Psy zająca jedzą

Juliusz Stecki

I. Rok temu przed piłkarską Odrą Opole rysowała się świetlana przyszłość. Po pierwszej rundzie, tak jak za trenerstwa niezapomnianego Antoniego Piechniczka, opolska drużyna bezdyskusyjnie zdobyła mistrzostwo - tyle, że drugoligowej - jesieni, a kibice już cieszyli się na myśl o wydawałoby się pewnym w czerwcu powrocie po wielu latach do I-ligowego towarzystwa.
Każdy mecz w Opolu był wielkim widowiskiem. W świetle jaskrawych jupiterów, każdy gol dla Odry fetowały, jak dawniej, w najlepszych jej czasach, tysiące kibiców. Strzelały kolorowe fajerwerki, a potem całe kompanie ważnych osobistości ze sfer władzy i biznesu wygrzewały się w cieple nawzajem sobie prawionych komplementów na pomeczowych bankietach dobrodziejów i mecenasów. Ale w klubie przy ulicy Oleskiej panowała wówczas i Ameryka. Ameryka przywieziona przez amerykańskiego właściciela browaru z Namysłowa, który dał Odrze nie tylko swoje imię do jej oficjalnej nazwy. Z Ameryki był też dyrektor klubu, którego fachowość wyceniono w najwyższej w historii Odry miesięcznej pensji, której wysokość przekraczała półroczne pobory średnio zarabiającego obywatela.
A miało tej Ameryki być jeszcze więcej, bo zaraz po sylwestrowych balach głośno było nie tylko w Opolu, że już wiosenny finisz piłkarzy Odry do I ligi bodźcować będzie harmoniami swoich dolarów jakiś tajemniczy, ale napalony na jej sponsorowanie Murzyn z USA - taki kolekcjoner futbolowych klubów, któremu do skompletowania zbioru brakowało już tylko firmy ze wschodniej Europy. Niestety, Murzynowi przeszła ochota na Odrę, a z nią z dnia na dzień kończyć poczęły się też nadzieje na awans. Awans, który miał być fetowany na odrestaurowanym już stadionie.
II. Minął rok. Piłkarze Odry Opole jesienią cienko przędli w II lidze. O I lidze nikt nie marzy i nie marzył. Gorzej, nawet w II lidze szanse na pozostanie w niej są właściwie znikome.
W klubie już dawno nie ma Ameryki. Wzięła co mogła, z nogami za pas włącznie. Nie ma w Odrze głównie pieniędzy. Nawet na wymagane przepisami listy polecone z korespondencją do rywali czy ważnych instytucji. Nie ma pieniędzy przede wszystkim dla pracowników Odry, a więc dla tych, którym się one należą za wykonaną pracę. Od września tego roku żaden piłkarz Odry nie otrzymał należnych poborów. Od września więc żaden z nich nie jest zawodowcem, tylko amatorem pracującym na chwałę klubu w czynie społecznym. Dlaczego zatem Odra ma czelność domagać się od futbolistów wpłacenia do swojej - pustej! - kasy pieniężnych grzywien za to, że piłkarze chcą sobie i swoim rodzinom dorobić choć kilka groszy graniem w futbolowej lidze halowej?
Przed wyjazdem na ostatni ligowy mecz w Opocznie kierownictwo opolskiego klubu zaapelowano do graczy, aby zabrali ze sobą na drogę "wałówki", bo Odrę nie stać na obiady dla nich. Piłkarze i tak mieli szczęście, że nie dane im było jechać np. do Gdyni, bo wtedy musieliby ze sobą zabrać także namioty i śpiwory.
Odrę trapią dziury. Przede wszystkim "czarna dziura" w klubowym budżecie. Jej istnienie wymusza kolejne dziury. Także tę w siatce bramki Ceramiki w Opocznie przez którą przeleciała piłka po strzale Józefa Żymańczyka, co sprawiło, że jego gola nie chciał Odrze zaliczyć zły sędzia.
III. W Odrze już dawno nie ma po meczach bankietów. Bo i nie ma dla kogo ich urządzać. W klubowych apartamentach ani śladu po - szpanujących na dobrodziejów i mecenasów "Oderki" - towarzyszach z towarzystw miłośników piłki nożnej i nawet żużla pospołu. A kiedy tych drugich zapytano, czy zechcieliby finansowo wesprzeć Odrę, odparli szczerze, że nie mają pieniędzy. Szukali ich przy ulicy Oleskiej?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska