Przygody polskiego księdza w laickich Czechach

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Rozmowa z ks. doktorem Bartłomiejem Blaszką, proboszczem parafii w czeskich Zlatych Horach

Jak Polak został proboszczem w Czechach?

Pochodzę z Będzina w Zagłębiu Dąbrowskim. Po maturze w 1998 roku wyemigrowałem do Republiki Czeskiej, gdzie wstąpiłem do seminarium. Miałem w Czechach znajomego księdza i to on mi podsunął taki pomysł. Powiedział do mnie – Chodź do Czech! I to się okazało fajnym rozwiązaniem, bo od razu poznałem specyfikę Republiki Czeskiej.

Czechy mają w Polsce opinię kraju laickiego, świeckiego, wręcz ateickiego. Słusznie?

Jako młody człowiek nie wiedziałem, że istnieją jakieś ateistyczne kraje. Byłem przekonany, że cała Europa wygląda tak jak Polska - pełne kościoły, liczne dzieci na religii, oazy, grupy młodzieżowe przy parafiach. Spodziewałem się, że w Czechach sytuacja jest trochę inna, bo jest mniej wierzących i kapłanów, ale przeżyłem szok, widząc czeską rzeczywistość w Kościele. Miałem też inne wyobrażenie o kapłaństwie. Myślałem, że po święceniach trafię do parafii z żywą wiarą, będę ludziom opowiadał o Chrystusie, ewangelizował, działał. A tu można trafić do parafii, gdzie jest garstka ludzi. To z jednej strony motywuje do działania, ale też budzi obawy.

Był ksiądz jedynym Polakiem w czeskim seminarium?

W archidiecezjalnym seminarium duchownym w Ołomuńcu w okresie moich studiów czyli ok. roku 2000 było 145 kleryków przypadających na trzy diecezje, z tego 12 Polaków. Po tych 22 latach w seminarium w Ołomuńcu jest obecnie ok. 16 kleryków na trzy diecezje. Niesamowity spadek powołań, który dotyka i Polskę i Czechy.

Gdzie ksiądz został skierowany do pierwszej parafii?

Po 5 latach seminarium i obronie pracy magisterskiej mieliśmy rok praktyk jako diakoni. Trafiłem wtedy do miejskiej parafii Studenka koło Ostrawy. Potem dwa lata byłem wikarym w Gnojniku czyli po czesku Hnojniku na Zaolziu, gdzie mieszka duża społeczność polska. Czesko – polska parafia, msze po polsku i czesku. Szkoła czeska, ale też z nauczaniem w języku polskim. Nawet polskie przedszkole. Społeczność parafii bardzo aktywna - liczni ministranci, schola, zaangażowane rodziny.

Polacy na Zaolziu mówią w domu po polsku?

Mówią po „naszemu”. Po śląsku, w gwarze, początkowo nawet nie rozumiałem niektórych słówek. W szkole oczywiście mówią literacką polszczyzną. Tereny Zaolzia, Śląska Cieszyńskiego, czeskiego Cieszyńska, Jabłonkowska, Trzyniecka, Karwińska, to w Czechach tzw. żywe parafie. Tam wszyscy razem, bez względu na poczucie narodowe, uczestniczą w życiu religijnym. Nie ma podziałów wśród dorosłych, w grupach młodzieżowych. Modlimy się trochę po czesku, trochę po polsku. Polacy oczywiście obowiązkowo uczą się czeskiego w szkole. Mieszane rodziny chętnie dają swoje dzieci do polskiej szkoły w Czechach, po to, żeby się uczyły drugiego języka – polskiego. Z ciekawości pytałem młodzież, komu kibicują w czasie meczów piłki nożnej Polska – Czechy. Okazało się, że Czechom. Żyją w tym kraju i z nim się identyfikują. Ale wśród starszych zdarza się, że ktoś powie, że Czesi okupują ziemię cieszyńska.

Szybko się zostaje proboszczem w Czechach?

W tamtym okresie po dwóch latach. Jako proboszcz na pierwszą parafię trafiłem do Hněvošic, tuż przy granicy z Polską (red: w sąsiedztwie Kietrza). Miałem 27 lat, rzucono mnie na głęboką wodę. To teren Kraiku Hulczyńskiego od miasta Hluczin. Ok. 30 gmin, które przyłączono do Czechosłowacji nie w 1918 roku, ale w 1920. Bardzo ciekawa historia regionu i bardzo religijna społeczność autochtoniczna. To były tereny niemieckie, ale miejscowych ludzi po wojnie nie wysiedlono. W gminie było tysiąc mieszkańców, a do kościoła chodziło 40 procent ludzi. Tam wcześniej przez 30 lat nie było księdza, na msze przyjeżdżał kapłan z sąsiedniej parafii. Pomimo tego działała prężnie schola, było 20 ministrantów, tyle samo osób w chórze. Sami parafianie zbudowali kościół, bo się nie mieścili w starym kościele. Mówi się, że Czechy to kraj ateistyczny, bez Boga, tradycji, a tam tak piękny przykład żywej wiary. Bardzo dobrze wspominam też współpracę z księżmi z Polski, szczególnie z proboszczem Ściborzyc Wielkich koło Kietrza. Razem organizowaliśmy spotkania polsko – czeskie, ale najciekawszą wspólną inicjatywą była polsko – czeska droga krzyżowa z kościoła w Hněvošicach do kościoła w Ściborzycach Wielkich, jakieś 2,5 kilometra pieszo. Wszyscy szli razem, a stacje drogi krzyżowej na zmianę były po polsku albo po czesku. Szło ze 300 ludzi, jak na nasze warunki to tłum.

Druga parafia?

Po 9 latach w Hněvošicach zostałem przeniesiony na parafię do miejscowości Hať, znowu w Kraiku Hulczyńskim tuż przy granicy, w sąsiedztwie polskich miejscowości Krzyżanowice, Tworków. Sąsiednie Chałupki, to ostatnia parafia diecezji opolskiej. Z Opolem jestem zresztą związany przez swoje studia. Doktorat robiłem na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego. Hať to przepiękna parafia, bardzo żywa, około tysiąca ludzi chodziło w niedziele na mszę świętą. Tam też były polsko – czeskie inicjatywy. Chóry występowały gościnnie u siebie, strażacy odwiedzali się wzajemnie na św. Floriana. Szkoły blisko współpracowały, sięgając do unijnych funduszy na współpracę przygraniczną. Chodziliśmy pieszo do Polski z prośbami o urodzaj na tzw. Urbanki czyli uroczystości ku czci św. Urbana – papieża. To była już wieloletnia tradycja, z okresu gdy nie było jeszcze granicy.

Parafia w Zlatych Horach bardzo się różni od poprzednich?

Kiedy w ubiegłym roku dostałem wiadomość od księdza biskupa, że idę do parafii na Jesenicko, do Zlatych Hor, to przeżyłem szok. Krnowsko. Bruntalsko, Jesenicko to region znany z małej wiary, braku ludzi w kościołach. Region, gdzie po wojnie wysiedlono ludność niemiecką. Niektórzy opowiadają, że wielu Niemców wyjeżdżając stąd przeklęło tę ziemię i dlatego to jest kraj zapomniany przez Boga. Ja tak nie sądzę. Widzę tutaj działanie Pana Boga, choć jeżdżąc po okolicy ciągle widać skutki tamtych wydarzeń. Wcześniej byłem raz w tej okolicy, bo co roku w maju organizowana jest pielgrzymka kapłanów do sanktuarium Maria Hilfe (Matki Boskiej Pomocnej) w górach nad Zlatymi Horami. Ale po uroczystościach mało kto zjeżdża do miasteczka. Wszyscy z kolegami kapłanami od razu jechaliśmy do „cywilizacji”. Jedyne podobieństwo z poprzednimi moimi parafiami, to bezpośrednie sąsiedztwo Polski. Mogę podjechać do Biedronki na zakupy.

Jeździ ksiądz na zakupy do Polski?

Tylko tam. Wszyscy tu jeździmy na zakupy do Polski. Ceny w Czechach są strasznie wysokie. Kiedy moi znajomi w Polsce narzekają na sytuację w kraju, to im mówię, że polski rząd, premier i prezes Kaczyński zrobili bardzo dużo dla ludzi. My, Polacy mieszkający w Czechach, widzimy to po cenach w sklepach i na stacjach benzynowych. Ostatnio kupowałem olej napędowy w Polsce 1 zł i 10 grozy taniej na litrze niż w Czechach.

Kiedy już ksiądz przyjechał do Zlatych Hor, rzeczywistość potwierdziła obawy?

O tym regionie mówi się, że pod względem kościelnym to jest twarde, ciężkie pogranicze. Po Niemcach zostały duże kościoły, duże parafie i bardzo mało ludzi w kościele. W parafii Złote Góry mam 4 kościoły i 2 plebanie, o które muszę się zatroszczyć i do tego ok. 25 - 30 ludzi przychodzących na niedzielne nabożeństwa. Na 3,5 tysiąca mieszkańców. Przed przyjazdem miałem wyobrażenie martwej parafii, w której do kościoła przychodzą tylko starsze osoby, gdzie nic się nie dzieje, a ksiądz siedzi sam na plebanii i jeszcze musi się martwić o wszystkie swoje obiekty. Po miesiącu przekonałem się, że pomimo tych 30 ludzi miejscowa parafia jest bardzo żywa. Mam jednego kościelnego, organistkę, 3 ministrantów, małą scholkę ze starszych ludzi. Dziesięciu lektorów w niedzielę czyta Słowo Boże, sami się miedzy sobą dzielą czytaniami. Jest kółko różańcowe, w którym uczestniczy 20 osób. Zawsze mam przygotowane świeże kwiaty, ustrojenie kościoła. Parafianie autentycznie czują, że to ich parafia, ich kościół. Po mszy stoją pół godziny pod kościołem, żeby ze sobą porozmawiać. To było dla mnie zaskoczeniem. Mam jeszcze osobna parafię w sąsiednich Ondrejowicach. Tam na 250 mieszkańców w kościele w niedzielę są 3 – 4 osoby. Msza bez organisty, ale kościół jest zawsze ozdobiony. Czasem w zimie przychodzi jeden człowiek, ale msza jest piękna. W ciszy, pustce, w tej ludzkiej biedzie czuję, że Pan Bóg działa. To niesamowite, mistyczne przeżycie, modlić się za wszystkich. Czasem moi koledzy kapłani śmieją się ze mnie, że wypieram prawdę, jak to opowiadam, ale mówię serio.

A może pod koniec życia budzi się w ludziach potrzeba Boga?

Nie. Sądzę, że nie ma skąd się obudzić, bo przecież oni są nie ochrzczeni, zostali wychowani bez wiary. Nie stracili jej, oni nigdy jej nie mieli. Od 13 miesięcy w 4 tysięcznych Złotych Górach było ok. 70 pogrzebów, a ja miałem dwa pogrzeby katolickie. Na cmentarzu jest „umarlica”, taka świecka „kaplica” i tam obywają się świeckie ceremonie pogrzebu. Dlatego staram się im pokazywać Pana Boga przy każdej możliwości. Przy każdej okazji zapraszam do kościoła, powtarzam gdzie mnie można spotkać. Żeby wiedzieli, że mogą tu zawsze przyjść. Powtarzam to też moim kolegom, księżom z Polski, jak ważne jest szanowanie każdego człowieka, ze ślubem czy bez, bez bierzmowania. Przez to, że nas, katolików, jest tu w Czechach tak mało, doceniamy każdego człowieka. Nie chodzi zresztą o to, aby nie pokazywać grzechów jakie są w ludziach, gdy żyją sprzecznie z prawami Ewangelii. Ale ja nie chcę nikogo odpychać. Wolę wziąć pod rękę i zaproponować – zróbmy coś razem.

Jak wygląda w Czechach nauka religii?

Zgodnie z przepisami żeby zorganizować szkolną grupę do nauki religii trzeba mieć co najmniej 7 chętnych. Religia odbywa się wtedy w szkole, ale jako swoiste koło zainteresowań, po lekcjach, chociaż z oceną na świadectwie. W poprzednich parafiach chętnych na naukę religii było więcej, część lekcji prowadzili katecheci. W Złotych Górach w szkole jest ok. 300 dzieci. Na religię zgłosiło się czworo dzieci z jednej rodziny. Spotykamy się więc z tą czwórką nieoficjalnie.

A jak podchodzą do katolickiego i polskiego księdza inni mieszkańcy miasteczka?

Przed przyjazdem do Złotych Gór na Facebooku zgłosiłem się do wszystkich grup społecznościowych, założonych przez mieszkańców miasta. Takie grupy mają po 3 tysiące członków. Napisałem – dobry den, jestem nowym fararzem (proboszczem), będziemy mieć msze o takich godzinach. Spotkałem się z bardzo dobrą lajkową odpowiedzią, ludzie dawali serduszka, lajki, pisali, że super. Na Facebooku miasta umieszczam zapowiedzi wszystkich wydarzeń kościelnych. Sam przygotowuję profesjonalne plakaty, z krzyżem, z Matką Bożą. Nigdy się nie spotkałem ze złym komentarzem. Osobiście nie spotkałem się nigdy z przejawami nienawiści do Kościoła.

Jak są traktowani katolicy przez niewierzącą większość?

Przed przyjazdem obawiałem się, że katolicy będą tu izolowani, będą żyć obok laickiej większości. A tu ludzie są razem, blisko siebie, nie ma barier. Sąsiedzi wiedzą, kto jest katolikiem i nikt nie traktuje nas inaczej, z dystansem czy ironią. To dla mnie miłe zaskoczenie. Choć ludzie są nie wierzący, ale otwarci, radośni. Kiedy idę w sutannie przez miasto, to na ulicach przechodnie mnie witają: Ahoj pane fararzu, jak się macie? Ludzie mają tu szacunek do innych, do katolików, do księdza. Kolejnym przyjemnym zaskoczeniem było dla mnie spotkanie z młodzieżą. Wokół kościoła mamy zaciszne, spokojne tereny z ławeczkami. Dużo ludzi młodych przychodzi tu posiedzieć, porozmawiać. To teren parafii, więc chodzę tam rozmawiać z nimi. Zawsze witają mnie: Dobry den pane fararzu. Co słychać? Zapraszam ich do kościoła, bo to ich kościół. Parafia to nie tylko wierzący. Niektórzy idą, niektórzy nie. Opowiadam im o patronach ich imion, pokazuję obrazy w kościele, modlę się za nich i wracamy na ławeczkę.

Życie religijne jest tu aktywne?

Nie ma tu wspólnot parafialnych. Nie miałem chrztów ani ślubów. W tym roku z jednej rodziny dwóch chłopców poszło do pierwszej komunii, a wcześniej, sześć lat temu do komunii poszły ich siostry. Drzwi kościoła są jednak otwarte codziennie, przy drzwiach jest informacja po polsku i po czesku, że można zwiedzać z podanym numerem telefonu. Wczoraj przyszło chyba z siedem grup i ani jednak katolickiej. Przychodzą ludzie z sanatoriów, hoteli, bo to przecież jest miejscowość turystyczna. Zawsze mówię, że się pomodlę za zwiedzających, a potem pokazuję świątynię.

Każdy sposób jest dobry, żeby zaprosić ludzi do kościoła?

Zawsze, nawet w lecie, zapraszam ludzi na pasterkę. Pasterka to najbardziej uczęszczana msza w Republice Czeskiej. Taka jest tu tradycja, nawet ateiści za komuny chodzili na pasterki. W ubiegłym roku na pasterce w Złotych Górach miałem w kościele z 200 osób. Zapytałem po mszy kto przyszedł z Facebooka? Z 80 procent podniosło rękę. Mieliśmy noc kościołów. Zamieściłem plakat o zwiedzaniu kościoła i wieży, żeby przyciągnąć ludzi jakąś atrakcją. Na zwiedzanie przyszło ze 200 osób, także z Polski. Zapowiadam na Facebooku odpust w każdej wiosce, gdzie kościół jest zamknięty przez cały rok. Publikuję stare zdjęcia na grupie poświęconej historii miasta. Ludzie nie wierzący piszą komentarze - jaki piękny ten nasz kościół! Nie są katolikami, ale to ich kościół, w ich mieście. Mamy przepiękną świątynię z średniowieczną wieżą obronną, piękny poniemiecki cmentarz. W parafii można skorzystać z noclegów. Mamy stronę w internecie www.farnostzlalehory.cz. Zapraszam wszystkich, także Polaków. Nabożeństwa odprawiamy po czesku, ale można zrozumieć.

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska