Przychodzi petent do urzędu

Monika Kluf
Do starosty, burmistrza czy przewodniczącego rady ludzie trafiają w różnych sprawach: za pracą, po zasiłek, ale też poskarżyć na sąsiada albo postraszyć starostę premierem.

Najczęściej są to sprawy ważne, często smutne. Ale jest też grupa petentów, którzy swoimi wizytami czynią nieco barwniejszą urzędniczą dniówkę czy dyżur radnego.

- Przyszedł do mnie kiedyś pewien jegomość i mówi, że sprawa jest ważna: pod jego kamienicą nie ma żadnej ławki, a powinna być. I pan powinien coś w tej sprawie zrobić - wspomina Piotr Grabuś, przewodniczący Rady Miejskiej Kluczborka. - Może uda się to od ręki załatwić - pomyślałem. Porozmawiałem z kim trzeba. W ciągu kilku tygodni ławka stała już pod domem jegomościa. Nie mija kilka dni i człowiek pojawia się na moim dyżurze...
- Może przyszedł podziękować - myślę. Już chcę powiedzieć, że nie trzeba, że cieszę się, że mogłem pomóc. Tymczasem słyszę: Przychodzę do pana w takiej oto sprawie. Wiesz pan, ta ławka... Ona jest za twarda i na dodatek strasznie ciśnie. Proszę coś z tym zrobić. Do widzenia.
Pewnego dnia na dyżur do biura rady przychodzi jakaś zaaferowana kobieta. Siada i zaczyna wyciągać z podręcznej torby jakieś ciuchy. W ciągu kilku minut na biurku pana przewodniczącego ląduje znaczna część jej garderoby, nie pierwszej zresztą czystości, w tym... bielizna osobista. Nieco zakłopotany polityk, nie bardzo zgaduje intencje. Wreszcie kobieta się odzywa: - Panie przewodniczący, niech pan wreszcie coś zrobi. Złośliwi sąsiedzi, albo nie wiem już kto, włamują mi się notorycznie do mieszkania i wsypują mi popiół do weków. Wyobraża sobie pan? A ubrania? Przyniosła na dowód, że to samo robią z jej garderobą. - Nie chciała słuchać, że policja, że zgłoszenie. - Pana proszę, żeby to załatwić. I koniec...

Burmistrz Kluczborka Ginter Jendrsczok ma też pełen komplet podczas poniedziałkowych dyżurów. Ale w niektórych "palących" sprawach obywatele dopadają go w domu. Ostatnio? - O czwartej rano, jak był ten atak zimy, zadzwoniła do mnie pewna pani i tonem nie znoszącym sprzeciwu: proszę natychmiast odśnieżyć moją ulicę.
Zdarzają się też wśród petentów, stali bywalcy, jak "adwokat". Człowiek, który nigdy nie pracował, ale ma głębokie poczucie misji i biegłość w pisaniu podań. A to pisze, że trzeba węgiel dla kogoś załatwić. To znów skarży się w czyimś imieniu na opiekę społeczną.
Jednym z takich namolnych, ale skutecznych był pewien mieszkaniec Kluczborka, który przez lata wydeptywał ścieżkę do urzędu i burmistrza, żeby wyasfaltować ulicę, przy której mieszka. Po którejś interwencji w urzędzie napisał do Trybunału w Strasburgu, że taka nieutwardzona i podziurawiona droga to skandal i łamanie praw człowieka. Kilka miesięcy później burmistrz Jendrsczok otrzymał z Warszawy pismo, że Komisja Praw Człowieka przy ONZ zobowiązała polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych do złożenia wyjaśnień w sprawie obywatela z Kluczborka i jego drogi. Taki był finał jednej z obywatelskich interwencji. Historia trafiła do mediów. A droga wygląda dziś jak nowa...
Starostę kluczborskiego Stanisława Rakoczego regularnie odwiedza obywatel zatroskany, w ogólności, losem społeczeństwa. Przekonuje, że ma zdolność jasnowidzenia i przekazuje swoje wizje, zarówno ustnie, jak i na piśmie. Z klauzulą tajności rzecz jasna. Na razie żadna z przepowiedni na szczęście się nie sprawdziła.
- Moim częstym gościem jest też obywatel, który ma zawsze plik spraw do załatwienia. W razie odmowy ma oczywiście możliwość odwołania. - Pisze więc do wojewody - mówi starosta. - Jak mu nie w smak decyzja wojewody, skarży się na niego do Rzecznika Praw Obywatelskich. Jak i ten nie weźmie sprawy, wraca do mnie, ze skargą na rzecznika...

Ale jest też taki rodzaj obywateli, którzy u urzędnika, jak u księdza, wszystko wyspowiadają. Do wiceburmistrza Wołczyna Leszka Wiącka, przyszedł kiedyś petent w sprawie węgla. - Z marnej renciny nie kupię - mówi. - A jeszcze alimenty płacę. Bo jestem po rozwodzie - wyjaśnia. - A jakie ma pan mieszkanie? - pyta wiceburmistrz. Tu pada metraż. - To niemałe - odpowiada urzędnik. - No tak, ale dodatek mieszkaniowy mam. - Czyli nie mieszka pan sam? - No nie, z żoną. - Mimo że po rozwodzie? - A czemu nie... - No to może żona niech jakieś pieniądze z opieki dostanie? - Ale ona już pozyskuje - odpowiada obywatel. - Dla siebie. A ja węgla potrzebuję. - A nie możecie się jakoś podzielić? - My już dzielimy, panie wiceburmistrzu. Łoże. - Jak to, przecież jesteście po rozwodzie. - Ale ja lubię z żoną spać...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska