Przywracają ludzi do życia

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
Przed rokiem było tu tylko 26 pacjentów. W kwietniu ma ich być dwukrotnie więcej.

Niewielki budynek, w którym znajduje się ZOL, stoi z dala od głównych obiektów szpitala. I wydaje się, że równie daleko mu do kłopotów, które przeżywa Brzeskie Centrum Medyczne.
- Niestety, zapaść w finansowaniu służby zdrowia dotyczy również ZOL, a naszym zdaniem kasa chorych zbyt nisko opłaca działalność zakładu - uważa Mariusz Polikowski, zastępca dyrektora BCM, w skład którego wchodzi zakład. - A stawki oferowane przez opolską kasę są niższe niż w innych województwach - dodaje.
- Podpisaliśmy już kontrakt na bieżący rok i wydaje mi się, że nie jest on taki zły - mówi Beata Guzak, kierownik zakładu. - Choć jest niższy od zeszłorocznego, bo otrzymujemy o 3 zł mniej w przeliczeniu na jeden dzień pobytu pacjenta - dodaje pani kierownik.

Sytuację ratuje jednak ilość miejsc, bowiem od stycznia zakład ma już 31 łóżek, a od połowy kwietnia kasa chorych będzie płaciła za 51 pacjentów. I choć jest to bardzo dobra wiadomość i dla dyrekcji BCM, i dla zakładu, i dla pacjentów, którzy czekają w długich kolejkach, to jednocześnie oznacza to zmartwienia. - Na piętrze więcej pacjentów już nie zmieścimy - przypomina Guzak. - Będziemy musieli adaptować parter budynku, ale nie wiem, skąd weźmiemy na to pieniądze.
- Myślę, że nowe pomieszczenia będą wymagały tylko kosmetycznych zabiegów, np. malowania, i obędzie się bez remontu. Ale i na te prace nie mamy pieniędzy i liczymy na sponsorów - mówił nam dyrektor Polikowski. Przypomniał jednocześnie, że przy otwarciu zakładu BCM otrzymał dużą pomoc zarówno od Brzeskiego Stowarzyszenia Promocji Zdrowia, jak i od wojska.
Obiekt mieszczący obecnie ZOL to dawny oddział zakaźny szpitala, zmieniony później na oddział neurologiczny. Decyzja o tworzeniu zakładu opiekuńczo-leczniczego zapadła w 2000 roku.

- Było ogromne zapotrzebowanie społeczne na taki zakład, a na oddziały szpitalne wkroczyła ekonomia - przypomina kierownik zakładu. Pacjenci po operacjach, skomplikowanych załamaniach czy wylewach wymagali wielomiesięcznej opieki, a koszt pobytu na zwykłym oddziale z lekarzami i drogim sprzętem jest o wiele wyższy niż w zakładzie opiekuńczo-leczniczym.
- U nas lekarz pojawia się tylko raz dziennie, a chorymi opiekują się pielęgniarki. Fachowo nazywa się to wysoko wykwalifikowany średni personel medyczny - mówi Guzak i do definicji dodaje: - Bardzo doświadczony personel, bo musimy sobie radzić bez lekarza. To specyficzna praca, w której bardzo ważna jest wiedza pielęgniarek.
- Wszystkie koleżanki, które tu przyszły, zrobiły to z chęci pomocy ludziom - zapewnia Aleksandra Wróblewska, jedna z dziesięciu pielęgniarek pracujących w zakładzie. - Pracownikom udało się stworzyć bardzo udany zespół i szczególną atmosferę: dla siebie i dla pacjentów, którzy są uśmiechnięci, zadowoleni i zadbani - mówi Wróblewska.

Pielęgniarki przyznają, że kosztuje ich to masę pracy: - Ludzie przychodzą z różnych środowisk, nierzadko są zaniedbani, a musimy również dbać o ich zdrowie.
Problemem jest brak rehabilitanta - jedyny zatrudniony pracuje na ćwierć etatu i jest tylko 1,5 godziny dziennie. - A naszym celem jest przecież przygotowanie pacjentów do wyjścia na zewnątrz i powrotu do domów - wyjaśnia Wróblewska. Pracownicy za swój sukces uznają każdy przypadek, kiedy chory po kilkumiesięcznym pobycie w zakładzie może o własnych siłach wrócić do życia.
- Właśnie dlatego praca w tym zakładzie przynosi więcej satysfakcji. Kiedy widzimy, że pacjenci trafiają tu na leżąco, a potem goją się im odleżyny, przechodzą na wózki, a wreszcie zaczynają chodzić, to sprawia nam to wielką radość. A na wielu z nich lekarze postawili już krzyżyk, mówiąc, że nigdy nie staną na nogi - mówi Wróblewska.
Dlatego pielęgniarki wzdychają za rehabilitantem, który pracowałby przez osiem godzin. - W kwietniu, kiedy przybędzie łóżek, będziemy musieli zatrudnić nowe pielęgniarki i zapewne również zwiększymy czas pracy rehabilitanta - zapewniał dyrektor Polikowski. - Przy czym w pierwszej kolejności zaoferujemy pracę osobom, które musieliśmy zwolnić w ramach restrukturyzacji zakładu.

Dla wielu pacjentów ZOL to już niemal drugi dom.
- Przyjechałam tu w Wielki Piątek - mówi pani Benia. Ma już 86 lat i porusza się z pomocą wózka. Skrzywiony kręgosłup, słaby wzrok i słuch to tylko niektóre jej dolegliwości. Przyjechała z podobnego zakładu w Prószkowie i prawdopodobnie spędzi w brzeskim zakładzie ostatnie lata swojego życia.
- Mam dwóch synów, ale jeden mieszka daleko, a drugi - choć mieszka we Wrocławiu - to często wyjeżdża służbowo i nie ma kiedy mnie odwiedzać - mówi pani Benia, ale w jej głosie nie słychać cienia skargi. - Tu jest mi bardzo dobrze, personel jest bardzo grzeczny, a pielęgniarki są na każdy dzwonek - zapewnia. Dotąd mieszkała w jednym z bloków w centrum Brzegu, ale choroba uniemożliwiała jej samodzielne życie.
- Dlatego syn sprzedał mieszkanie, a ja trafiłam do ZOL-u - mówi i dodaje: - Jeśli będą mnie chcieli, to mogłabym zostać tu na stałe.
- Dla niektórych pacjentów nasz zakład to jest zbawienie. Dla wielu rodzin również - przyznaje Beata Guzak. - Ale większość pacjentów traktuje pobyt tu jako przejściowy. Zdają sobie sprawę, że za kilka miesięcy, rok czy dwa będą musieli odejść.

Dla tych, którzy nie mają swoich domów, ZOL szuka schronienia np. w domach pomocy społecznej. A na każde wolne miejsce czekają kolejni pacjenci. Teraz kolejka liczy około 10 osób, kilka kolejnych już zrezygnowało z czekania, niektórzy nie doczekali miejsca w zakładzie. W pierwszej kolejności trafiają tu pacjenci ze szpitala - po operacjach lub zabiegach. Część oczekuje na miejsce w domach, bo tylko w zakładzie mogą znaleźć fachową pomoc w powracaniu do zdrowia.
W taki sposób uczy się chodzić Andrzej Robak, którego spotkaliśmy na korytarzu, kiedy próbował swych sił o kuli. Z kolei pani Maria, która ma sparaliżowaną połowę ciała, chętnie wróciłaby już do domu. - Wzięłabym siostrę PCK i jakoś dałabym sobie radę. Ale mam męża pijaka i nie bardzo mam gdzie wracać - wyjaśnia. Dlatego w maju będzie obchodziła rocznicę pobytu w zakładzie.

Monotonię szpitalnego korytarza przerywają pacjentom praktykanci z Medycznego Studium Zawodowego. - Dzisiaj przyprowadziłam nową grupę - mówi Maria Zając, nauczycielka praktycznej nauki zawodu. - Uczniowie zajmują się organizowaniem pacjentom wolnego czasu, prowadzą terapię zajęciową, wprowadzają elementy psychoterapii - wymienia nauczycielka, dodając, że wizyty praktykantów sprawiają pacjentom wiele radości i budzą w nich nadzieję.
- To jest ciężki oddział, gdzie potrzeba dużo cierpliwości - uważa Renata Zielińska, która podczas praktyk miała okazję pracować w kilku szpitalnych oddziałach. - Staramy się zająć pacjentom czas wolny i np. przed świętami robiliśmy szopki i stroiki, a potem śpiewaliśmy kolędy - opowiada uczennica.
- Praca praktykantów to dla nas bardzo duża pomoc, bo na takie zajęcia po prostu nie mamy czasu - podkreśla kierownik Beata Guzak. - A dzięki tej młodzieży starsi ludzie czują się potrzebni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska