Rak to nie wyrok. Można z nim wygrać. Ruszamy z akcją "Siła kobiety"

Milena Zatylna
Beata Ryx dwukrotnie walczyła z nowotworem. Za każdym razem choroba przychodziła bez ostrzeżeń i w najmniej spodziewanym momencie. Choć rokowania nie były dobre, kobieta wierzyła, że będzie żyć. Nie załamała się nawet wtedy, kiedy musiała przejść mastektomię. Dziś pomaga innym chorym, a także lata balonem, pływa kajakiem, żegluje i ma milion marzeń do spełnienia.

- Kiedy pierwszy raz usłyszałam, że mam raka szyjki macicy, reakcja była taka, jakby uderzył we mnie grom z jasnego nieba. Szok, niedowierzanie i mnóstwo wątpliwości – opowiada Beata Ryx. – W ogóle się tego nie spodziewałam. Przecież się badałam, byłam pod kontrolą, a tu zaawansowany nowotwór. Skąd? Myślałam, że lekarz się pomylił.

Rak zaatakował w 2011 roku, kiedy pani Beata miała 42 lata, dobrą pracę, kochającego męża i syna, który dopiero wkraczał w dorosłość.

- Moje życie było w rozkwicie. Ambitne plany, duże projekty handlowe do realizacji, mąż akurat wyjechał do pracy zagranicę. Nie tak to miało wyglądać – wspomina. – Pojawiło się milion skrajnych emocji, z których najgorszy był lęk i gonitwa myśli. Najtrudniej mi było powiedzieć synowi o diagnozie. Widział, że coś jest ze mną nie tak, dopytywał, co się dzieje, a ja pierwszy raz w życiu go okłamałam, że wszystko w porządku, bo nie miałam odwagi powiedzieć prawdy, nie byłam na to gotowa.

W następnym odruchu pani Beata spisała listę rzeczy, które musi zrobić prywatnie i zawodowo przed śmiercią. Nauczyła syna robić przelewy internetowe, w pracy w kilka dni zakończyła zadania, z którymi zmagała się od miesięcy.

Ale zaczęła od zaplanowania… własnego pogrzebu.

- Wiem, że to nie było racjonalne, ale tak zareagowałam. Wbrew pozorom to mnie uspokoiło. Byłam pewna, że umrę, bo moje rokowania nie były najlepsze. Bałam się, że rodzina nie poradzi sobie z pogrzebem i chciałam, żeby najważniejszą rzecz mieli załatwioną – wspomina kobieta. – Czekała mnie operacja, nie wiedziałam jaki będzie jej finał, czy przeżyję. Człowiek ma wiele różnych myśli w takiej sytuacji, w tym myśli ostatecznych. Poszłam do proboszcza i wymusiłam, by mi obiecał, że dopilnuje, aby po śmierci mnie skremowali. Ksiądz popatrzył na mnie spokojnie, powiedział, że okej, a teraz mam się brać za leczenie. I tak też zrobiłam.

Lekarze odradzali pani Beacie operację, ale walczyła o nią, bo mimo że przygotowywała się na śmierć, podświadomie, nawet wbrew rozumowi i medycynie, wierzyła, że będzie żyć, a bez operacji nie miałaby na to szans.

- Obiecałam sobie, że jak zabieg się uda, to zacznę wreszcie żyć dla siebie, a nie dla innych. Ja będę dla siebie najważniejsza – wspomina Beata Ryx. – Przeżyłam. To dało mi ogromną siłę. Pomyślałam, że najgorsze już przeszłam. Oczywiście nie miałam zupełnie świadomości, że najgorsze dopiero przede mną, bo operacja przy chemioterapii, radioterapii i brachyterapii to pikuś.

Niestety, rak znów zaatakował i znów podstępnie, wcześniej nie dając o sobie znać.

- 5 lat po walce z nowotworem szyjki macicy, kiedy marzyłam o tym, że usłyszę od lekarza, iż jestem zdrowa, na kontrolnej mammografii okazało się, że mam raka piersi – opowiada. – Cztery zmiany, niewielkie, malutkie, ale bardzo złośliwe. Moja reakcja już była inna, spokojniejsza, bo wiedziałam, że rak to nie wyrok i można go leczyć. A ponadto byłam świadoma tego, że w chorobie na pewno przyjdą ciężkie chwile, ale wówczas mogę szukać pomocy u psychologa lub psychiatry, jeśli nie będę radzić sobie z emocjami i że mogę też liczyć na inne wparcie, czego za pierwszym razem nie wiedziałam.

Choć drugi z nowotworów został wykryty we wczesnym stadium, Beata Ryx znów musiała przejść agresywne leczenie – amputację piersi, chemioterapię i radioterapię.

- Lekarze użyli całego arsenału, aby zwalczyć „dziada” – mówi. – Takie mam szczęście, że moje choroby przebiegają zawsze „all inclusive”, z wszystkimi dostępnymi „atrakcjami”. Po tym byłam bardzo słaba, wręcz bezradna. Wymagałam pomocy innych, choć wcześniej to ja innym pomagałam i myślałam, że tak będzie do końca życia.

Dla kobiet w trakcie terapii onkologicznej często najtrudniej jest pogodzić się nie z cierpieniem, a ze zmieniającą się fizycznością. Wiele pań nie potrafi zaakceptować swojego wyglądu w tym czasie.

- Zanim straciłam włosy, mąż i syn ogolili się na łyso. Jak ich zobaczyłam, bardzo przeżywałam to, że wyglądają tak biedne, jak chorzy, a ja miałam świetną perukę, więc jak mi włosy wyszły, to nawet fajnie się prezentowałam – opowiada Beata Ryx. – Amputacja piersi też nie była dla mnie tak wielką traumą, jak by się mogło wydawać. Nie kryłam się z tym, nie czułam się gorsza. Mąż też nie miał problemu, żeby zaakceptować mnie „z defektem”. Mówił, że najważniejsze, żebym przeżyła. Ale poczułam bardzo duże rozczarowanie, kiedy dowiedziałam się, że nie będę mogła mieć rekonstrukcji. Było mi przykro. Już się z tym pogodziłam. Człowiek wie, że coś stracił, ale nie jest to taka strata, która by powodowała, że nie można normalnie funkcjonować.

Pani Beata podchodzi do życia zadaniowo. Po chemioterapii i zabiegach motywowała organizm do wysiłku, by jak najszybciej powrócić do normalnego, aktywnego życia i nie zadomowić się w niemocy.

- Pierwszą operację miałam w grudniu, leczenie zakończyłam w maju, pod koniec czerwca zaczęłam chodzić, a już we wrześniu przebiegłam truchtem pierwszy raz 5 kilometrów. To był dla mnie olbrzymi wyczyn, ale jednocześnie byłam z siebie bardzo dumna – wspomina. – Chciałam udowodnić sobie, że mam siłę i daję sobie radę. Jeśli daję radę chodzić po górach, potrafię też sprostać codzienności, uprać, ugotować obiad, to nie jestem umierająca. Moje koleżanki w czasie chemii zdobyły Biskupią Kopę. Walcząc z chorobą, trzeba stawiać przed sobą wyzwania, by osiągać sukcesy, nawet małe, które będą budować naszą siłę.

Beata Ryx przyznaje, że najważniejsza w tym zmaganiu jest psychika. To, jakie mamy podejście do leczenia, decyduje w dużej mierze o jego powodzeniu.

- Kiedy pierwszy szok minął, przyszła wiara w to, że wyzdrowieję. Szukałam różnego rodzaju informacji o tym, co mi może pomóc. Stosowałam techniki relaksacji, wizualizacje itp. – opowiada. - Trafiłam też na bardzo fajnych lekarzy. Dużo wsparcia dostałam również od rodziny, zwłaszcza od męża i syna, więc miałam sporo szczęścia. Wiem, że nie zawsze tak jest. Wiele kobiet zostaje samych w takiej sytuacji.

Pani Beata radziła się też innych kobiet, które przed nią zmierzyły się z doświadczeniem choroby onkologicznej. To wsparcie według niej jest nie do przecenienia, może nawet stanowi najważniejszy etap na tej ciernistej drodze.

- Przy pierwszym raku spotkałam kobietę młodszą ode mnie, ale bardziej zaawansowaną w leczeniu, która niesamowicie dużo mi dała. Była moją przewodniczką w chorobie. Postanowiłam sobie, że to, co dostałam od niej, oddam innym – mówi Beata Ryx. – Uważam, że chorym na raka najbardziej są w stanie pomóc osoby, które też przez to przeszły, bo wiedzą z własnego doświadczenia, jakie są lęki, jak to może boleć, jak się człowiek może czuć. Nikt inny nas tak nie zrozumie. Nawet największe pokłady empatii nie zastąpią podobnego doświadczenia.

Pani Beata dotrzymała słowa. Od trzech lat jest prezeską Klubu Amazonka, który działa przy Opolskim Centrum Onkologii w Opolu.

- Amazonki poznałam, kiedy zachorowałam na raka piersi. To bardzo otwarta, wyedukowana grupa. Od nich nauczyłam się wielu przydatnych rzeczy i otrzymałam olbrzymie wsparcie, dlatego też za drugim razem już się tak nie bałam walki z rakiem – opowiada. – Naturalną sprawą było to, że stałam się jedną z nich. I tak jak kiedyś mi ktoś pomógł, tak ja teraz pomagam.

Choroba sprawiła, że Beata Ryx przewartościowała swoje życie. Stara się realizować marzenia – i jak powtarza, ma ich milion.

- Latam balonem, żegluję, a w planie na przyszły rok mam nurkowanie - mówi. - Kiedy człowiek dostaje informację, że może umrzeć i dociera do niego, że nie jest to wiedza abstrakcyjna, ale nasza rzeczywistość, bo ludzie umierają, jest to nieodwołalne i jednym przytrafia się to wcześniej niż innym, to wtedy widzimy, co tak naprawdę jest w życiu ważne i co jest ważne dla nas. Jeśli chodzi o relacje z rodzicami czy z mężem, to nie było tak, że nie powiedziałam komuś, że go kocham. Natomiast sama dla siebie nie byłam taka ważna jak powinnam, a teraz jestem. I doświadczam życia na wszystkie sposoby.

Kobietom, które usłyszą diagnozę: nowotwór, pani Beata radzi się wypłakać się, wykrzyczeć, nie blokować emocji, a później zmotywować się, by o siebie zawalczyć, nie odpuszczać i szukać wsparcia.

- Mówią, że jak teraz chorować na raka, to na raka piersi, bo jest najlepiej poznany i najbardziej wyleczalny. Dziś nowotwór jest chorobą przewlekłą - tłumaczy. – Dla każdej chorej jest nadzieja, ale żeby się urzeczywistniła, potrzeba wiary. Jednak nie należy wierzyć w cudowne ozdrowienia wlewami z witaminy C, szamańskie terapie czy magiczne diety. Tu może zadziałać tylko medycyna. I przy okazji mam apel do wszystkich kobiet: badajmy się, uczmy tego nasze dzieci, bo profilaktyka to szansa na życie.

Rak to nie wyrok. Można z nim wygrać. Ruszamy z akcją
od 7 lat
Wideo

Jakie są wczesne objawy boreliozy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska