo dojrzewała w tobie decyzja o zakończeniu kariery?
I tutaj wchodzimy już na dość grząski grunt (śmiech). Generalnie wszystko potoczyło się bardzo szybko. Miałem jeszcze rok kontraktu i chciałem go wypełnić, ale nic z tego nie wyszło i tak w skrócie można to podsumować. Dobrze, że na odpowiednich stanowiskach były osoby, dzięki którym można uznać, iż finalnie rozstaliśmy się za porozumieniem stron.

Czyli kłopoty zdrowotne, z jakimi przez długi czas zmagałeś się w minionym sezonie, nie miały żadnego wpływu na twój wybór?
Rzeczywiście problemy ze zdrowiem mnie nie omijały. Ale też trudno, żeby tak było, jeżeli w ciągu ostatnich sześciu lat, które spędziłem w Gwardii, przez cztery sezony właściwie byłem jedynym nominalnym prawym rozgrywającym. Obciążenia miałem więc bardzo duże i to pewnie w jakimś stopniu się na mnie odbiło. Części urazów doznałem jednak przypadkowo. Taka jest piłka ręczna. Jeżeli ktoś miałby odpuszczać, to po prostu się do niej nie nadaje.

Co czułeś, kiedy Gwardia poinformowała cię, że zamierza przedwcześnie zakończyć z tobą współpracę?
Miałem chwilę, żeby oswoić się z tą myślą. Nie podejrzewałem jednak, że scenariusz naszego ostatecznego rozstania będzie taki, jaki miał miejsce w rzeczywistości. Pierwsze dni po zakończeniu współpracy z Gwardią były dla mnie bardzo trudne. Szybko dostałem jednak możliwość podjęcia innej pracy, co mocno mi pomogło. Koniec kariery sportowej to przecież nie koniec świata. Nie wyobrażam sobie siedzenia w domu z założonymi rękami.

Wnioskując po tym, co mówisz, to chyba nie liczysz na to, że mimo wieloletniej gry dla Gwardii któregoś dnia twoja koszulka zawiśnie pod dachem Stegu Areny.
Myślę, że są osoby, które bardziej na to zasługują. Ale chciałbym, żeby za jakiś czas przynajmniej niektórzy ludzie pamiętali, że w Gwardii grał kiedyś taki Zadura, który nigdy nie odpuszczał. Byłem zawodnikiem, od którego dużo wymagano i pewnie nie wszystkiemu sprostałem. Mam świadomość tego, że nigdy nie byłem wybitnym zawodnikiem, zdolnym do wygrania meczu w pojedynkę. Najbardziej lubiłem grę w obronie. Sprawiała mi ona więcej frajdy niż zdobywanie bramek. Podczas meczu żaden z rywali nie mógł z mojej strony liczyć na taryfę ulgową.

Słyszałem, że w Gwardii, jako jeden z bardziej doświadczonych zawodników, zawsze starałeś się dobrze żyć z młodzieżą. Pomaganie innym było dla ciebie po prostu czymś naturalnym?
Nigdy nie wychodziłem przed szereg, ale oczywiście chętnie pomagałem nowym zawodnikom w drużynie. Co by się nie działo, każdy z nich przychodził po to, by również pomóc mi, kolegom, trenerowi i zarazem całemu klubowi. Mając na celu wspólne dobro, trudno było takich kroków nie podejmować. Nie wiem, na ile to pomaganie mi wychodziło, jednak na pewno się starałem. Czasami trzeba było użyć mocniejszych słów, ale jeżeli ktoś doceniał moje rady i wyciągał z nich wnioski, to pozostaje mi się tylko cieszyć. Było mi bardzo miło, kiedy paru zawodników otwarcie mi podziękowało za gotowość do pomocy.

Podobno miałeś oferty z 1 ligi oraz PGNiG Superligi. Żadna mocniej nie kusiła, by jeszcze spróbować swoich sił w sporcie?
Wyznaję zasadę, że jeżeli już coś robić, to tylko na sto procent. Tym samym propozycje od 1-ligowców mnie nie interesowały, bo byłyby one równoznaczne z koniecznością łączenia normalnej pracy z wieczornymi treningami. Oferta od klubu z PGNiG Superligi dała mi jednak sporo do myślenia. Odbyłem dość długą rozmowę z jego trenerem, który przedstawił ciekawą wizję i pomysł na moją potencjalną rolą w drużynie. Już wcześniej jednak z rodziną zdecydowaliśmy, że zostajemy w Opolu i zdania nie zmieniliśmy. Dojazdy też nie byłyby rozsądnym rozwiązaniem, ponieważ chcę teraz jak najwięcej czasu poświęcać żonie i naszej małej córce.

Jesteś zadowolony z przebiegu swojej kariery?
Nigdy nie chodziłem z głową chmurach i nie miałem nie wiadomo jakich marzeń. Apetyt na coś więcej przychodził raczej wraz z biegiem lat. Generalnie jestem zadowolony. Wydaje mi się, że każdy, kto zaczyna przygodę z piłką ręczną chciałby się kiedyś znaleźć na miejscu moim czy też innych zawodników, którzy spędzili kilka lat na boiskach PGNiG Superligi. Możliwość rywalizowania z najlepszymi drużynami w Polsce, a nawet i czołowymi w Europie, bo takimi są Łomża Industria Kielce i Orlen Wisła Płock, to naprawdę duża przyjemność. Ale największą wartością ze sportowej kariery są dla mnie znajomości, jakie udało mi się w tym czasie nawiązać.

Najpiękniejszy moment w karierze przeżyłeś w Opolu?
Zdecydowanie tak. Takie był nawet dwa: brązowy medal PGNiG Superligi w sezonie 2018/19 i rewanżowy mecz z Benfiką Lizbona w drugiej rundzie eliminacji Pucharu EHF w 2017 roku. Doskonale pamiętam, że Stegu Arena była wtedy wypełniona do ostatniego miejsca. Panował w niej niesamowity klimat. Wyżej w hierarchii stawiam jednak wspomniany brąz w rozgrywkach ligowych. Innego pięknego momentu doświadczyłem po ostatnim meczu sezonu 2017/18 w Puławach, kiedy to przegraliśmy z Azotami rywalizację o 3. miejsce, lecz otrzymaliśmy brązowe medale od naszych kibiców. Doceniam ten gest tak mocno, że dziś ten krążek wisi w moim domu zaraz obok tego, który już pełnoprawnie wywalczyliśmy w kolejnym sezonie.

Miałeś też epizod w reprezentacji Polski. W kluczowym momencie szyki jednak kompletnie pokrzyżowało ci zapalenie płuc.
Rzeczywiście dało mi się ono bardzo mocno we znaki, ale też nie można na to zwalać wszystkiego. Myślę, że powołanie dostałem głównie z racji tego, że w tamtym czasie w Polsce był duży deficyt na mojej pozycji. Było to jednak miłe, szczególnie że od trenera Michaela Bieglera usłyszałem, że do spróbowania mnie w kadrze zachęcał tak uznany zawodnik jak Krzysztof Lijewski. Jeżeli będzie to czytać i jeśli niczego nie przekręciłem, to bardzo mu za to dziękuję (uśmiech).

Do kadry trafiłeś jako zawodnik MMTS-u Kwidzyn. Trzy lata w nim spędzone uważasz za przełomowy etap w karierze?
Miałem dużo szczęścia, że w wieku 25 lat trafiłem do takiego zespołu, jakim był wtedy MMTS. Tworzyliśmy naprawdę zgraną paczkę, a to były moje początki poważnego grania w PGNiG Superlidze. Był to na pewno jeden z przełomów, ale taki też miał miejsce, kiedy z OSiR-u Komprachcice przeniosłem się do Zagłębia Lubin. Trafiłem do zupełnie innego świata, bo drużyna ta była wtedy mistrzem Polski. Nie byłem jeszcze gotowy do grania na tak wysokim poziomie, ale udało mi się rozegrać kilka spotkań. W dalszej części kariery podświadomie czułem, że ten pobyt w Zagłębiu był dla mnie niejako furtką do tego, że z czasem zaczęły się otwierać kolejne drzwi.

Grając w MMTS-ie, mieszkałeś z częścią drużyny na słynnej ulicy Wspólnej, gdzie podobno dużo się działo. To dlatego często wracałeś wtedy do Opola?
Nie, starałem się rzeczywiście dość regularnie wracać w rodzinne strony, ale głównie ze względów rodzinnych. Miałem też wtedy w Opolu sporo znajomych, którzy nadal grali w Gwardii. Jeżeli chodzi o ulicę Wspólną, to mam z nią wyjątkowe wspomnienia. Między mną a zawodnikami, z którymi tam mieszkałem, wytworzyła się taka chemia, że żyliśmy ze sobą jak rodzina. Co więcej, przyjaźnie te przetrwały do dziś. Mamy w planach organizację spotkania po latach w pełnym gronie. W Kwidzynie spędziłem piękne trzy sezony, po których dostałem telefon od Tomasza Wróbla, z pytaniem, czy nie chciałbym wrócić do Gwardii. Miałem wtedy jeszcze jedną konkurencyjną ofertę. Rozważałem ją równie mocno, ale z perspektywy czasu powrót do rodzimego klubu okazał się „strzałem w dziesiątkę”.

Wróćmy teraz na chwilę do twoich początków z piłką ręczną. Była ona u ciebie miłością od pierwszego wejrzenia?
Aż tak bym tego nie nazwał. Ogólnie byłem bardzo aktywnym dzieckiem, więc lubiłem właściwie wszystko, co związane ze sportem. Z biegiem czasu piłka ręczna zaczęła mi się jednak podobać bardziej niż inne dyscypliny i dziś mogę powiedzieć, że była moją miłością. A właściwie to nadal nią jest.

Wysoki wzrost (Zadura mierzy 198 cm – red.) był twoim darem od najmłodszych lat?
Od tego w sumie należałoby zacząć całą opowieść. Moja przygoda z piłką ręczną zaczęła się właśnie od tego, że pewnego dnia trener z Gwardii przyszedł do nas na lekcję wychowania fizycznego i zaprosił na trening dwie najwyższe osoby, z których jedną byłem właśnie ja. Gdyby więc nie warunki fizyczne, prawdopodobnie teraz byśmy ze sobą nie rozmawiali.

Spotykamy się wieczorem, bo w ciągu dnia niełatwo cię teraz złapać. Jak więc wygląda twoje obecne życie?
Moja praca jest zupełnie niezwiązana ze sportem. Wraz z moim dobrym znajomym działamy przy teletechnice. Kończymy o różnych godzinach, ale bardzo doceniam fakt, że mam teraz wolne weekendy. To pozwala mi realizować nową sportową pasję, jaką jest jazda na rowerze. Jeżdżę dłużej i częściej niż w trakcie sportowej kariery, choć przede wszystkim w soboty i niedziele. Zawodowym kolarzem nie będę, robię to typowo dla przyjemności i dobrego samopoczucia. Mając przez większość życia do czynienia z zawodowym sportem, nie da się całkowicie od niego odciąć. Nie wyobrażam sobie życia bez jakiejkolwiek aktywności.

A planujesz kiedyś wrócić w innej roli do piłki ręcznej?
Jeśli chodzi o trenowanie, gdyby ktoś miał konkretny pomysł i stwierdziłby, że byłbym mu potrzebny, pewnie bym się nad taką propozycją zastanowił. Nie tak dawno pojawił się w moim kontekście podobny temat. Dotyczył prowadzenia grup dziecięcych. Do konkretów jednak nie przeszliśmy i na razie nie mam żadnych tego typu ofert. Dlatego teraz skupiam się w pełni na swojej obecnej pracy.

Będzie cię można spotkać na meczach Gwardii w najbliższym sezonie?
Z całą pewnością, choć już oczywiście tylko w roli kibica. Sam jestem ciekaw, jak będzie to wyglądało, bo do tej pory bardzo mocno przeżywałem wszystkie mecze, które oglądałem z trybun. Często zdarzało mi się schodzić do ławki rezerwowych. Teraz już nie będę tak robić, ale z innego miejsca cały czas będę bardzo mocno ściskać kciuki za drużynę. Z chłopakami z Gwardii przeżyłem mnóstwo wspaniałych chwil. Były też oczywiście gorsze momenty, ale niezależnie od wszystkiego zawsze się wspieraliśmy. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak nadal życzyć im jak najlepiej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska