Przyjęli mnie jak swoją

Zanotowała Lina Szejner
Anna Tymrakiewicz, studentka Nauczycielskiego Kolegium Języków Obcych w Opolu, dwukrotnie pracowała jako opiekunka dzieci francuskiej rodziny spod Paryża. Spędziła tam najpierw dwumiesięczne wakacje, a w następnym roku trzy miesiące i wyniosła najlepsze wspomnienia.

Załatwiłam tę pracę poprzez paryską agencję "L?arche", prowadzoną przez panią, która jest Polką z pochodzenia. W kwestionariuszu zaznaczyłam, w jakiej prowincji chcę pracować. Zależało mi na tym, abym znalazła się w pobliżu Paryża, ponieważ miałam nadzieję, że uda mi się go zwiedzić.

Rodzina, do której trafiłam, mieszkała w domku jednorodzinnym w zamożnej dzielnicy, 30 km od stolicy Francji. Pan domu był finansistą, a jego żona nie pracowała. Zajmowała się wychowywaniem dwojga dzieci w wieku 10 lat (dziewczynka) i 11 lat ( chłopiec). W kwestionariuszu, który przesłała mi agencja pośrednicząca, zaznaczono, że chłopiec jest niepełnosprawny. Właśnie ja miałam się głównie nim zajmować. Nie znam nazwy jego choroby, ale upośledzenie chłopca dotyczyło zarówno jego ciała, jak i umysłu. Nie widział i prawie nie słyszał. Początkowo niełatwo było mi nawiązać z nim kontakt, ponieważ było to dziecko z cechami autyzmu, wkrótce jednak udało mi się dobrze z nim porozumiewać. Reagował na mój głos i chyba mnie polubił. Z wzajemnością.

Traktowano mnie jak kogoś bliskiego. Zapewniono mi dobre warunki mieszkaniowe i znakomite wyżywienie. Nie traktowano mnie jak służącej i nie wykorzystywano. Za pracę otrzymywałam wynagrodzenie (w przeliczeniu na złotówki ok. 1200 zł), wolną niedzielę. Moi czasowi chlebodawcy często wyjeżdżali i zabierali mnie ze sobą. Bywałam z nimi na urlopie i na licznych wycieczkach. Poznałam oczywiście Paryż i Euro Disneyland, bywałam w restauracjach, a także w sąsiednich miejscowościach, które specjalnie chciano mi pokazać.
- Mimo kalectwa dziecka francuscy rodzice starali się żyć normalnie i prowadzili życie towarzyskie. Przedstawiali mnie swoim znajomym, którzy pytali o Polskę, i byli bardzo sympatyczni. Nie byłam od nich izolowana, uczestniczyłam w rodzinnych i towarzyskich spotkaniach, a rozmowy pogłębiały moją znajomość francuskiego. Kiedy skończyły się wakacje i wróciłam do Opola, nadal utrzymywałam z zaprzyjaźnioną rodziną serdeczne kontakty. Były telefony, kartki, życzenia i prezenty...

- W następnym roku znowu zdecydowałam się tam pojechać i jeszcze raz pracując u tych samych ludzi, spędzić we Francji kolejne wakacje. Darzono mnie coraz większym zaufaniem. Do tego stopnia, że rodzice dzieci zdecydowali się wziąć od nich trzydniowy urlop. Wyjechali i mnie zostawili z dziećmi, dobytkiem, lekami dla chłopca i wszystkim, co mieli. Ja starałam się na to zaufanie zasłużyć. zachowywałam się tak, jak członek rodziny. Pomagałam w kuchni, nauczyłam się gotować nowe potrawy, a pani domu starała się, bym spróbowała tego, czego nie znam. Czasem gotowała specjalnie dla mnie... Teraz postanowiłam spróbować tej samej pracy, ale we Włoszech, by poznać z kolei ten kraj.

- Wszystkim młodym ludziom polecam ten rodzaj pracy. Radzę postawić na szczerość i otwartość w kontaktach z "przyszywaną" rodziną, wychodzić z inicjatywą, początkowo korzystać z notesika, by zapisywać np. godziny zajęć dzieci i innych obowiązków. To ogromnie ułatwia pracę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska