Ranczo. Wszyscy jesteśmy z Wilkowyj

Małgorzata Kroczyńska
Małgorzata Kroczyńska
Między wójtem a plebanem w Wilkowyjach wojna trwa i co niedziela dostarcza rozrywki prawie dziesięciu milionom Polaków. W telewizji liczą milionowe zyski, a prawdziwy proboszcz z małej mazowieckiej wioski pod Warszawą codziennie dziękuje Bogu.

Czerepach, sekretarz wójta (Artur Barciś):
- Przyznaję, to wyjątkowa świnia, ale jakie pole do popisu dla aktora! Niefajnie jest grać ciągle role podobne i w dodatku szlachetne, a ja dotąd tak miałem. Do roli Czerepacha nie musiałem się specjalnie przygotowywać, bo takich typów jak on pełno wokół nas. Miałem z nimi do czynienia, kiedy parę lat temu budowałem dom i musiałem załatwiać różne formalności. Chociaż wtedy nie wiedziałem, że kiedyś mi się to przyda, dokładnie ich sobie zapamiętałem. W "Ranczu" wzoruję się na czterech, jeden z nich nosił peruczkę i myślał, że nikt tego nie zauważy. Nie mogę uprzedzać faktów, ale zdradzę tylko, że ten "mój" Czerepach w końcu odpowie za manipulowanie ludźmi. Jeszcze przyjdzie się widzom nad nim litować.

Ksiądz Andrzej Sobczyk ma za co dziękować, bo gdyby nie ten serial, pewnie nie udałoby mu się uratować przed zagładą zabytkowego drewnianego kościółka w Jeruzalu i wyremontować plebanii.

Ale, ale... do podziękowań dołącza się też wójt, Dariusz Jaszczuk: - Bo wiele rodzin za sprawą tego filmu autentycznie stanęło na nogi. Pracowali przy produkcji, najmowali się za statystów i nieźle na tym zarabiali. W takiej biednej rolniczej gminie jak nasza to rzeczywiście zrządzenie Opatrzności.

I coś w tym jest, skoro nawet Wojciech Adamczyk, reżyser "Rancza", podejrzewa, że do Jeruzala pchnął go patron tamtejszej parafii, czyli święty Wojciech. Jeździł z ekipą, szukał odpowiednich plenerów. Któregoś dnia zajechali do oddalonego 70 km od stolicy Jeruzala i nie mogli wyjść z zachwytu, że tu w jednym miejscu mają wszystko, czego potrzebują: sklep, kościół, plebanię i szkołę.

Tuż obok, w Płomieńcu, znaleźli chałupę w sam raz dla filmowej rodziny Solejuków, a kawałek dalej, w Latowiczu - dom wójta i urząd gminy, na którym wystarczyło tylko podmienić tabliczkę - na Wilkowyje. Przyjechali, zobaczyli i zostali prawie cztery lata.

Pierwszy odcinek "Rancza" TVP1 pokazała 5 marca 2006 roku. Dziś emituje już czwartą serię.

Taka gmina
Najpierw, rzecz jasna, był scenariusz. Robert Brutter i Jerzy Niemczuk napisali komedię obyczajową, której akcja toczy się w zapyziałej wsi Wilkowyje.
Nieoczekiwanie przyjeżdża tam Lucy Wilska, Amerykanka polskiego pochodzenia, dziedziczka zrujnowanego dworku. I postanawia zostać na dłużej. Nie wie jeszcze, że weszła na teren wójta satrapy, który w dodatku od lat jest skonfliktowany ze swoim bratem bliźniakiem, tutejszym proboszczem.

- Od dawna miałem ochotę zrobić taki film. Wieś to trochę inny klimat i czas inaczej tam płynie - mówi Robert Brutter. - Społeczność wiejska ma oczywiście swoje wady i zalety, które dało się uwypuklić dzięki zderzeniu miejscowych z gościem z innego kontynentu.
- Wieś tu stanowi soczewkę, w której skupiają się problemy nie tylko wiejskie - dopowiada reżyser Wojciech Adamczyk. - W konwencji komediowej opowiadamy o ludzkich przywarach, ale serdecznie, z ciepłem. Mamy na przykład trzech pijaczków, którzy codziennie chlają, obijają się i trudno powiedzieć, że to jest dobry wzorzec, że takie typy chciałoby się zaprosić do domu. A przecież ludzie ich pokochali, zobaczyli w nich wiejskich filozofów, którzy siadają pod sklepem na ławeczce i w przerwach między pociąganiem z butelki w prosty sposób sobie i innym tłumaczą świat.
A on nie jest sielski, anielski, bynajmniej. Może i na wsi życie płynie trochę inaczej niż w mieście, ale telewizja, prasa, reklamy też tu docierają i jest korupcja, są układy, przekręty.

- Śmiejemy się z wójta, lubimy tę postać, ale nie zapominamy, że to jednak łapówkarz, kombinator, polityk, który ma kwalifikacje tylko do pomnażania swojego majątku i wystawiania piersi do orderów. To leń i nieuk - mówi Adamczyk. - Władza psuje wszystkich.

Wójt Jaszczuk może się zgodzić z taką diagnozą, z tym, że... nie do końca. Wiele przywar - przyznaje - które scenarzyści przypisali gminnym władzom, ma swoje potwierdzenie w rzeczywistości, ale nie w tak jaskrawej postaci. Weźmy, choćby on sam. W samorządzie siedzi od 1990 roku, wójtem jest od 12 lat, wcześniej był zastępcą. Skoro ludzie go wybierają, znaczy mają wyrobioną opinię i żaden film mu jej nie zszarga.

- To jest komedia i trzeba na nią patrzeć z przymrużeniem oka - napomina. - Dom też mam znacznie skromniejszy od tego wójta z "Rancza".

Ks. Andrzej Sobczyk uważa tymczasem, że film niewiele odbiega od życia, ale on, broń Boże, nie ma na myśli wójta swojej gminy. Patrzy raczej z własnej perspektywy na swojego filmowego pobratymca w sutannie. Podoba mu się, że filmowcy zachowali wyczucie sacrum. Przychodzili do niego na konsultacje, pytali, co w kościele uchodzi, a co nie. Mimo że kręcili komedię. I podoba się księdzu, że przemocy w niej nie ma, agresji, brzydkich słów, i że z odcinka na odcinek bohaterowie stają się lepsi. Nawet ci z ławeczki. Już nie przesiadują na niej tak notorycznie, do roboty się wzięli. Choć bez przesady. Jak mawia Hadziuk: - Człowiek nie może żyć samą robotą, boby był jak jakiś japi. Napijem się Pietrek, napijem, ale po robocie, a nie zamiast.

- I o to chodzi, a nie o to, żeby nie pić w ogóle. No, nie przesadzajmy - śmieje się Wojciech Adamczyk.

Oni po prostu mają talent
Ogłoszenie o castingu na statystów, które wybrzmiało z ambony w jeruzalskim kościółku, przyciągnęło chyba całą wioskę. Zdjęcia próbne dla aktorów odbyły się znacznie wcześniej w Warszawie. Reżyser podkreśla, że nie szukał gwiazd, ale profesjonalistów, którzy mają wdzięk osobisty. Dziś może uznać bez fałszywej skromności, że obsada "Rancza" udała mu się fantastycznie. Cezary Żak to był strzał nawet nie w dziesiątkę, a w jedenastkę. Do roli Lucy wybrał Ilonę Ostrowską. Wyczuł, że ona potrafi zagrać anioła z temperamentem. Postawił przed nią jeszcze jedno zadanie - musiała opanować specyficzny akcent.

Ksiądz i wójt (Cezary Żak), czyli dwaj w jednym:
- Jestem pierwszym aktorem w Polsce, który w jednym filmie kreuje dwie role. To było wyzwanie. Zależało mi, żeby te postaci bardzo zróżnicować i chyba się udało. Jako bliźniacy muszą być do siebie fizycznie podobni, ale poza tym wszystko ich różni. Pierwowzorem wójta był dla mnie mój stryj - mężczyzna z charakterem, sołtys, który trzymał w garści całą wieś. Takim go zapamiętałem z dzieciństwa. Księdza w rodzinie nie miałem, ale obserwowałem różnych księży w różnych kościołach, patrzyłem, jak się zachowują, gestykulują i ten mój filmowy jest zlepkiem tych obserwacji. Na początku łatwo nie było. Zwłaszcza w momentach, gdy bliźniacy muszą ze sobą porozmawiać. Gadam jak wójt, po czym wkładałem sutannę i za chwilę już muszę być księdzem, zmienić intonację i prowadzić dialog. Mam tylko dublera, który mi podrzuca tekst. Dzisiaj kiedy słyszę, że ludzie widzą w tych postaciach dwóch aktorów, wiem, że wygrałem. Prywatnie lubię wójta, on mnie śmieszy bardziej, ale jestem w mniejszości, bo nawet moje córki wolą księdza

Ostrowska przyznaje, że przyłożyła się do pracy, odbyła kilka spotkań z kobietą, której losy były podobne do losów Lucy. Rozmowy z nią nagrywała potem odsłuchiwała i ćwiczyła.

- Ale to jeszcze nic - mówi Adamczyk. - Niektórych aktorów zanagażowałem tylko do epizodów, a oni tak świetnie zagrali, że z odcinka na odcinek zaczęliśmy te ich role rozbudowywać.

Tak było w przypadku barmanki Wioletki (Magdalena Waligórska, dwa lata temu skończyła wrocławską PWST), pani Lodzi, księgowej wójta (Magdalena Kuta, aktorka stołecznego Teatru Rozmaitości), czy policjanta (Arkadiusz Nader z warszawskiego Ateneum). Każde z nich ma jakiś dorobek filmowy czy teatralny, widzom jednak ich nazwiska wciąż niewiele mówią. Co im dało "Ranczo"? Są już rozpoznawalni. Nie wszystkich zresztą to cieszy. Katarzyna Żak zdradza, że dla kolegi Nadera na przykład ta nagła popularność jest raczej kłopotliwa.
- Podpadł policjantom - śmieje się Żak-Solejukowa. - Podczas jakiejś kontroli drogowej wytknęli mu, że swoją rolą ośmiesza mundurowych.

Z castingu są też filmowe dzieci, cała siódemka rodu Solejuków. Najstarszy Marianek i najzdolniejszy Szymek to bracia nie tylko w "Ranczu". Na plan przyjeżdżali z rodzicami aż z Płocka.

- Z dzieciakami jest ten problem, że niechętnie podporządkowują się rygorom pracy, zapominają, że nie wolno patrzeć prosto w kamerę - tłumaczy ich filmowa mama. - I trzeba robić dubel za dublem. Kiedyś już miałam dość i mówię: jak się nie uspokoicie, tyłki spiorę. A oni w śmiech. Dopiero jak ich postraszyłam, że kasy nie dostaną, podziałało.

Ranczersi trzymają się razem
Po czterech wspólnych latach (każdą serię kręcono około 4-5 miesięcy) między mieszkańcami Jeruzala a filmową ekipą narodziła się specyficzna więź, która i poza planem miała swoje konsekwencje.

Wojciech Adamczyk: - Najpierw patrzyli na nas nieufnie, jak na jakieś dziwa, potem zaczęliśmy działać im na nerwy, bo burzyliśmy ich codzienny rytm, zatrzymywaliśmy ruch w wiosce, przeszkadzał nam hałas. Dopiero kiedy zaczęły się sceny ze statystami, ludzie z wioski poczuli się członkami ekipy, no i zaczęli doceniać, że na tym interesie można zarobić.

Najszybciej filmowcy "kupili" księdza Sobczyka. On pierwszy zobaczył w nich zbawców. Zanim przyjechali, kościół z 1758 r. się walił, dziurawy dach przeciekał, nie działało centralne ogrzewanie.

Ks. Andrzej Sobczyk: - Jak tu przyszedłem sześć lat temu, ręce załamałem, nie wiedziałem, za co ja to wszystko wyremontuję. Parafia biedna i mała, ledwie 1500 osób. Ale Pan Bóg nam zesłał ten film i dziś większość robót już mam z głowy. Chociaż sporo jeszcze zostało, bo sam remont kościółka to koszt 807 tys. zł. Dobrze, że aktorzy nam pomagają. Przyjeżdżają na odpusty, aukcje robią, liturgię w kościele czytają.

W kolorowych gazetach piszą, że to takie zepsute środowisko, a kapłan już wie, że to nieprawda, on nie może się ich nachwalić. Pan Cezary Żak i jego żona na przykład to bardzo katolicka rodzina. W Jeruzalu przed ołtarzem na 20. rocznicę ślubu powtórzyli przysięgę. Mszę zamówili w intencji starszej córki, która zdawała maturę. A pan Barciś (Czerepach) - w filmie taki zły człowiek, a w życiu do rany przyłóż. Pan Paweł Królikowski (Kusy), ojciec pięciorga dzieci, też bardzo związany z Kościołem... Dla takich ludzi plebania w Jeruzalu stała i stoi otworem, chociaż meble poprzestawiali, błota nanosili, w ogródku szklarnię postawili.
Dariusz Jaszczuk, wójt gminy Mrozy, do której należy Jeruzal, jako samorządowiec docenia walory promocyjne filmu. Widzi, że do wsi całe autokary przyjeżdżają i prywatne wycieczki. Ludzie fotki pstrykają, mamrota kupują, przysiadają na ławeczce. Ale - filozoficznie zauważa wójt - film zniknie z ekranu, ludzie zapomną, a problemy zostaną. Chyba żeby wbrew zapowiedziom, że to już koniec, po czwartej serii zaczęli kręcić kolejną. On jest za, telewizja też i aktorzy jak najbardziej. Cezary Żak przyznaje, że chętnie wróciłby na "Ranczo", bo na razie innych propozycji nie ma. Panowie z ławeczki póki co odcinają kupony od sukcesu i jeżdżą po Polsce z kabaretowym przedstawieniem "Smak mamrota".

- Owszem, bazujemy na popularności serialu - nie kryje Bogdan Kalus (Hadziuk) - Ale nie robimy żadnej ściemy, tylko porządne przedstawienie. I wszędzie na widowni jest szał. A gdyby mnie pytali, czy dalej kręcić, jestem za. Mogę grać w "Ranczu" choćby do emerytury. - Ja też chętnie wrócę na wieś - deklaruje Piotr Pręgowski (Pietrek). - W końcu wszyscy jesteśmy ze wsi, bo ona była przed miastem.

Reżyser Adamczyk na razie o kontynuacji nie myśli, ale asekuracyjnie za Jamesem Bondem powtarza: - Nigdy nie mów nigdy. Ksiądz Sobczyk też prosi Boga o jeszcze, a póki co zaprasza całą Polskę do Jeruzala 25 kwietnia na odpust w dzień św. Wojciecha. Większość aktorów z "Rancza" już potwierdziła, że przyjedzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska