Przy budowie szopki w Nysie pomagają parafianie

Redakcja
Archiwum prywatne
Szopka w klasztorze w Alejach Wojska Polskiego jest dość okazałych gabarytów. Jest jedną z większych na Opolszczyźnie, a jej rozpiętość sięga 10 blisko metrów wszerz i tyle samo wzdłuż.

- Jesteśmy w trakcie budowy naszej wielkiej szopki. Jak zwykle gotowa będzie na samo Boże Narodzenie, a odsłonięta zostanie podczas pasterki. Symbolika będzie tradycyjna, nie przewidujemy żadnych eksperymentów i elementów zaskoczenia. Chociaż jak zwykle sami nawet nie wiemy, jaki będzie efekt końcowy - uśmiecha się ojciec Jonasz Marian Pyka, proboszcz parafii św. Elżbiety Węgierskiej w Nysie, gdzie jak co roku przedstawiana jest kościelna scenografia świąteczna.

Po to - jak mówią franciszkanie - by całe Boże Narodzenie każdy mógł przeżywać jeszcze piękniej i radośniej.

Szopka w klasztorze w Alejach Wojska Polskiego jest dość okazałych gabarytów. Jest jedną z większych na Opolszczyźnie, a jej rozpiętość sięga 10 blisko metrów wszerz i tyle samo wzdłuż. Zajmuje prawie całe kościelne prezbiterium. W budowie pomagają parafianie. Zwłaszcza ci, którzy są już na emeryturze. - Młodzi nie mają czasu - tłumaczy proboszcz.

Scenografia we franciszkańskim kościele jest nie tylko jedną z większych w regionie, ale też ma jedną z dłuższych tradycji. Niektórzy twierdzą, że pierwszą szopkę franciszkanie zorganizowali już w 1902 roku, czyli chwilę po tym, jak przybyli na te ziemie. Z tą różnicą tylko, że pierwsze szopki prezentowano w małym kościółku przy nyskim magistracie, gdzie obecnie modlą się zielonoświątkowcy. - Dopiero później franciszkanie przenieśli się poza granice Nysy, czyli do obecnego klasztoru, który w tamtych czasach usytuowany był za miastem - dodaje ojciec Jonasz.

Od tamtej pory szopka - jej kształt i wyposażenie - niewiele się zmieniła, a niektóre z figur pamiętają zamierzchłe czasy. Zwłaszcza pasterze, bo ci są najstarsi. A przy okazji najbardziej poszkodowani:

- Jeden stracił ucho, inny palec. Każdy praktycznie doznał jakiegoś uszczerbku na zdrowiu - śmieje się proboszcz. - Szkoda ich, bo to stare, przedwojenne figury, które przydałoby się w końcu nieco odnowić.

W przeciwieństwie do okaleczonych nieco pasterzy słoń ma się stosunkowo dobrze. To też jedna z przedwojennych figur, ale jedyna drewniana. Cała reszta wykonana jest z gipsu. Nikt do końca nie wie, dlaczego wśród bożonarodzeniowego towarzystwa znalazł się właśnie słoń, ale zarówno franciszkanie, jak i mieszkańcy Nysy tak się do niego przyzwyczaili, że nie wyobrażają sobie bez niego świąt.

- A poza tym idealnie komponuje się z hinduskim, ciemnoskórym królem - zapewnia ojciec Jonasz.

Poza słoniem nyska szopka ma jeszcze wielbłąda, kury, osły, psy, króliki i inne zwierzaki. No i oczywiście głównych bohaterów - Dzieciątko z rodzicami.

Przydałoby się nowe płótno

Mowa o tle do owej scenografii. Obecne, z panoramą Nysy, jest juz dość mocno zniszczone, w związku z czym franciszkanie marzą o jego wymianie. - Ale to pieśń przyszłości, bo na takie zakupy trzeba mieć pewnie z kilkanaście tysięcy złotych - mówi proboszcz Jonasz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska