Rafał Bartek, lider TSKN: Mamy różne pamięci. One nas nie muszą dzielić

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Rafał Bartek: - Uważam, że powstania śląskie należałoby uczniom pokazywać z obu perspektyw, skoro po stu latach nie ma w tej sprawie wspólnego mianownika.
Rafał Bartek: - Uważam, że powstania śląskie należałoby uczniom pokazywać z obu perspektyw, skoro po stu latach nie ma w tej sprawie wspólnego mianownika. TSKN
- Marzy mi się takie miejsce, gdzie można by oddać razem – niezależnie od tego, kim się czujemy - hołd tym, którzy sto lat temu byli z różnych powodów podzieleni - mówi Rafał Bartek, przewodniczący zarządu Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim, przewodniczący Sejmiku Województwa Opolskiego.

Mniejszość nie ukrywała – głosami wielu liderów – rozczarowania obchodami stulecia III powstania śląskiego w regionie. Wasze niezadowolenie się wielu osobom nie podobało. „Prezydent RP modlił się za poległych po obu stronach konfliktu, zauważył istnienie mniejszości w czasie przemówienia, w uroczystości uczestniczyli dwaj samorządowcy z MN. Czego jeszcze chcecie?” - pytał jeden z internautów.
Rafał Bartek: Porównujemy tegoroczne obchody do tych sprzed 10 lat. Zostaliśmy wtedy zauważeni o wiele mocniej w przemówieniu ówczesnego prezydenta, ale przede wszystkim byliśmy na te obchody zaproszeni i byliśmy na nich obecni. Teraz to się nie wydarzyło. Wiele osób mnie o to pyta, więc publicznie odpowiem: Nie zostaliśmy jako mniejszość zaproszeni. Starosta i burmistrz byli na obchodach jako gospodarze miejsca. Wreszcie, jako samorządowiec jestem rozczarowany także dlatego, że byłem przekonany, że stulecie przyczyni się do tego, iż wyremontowany zostanie amfiteatr na Górze św. Anny, pomnik i jego otoczenie, że powstanie nowe upamiętnienie walczących po jednej i po drugiej stronie, o czym wspominał w swoim przemówieniu w bazylice bp Andrzej Czaja. To wszystko nie miało miejsca. Obchody sprawiały wrażenie przygotowanych na szybko, przez i pod jedną opcję polityczną. I wsłuchując się w przekaz medialny można było odnieść wrażenie, że tylko ta jedna opcja była podczas uroczystości pod pomnikiem reprezentowana.

Żadnej satysfakcji?
- Mogliśmy ją mieć z tego, że w kościele modlono się za wszystkich poległych w walkach i z faktu, że pan prezydent odnotował jednak prawo mniejszości do innej percepcji wydarzeń sprzed wieku. Wyprzedził w tym myśleniu wielu polityków regionalnych i samorządowców.

Biskup Andrzej Czaja przypomniał, że w naszym regionie funkcjonują różne rodzaje historycznej pamięci o tamtych czasach i wszystkie zasługują na szacunek. Co do idei pełna zgoda. A jak – według pana – powinna wyglądać realizacja tego postulatu w praktyce?
- (Długa cisza). Wydawać by się mogło, że sto lat to jest dosyć czasu, by można już upamiętniać wszystkie ofiary tamtego konfliktu. Z drugiej strony, z tego, co widzimy i słyszymy, okazuje się, że owe sto lat to jednak ciągle za krótko. Upomnienie się o inne ofiary niż polskie – choćby w najbardziej wyważonej formie - wywołuje burzę, a przynajmniej negatywną reakcję. Przykładem jest odpowiedź prezydenta Opola na nasze stanowisko w sprawie opolskiego obelisku. Przypomnieliśmy o spoczywających na cmentarzu przy ul. Wrocławskiej i też czekających na upamiętnienie żołnierzach alianckich. W odpowiedzi przypisano nam rzeczy, których nie tylko w naszym stanowisku nie było, ale nawet do głowy nam nie przyszły. W wypowiedzi ks. biskupa pojawiło się wezwanie do jakiegoś wspólnego upamiętnienia. Myślę, że wszyscy powinniśmy się zastanowić, jak to mądrze zrealizować. Jestem zdania, że Góra św. Anny jest właściwym miejscem dla takiego obiektu. Znawca historii na Górze św. Anny jest w stanie opowiedzieć dzieje pierwszej połowy XX wieku w Europie, tyle się tam wydarzyło. Ale ktoś niezorientowany tej świadomości nie zyska. Bo to miejsce nie jest do tej opowieści przygotowane. A mogłoby być przestrogą dla następnych pokoleń.

To nie wyklucza polskiej pamięci o powstaniach i prawa polskich mieszkańców Śląska Opolskiego do upamiętniania swoich bohaterów…
- Tak o tym pisał prezydent Wiśniewski: „W Polsce stawiamy pomniki polskim bohaterom, których chcemy naśladować”. Tymczasem w Niemczech powszechne jest, że w miejscach konfliktów stawia się nie tyle pomniki, co upamiętnienia z przesłaniem: Nie wracajmy do tego rodzaju wydarzeń, nigdy więcej wojen. Marzy mi się takie miejsce, gdzie można by oddać razem – niezależnie od tego, kim się czujemy - hołd tym, którzy sto lat temu byli z różnych powodów podzieleni.

Polem sporu pozostanie istnienie – obok wspólnych – polskich upamiętnień. Czy - stawiając pomnik swoich bohaterów, albo wprowadzając do szkolnego programu naukę powstańczej piosenki - Polacy mają pytać mniejszość o zdanie?
- Obowiązku pytania mniejszości o zdanie w ogóle nie ma. Nigdzie to nie jest wpisane. A co do nauki w szkole, chciałbym jako przykład przywołać wydaną kilka lat temu przez Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej Historię Górnego Śląska. Publikacja została tak zbudowana, że fakty budzące spory, widziane inaczej z polskiej i z niemieckiej, a czasami i czeskiej perspektywy zostały tak właśnie opisane. Z punktu widzenia historyka, który tę rzeczywistość pokazał tak, a obok w ujęciu tego, kto się z nim nie zgadza. Uważam, że powstania śląskie należałoby uczniom właśnie tak – z obu perspektyw – pokazywać, skoro ta historia do dzisiaj nie ma wspólnego mianownika. Dajmy uczniom szansę, żeby poznali racje obu stron, pomyśleli i wyciągnęli wnioski. Zresztą korygując podręczniki w jakąkolwiek stronę, musimy pamiętać, że sytuacja jest inna niż jeszcze 50 lat temu. Dzieci są inteligentne, nie są zdane na jedno źródło informacji. Jeśli je jakiś element szkolnego programu zainteresuje, łatwo – z pomocą internetu – poszerzą swoją wiedzę. Często poza czyjąkolwiek kontrolą. Skoro świat jest otwarty, szkoła nie ma szans być miejscem jakiegoś jedynie słusznego przekazu. Przedstawiając wyłącznie racje jednej strony, łatwo uczniów skrzywdzić. Ci, którzy pamiętają szkołę z okresu PRL, wiedzą o czym mówię. O przejściu Armii Czerwonej przez Śląsk w 1945 roku co innego słyszeli w szkole, całkiem co innego w domu.

Jak pan, jako samorządowiec, przyjął wynik głosowania w Sejmie nad ratyfikacją Funduszu Odbudowy?
- Sam się nad tym zaraz po głosowaniu, nie tylko jako samorządowiec, ale i jako człowiek zastanawiałem. Poseł mniejszości Ryszard Galla na jednym z naszych forów samorządowych pytał, jak ma zagłosować. Wójtowie, burmistrzowie, radni, członkowie Śląskiego Stowarzyszenia Samorządowego byli jednoznacznie za poparciem ratyfikacji ze względu na rozwój swoich małych ojczyzn. Chociaż mieli zastrzeżenia do nie do końca określonej formy dystrybucji tych dużych przecież pieniędzy. Doświadczenia z Rządowym Funduszem Inwestycji Lokalnych nakazują ostrożność. Kryteria przyznawania tych funduszy są mocno nieczytelne. Często polityka odgrywa większą rolę niż kwestie merytoryczne. Obawy są.

Skoro tak, to pan jest za czy przeciw?
- Patrzę na tę sprawę szerzej. Pieniądze są ważne. Wciąż w wielu dziedzinach nie możemy dogonić Europy. Niedawno dowiedziałem się od pani dyrektor Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej, jak wiele sołectw w województwie opolskim ciągle nie ma wodociągów, a przez ostatnie dwa lata nigdzie ich nie zbudowano. Ale pieniądze to nie wszystko. Dla mnie ważne jest także, że dzięki funduszowi pewne kryteria w Unii Europejskiej stają się wspólne. Bo nie powinno być tak, że jesteśmy częścią pewnego klubu, z którego otrzymujemy wsparcie, a jednocześnie nie zgadzamy się na reguły, które w tym klubie obowiązują. Udział w Funduszu Odbudowy daje gwarancję – mówię to jako obywatel Polski – że my z Unii nie uciekniemy. To jest ważne przy wszystkich niepokojach, jakie wiele o osób w Polsce ma: o trójpodział władzy, o podejście do Trybunału Konstytucyjnego, o spór wokół urzędu Rzecznika Praw Obywatelskich itd.

Niechętni ratyfikacji mówią, że dzięki funduszowi ze wspólną Europą będzie nas łączyło przede wszystkim ogromne zadłużenie.
- Nawet ten wspólny dług może być w pewnym sensie zaletą. We wspólnej Europie, gdzie cieszymy się brakiem granic, nie możemy się odgradzać od naszych sąsiadów. Nie jesteśmy wyspą, której mieszkańcy biorą z Unii to, co dobre, a problemami Europy niech się martwią Niemcy, Czesi, Francuzi itd. Nie powinno być tak, że Grecja interesuje nas, gdy tam jedziemy na urlop, ale nie interesuje, gdy ma problemy finansowe. To jest nie fair.

Skoro istnieje podejrzenie, że pieniądze z funduszu będą trafiać szerszą strugą do samorządów z udziałem PiS, to czy mniejszość nie ma pokusy, by koalicjanta zmienić? „Na mieście” temat cyklicznie wraca…
- Pytanie istotnie wraca, bo my w Polsce przyzwyczailiśmy się do takiego uprawiania polityki, że każdy może się dogadać niemal z każdym, nawet dla krótkotrwałych korzyści. Myśmy się z KO i z PSL umówili nie tylko na koalicję, ale i na pewien program. Należy do niego poszanowanie wielokulturowości i śląsko-niemieckiego dziedzictwa. Opozycja w sejmiku wciąż wysyła sygnały, że z tym poszanowaniem dziedzictwa od czasu do czasu ma problem. Pokazała to zupełnie niedawna dyskusja wokół stulecia III powstania śląskiego. Można odnieść wprost wrażenie, że każde zabranie przez nas głosu w tej sprawie w dyskursie publicznym, jak choćby w Opolu czy Głogówku, każde pytanie, było odbierane jako atak. Innym przykładem tego braku poszanowania naszej pamięci historycznej była wrzutka radnych PiS w postaci projektu rezolucji w sprawie stulecia powstania, zgłoszonego w trakcie sesji, bez żadnych dyskusji klubowych, z oczekiwaniem natychmiastowego uchwalenia, mimo, iż taką wspólnie wydyskutowaną rezolucję podjęliśmy już w 2019 roku. Trudno z takim partnerem wiązać jakieś przyszłościowe plany.

Plotki o ewentualnej zmianie koalicjanta biorą się i stąd, że z KO łączy mniejszość przyjaźń dość szorstka…
- Powtórzę, myśmy nie tylko podzielili stanowiska, ale i zgodzili się na pewną wspólną wizję regionu. I to jest wartość. Co nie znaczy, że nie ma różnic poglądów. Dialogu przy niektórych tematach w ostatnich miesiącach zabrakło. Szybciej można było wydyskutować choćby kwestię przyszłości wicemarszałka po rezygnacji z tej funkcji przez Romana Kolka. W koalicyjnych relacjach nie pomaga i to, że poziom spraw, o których w ogóle możemy decydować, jest o wiele za niski. Przypomnę, w ostatnich latach samorządowi odebrano nadzór nad Wojewódzkim Ośrodkiem Doradztwa Rolniczego, pod władzę rządową przekazano Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska. Ścieramy się w sejmiku o rezolucje, a nie o dystrybucję pieniędzy na ochronę środowiska. Każdy z koalicjantów chce coś – przynajmniej wizualnie, wizerunkowo – ugrać dla siebie. To nam nie pomaga. Wreszcie nasi koalicjanci są zależni od wielkiej polityki, od ogólnopolskich sondaży ich partii, a my jako mniejszość nie. Na szczęście na poziomie regionu nie musimy podejmować decyzji o charakterze światopoglądowym, więc i spierać się o to nie musimy.

Kiedy patrzy się na niebywałą aktywność mniejszości związaną ze spisem powszechnym, to podziw dla tylu działań zderza się z poczuciem, że liderzy mniejszości zdają się wołać: „Na litość Boską, deklarujcie swoją niemieckość!”. Boi się pan o wynik spisu?
- Nasza akcja jest bardziej intensywna niż 10 i 20 lat temu z powodu pandemii. Mamy świadomość, że żadna akcja, ulotka ani filmik na Youtubie nie zastąpi spotkań na żywo, które zwyczajnie byśmy organizowali. Spis odbywa się i będzie się odbywał przy pewnym reżimie sanitarnym, a to oznacza, że bardzo wiele osób zostanie „spisanych” przez telefon. Ktoś opowiadał mi we wtorek, że do jego krewnej zadzwonił już rachmistrz spisowy i szczegółowo ją wypytał o jej sytuację rodzinną, mieszkaniową itd. Pytania o obywatelstwo, narodowość i język domowej komunikacji w ogóle nie padły. Jakby rachmistrz założył milcząco, że dzwoni do Polaków i wpisał – skracając sobie czas zbierania danych – obywatelstwo i narodowość polską. Nie dopytywałem, czy ta osoba się sama o możliwość zadeklarowania narodowości niemieckiej upomniała.

Wciąż trudno się członkom mniejszości przyznać, że są Niemcami?
- Rozmowa telefoniczna z natury rzeczy nie sprzyja wyznaniom intymnym. A pytanie o narodowość i język używany w domu jest intymne. Kiedy rachmistrz przychodził do domu i siadał z nami przy kawie, była szansa na nawiązanie jakiegoś zaufania. Była możliwość, żeby go poznać, przypomnieć sobie, że mieszka w naszej miejscowości, więc zaufanie rosło. Rachmistrz, który dzwoni, nawet jeśli go z widzenia znamy, pozostanie nierozpoznany. Stąd biorą się nasze obawy, czy pytanie o narodowość w ogóle padnie, czy jego ważność zostanie przez pytanych doceniona i czy odważą się udzielić szczerej odpowiedzi.

Dla mniejszości spis jest ważniejszy niż dla większości?
- Przypuszczam, że ponad 90 procent społeczeństwa podejdzie do spisu na luzie. Oczywiście, wezmą udział, ale to jest dla nich wydarzenie wyłącznie statystyczne. Dla mniejszości to jest także sprawa polityczna, sprawa warunków, w jakich przyjdzie nam funkcjonować. Może ktoś na podstawie wyników spisu zechcieć usunąć język pomocniczy w gminach…

...albo zdjąć tablice dwujęzyczne, skoro w gminie nie ma 20 proc. mniejszości?
- Tak być nie musi i nie powinno. Zapis ustawowy pozwala ustawić podwójne tablic także tam, gdzie mniejszości jest mniej, jeśli tylko taka jest wola rady gminy i mieszkańców. Ale jeśli spis pokaże, że mniejszości zdecydowanie ubywa, pokusa środowisk nam niechętnych, żeby nasze prawa umniejszyć, będzie silniejsza. Dotyczy to choćby edukacji i realizacji prawa do nauczania języka i w języku mniejszości. Dziś odbywa się to na podstawie deklaracji rodziców, niezależnie od statystyk. Obawiamy się, że komuś może przyjść do głowy, by z wynikami statystycznymi w ręku robić politykę. Przez naszą kampanię przynajmniej tu, w opolskim środowisku, chcemy pomóc mieszkańcom spisać się zgodnie z prawdą i swoją niemieckość zadeklarować. Kanały komunikacyjne szybko się zmieniają. Staramy się być w nich być wyraziście obecni.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska