Ratuszgate - była wina, jest kara?

fot. Paweł Stauffer
4 marzec 2005. Aresztowanie Leszka Pogana.
4 marzec 2005. Aresztowanie Leszka Pogana. fot. Paweł Stauffer
Afera ratuszowa, "ratuszgate" i "czerwona ośmiornica" - media i Opolanie szybko znaleźli określenie skali machlojek, jakich dopuścili się politycy lewicy rządzący miastem.

Za miesiąc zapadnie najprawdopodobniej wyrok na Piotra S., byłego prezydenta Opola. To ostatni nie skazany dotąd główny bohater tej afery. Leszek Pogan, Stanisław Dolata, Ewa Olszewska i Remigiusz Promny mieli już swoje procesy. Teraz siedzą lub mają kary w zawieszeniu i płacą grzywny.

Niektórzy z nich odpowiadają lub będą jeszcze odpowiadać w odpryskach "ratuszgate", ale można powiedzieć, że za największe winy zostali już osądzeni. To na nich skupiły się światła reflektorów, w cieniu jakby zostali przedsiębiorcy i biznesmeni, w liczbie dobrze powyżej setki. Winni dawania łapówek, a zarazem ofiary "czerwonej ośmiornicy".

Spaprana opinia biznesu

Do ujawnienia afery przyczynił się śledczy tekst w nto "Nie były to Dobre Domy", który ukazał się 11 października 2002 r.

- Ale to nie było tak, że tego dnia w Opolu wszystkich oświeciło: O, oni tam w ratuszu są skorumpowani! - mówi przedsiębiorca L. - Przecież wy sami pisaliście już od kilku lat o dziwnych przetargach i podejrzanych powiązaniach. A co dziennikarze przypuszczali, my wiedzieliśmy: bez łapówki nie dostaniesz zlecenia od miasta. Nie powiem, wielu z nas patrzyło z zazdrością na tych, którzy weszli w układ z ratuszem, wydawało się, że dzięki temu ustawili się na lata...

Jak dodaje usprawiedliwiająco, trzeba uwzględnić, jaki to był czas. Na przełomie tysiąclecia nie byliśmy jeszcze w Unii, mieliśmy budżetową dziurę Bauca, duże bezrobocie i hamującą gospodarkę.

Przedsiębiorcy bili się o każde zlecenie, inwestycję czy przetarg, bo często oznaczało to być albo nie być dla ich firmy. Zlecenia od samorządów stanowiły szczyt marzeń: spokojna robota i pewne finansowanie. SLD-owska ekipa rządząca w opolskim ratuszu szybko to zrozumiała...

Z grubsza wyglądało to tak, że prezydent Leszek Pogan dogadywał się z zainteresowanym, a Remigiusz Promny, naczelnik wydziału przetargów w ratuszu, miał tak wszystko zorganizować, żeby wygrał ten, kto powinien. Choć często nie spełniał warunków przetargu albo składał gorszą ofertę.

W Polskę poszła fama, że nie warto startować w opolskich przetargach, bo są ustawiane. Uczciwy biznes zaczął omijać miasto, nie ma już wątpliwości, że to zaszkodziło rozwojowi ekonomicznemu Opola. Skutki tego wciąż odczuwamy i będzie tak jeszcze przez wiele lat.

Afera pogrzebała też całkowicie zaufanie między władzą i prywatnymi przedsiębiorcami. Teraz ratusz woli dmuchać na zimne, żeby broń Boże nie narazić się na podejrzenie, że coś odbywa się pod stołem.

Przetargi się wloką, ich warunki są drobiazgowe i skomplikowane, że niekiedy zniechęcają, by w nich startować. To też jest cena afery, na pewno większa niż kilkaset tysięcy złotych udowodnionych łapówek i kilkadziesiąt milionów strat, jakie poniosło miasto z powodu decyzji skorumpowanych urzędników.

Zero zysków, strach i straty

Kiedy po tekstach w nto prokuratorskie śledztwo ruszyło z kopyta i posypały się pierwsze zatrzymania, w światku opolskiego biznesu zapanowała prawdziwa psychoza.

Nie wszyscy, którzy mieli coś wspólnego ze zleceniami od ratusza, dawali łapówki. Nieliczni tylko, którzy znali się bliżej z Poganem, Promnym, Dolatą czy Olszewską, mieli coś na sumieniu. Ale prawie wszyscy, tak na wszelki wypadek, podczas prywatnych i biznesowych spotkań wyjmowali baterie z komórek i unikali rozmów przez telefony stacjonarne ("bo na podsłuchu").

Wielu z niepokojem wyglądało przez okna, patrząc, czy w pobliżu nie przejeżdża bordowy polonez. W Opolu był taki jeden, policyjny, nim podjeżdżali funkcjonariusze, by dokonywać zatrzymań podejrzanych w aferze ratuszowej.

Z wisielczym humorem opowiadali sobie dowcip:
- Co robi opolski biznesmen, który przed świtem widzi przez judasza facetów w kominiarkach?
- Modli się, żeby to byli bandyci.

Nie po wszystkich przyjeżdżał bordowy polonez. Niektórzy szli do prokuratury, wzywani w charakterze świadka, by po przesłuchaniu usłyszeć, że są podejrzani. Byli też tacy, którzy woleli uprzedzić śledczych i sami przychodzili przyznać się do grzechów.

Dotąd żadna z osób, która weszła w korupcyjny układ z ratuszem, nie poszła siedzieć. Większość zdecydowała się "udzielić obszernych wyjaśnień" i poddać dobrowolnie karze. Zapadły wyroki w zawieszeniu, kary grzywny oraz nakazy wyrównania szkód. Per saldo interes ze skorumpowanymi urzędnikami ratusza się nie opłacił.

Dla Opolan to jednak żaden powód do satysfakcji, nawet złośliwej. To oni stracili najwięcej, to z ich podatków miasto przepłaciło miliony za sfuszerowane komunalne inwestycje prowadzone przez spółkę Lignomat, tak "cenioną" przez ratusz.

Tych pieniędzy już nigdy nie uda się odzyskać, podobnie jak utopionych w spółce Dobre Domy. Dlatego tak wielu ludzi uważa, że po skazaniu winnych afery sprawiedliwości wcale nie stało się zadość. To kolejna blizna, która jeszcze długo będzie się goić.

Nietykalni

4 marzec 2005. Aresztowanie Leszka Pogana.
(fot. fot. Paweł Stauffer)

Po wybuchu afery słychać było często pytanie: jak do czegoś takiego mogło w ogóle dojść? Gdzie była policja, prokuratura, sądy? Rzeczywiście SLD-owcy rządzący miastem nie wykazywali żadnej finezji w swoich kombinacjach.

Numery były czytelne, a zachłanność, arogancja i poczucie bezkarności rosły z miesiąca na miesiąc. Przykład z góry brali urzędnicy z coraz niższych szczebli ratusza oraz podległych mu instytucji. Jak choćby Violetta L., która zdefraudowała setki tysięcy złotych z kierowanej przez siebie Estrady Opolskiej.

- Dochodziły do nas konkretne sygnały, w tym od tajnych informatorów, że wokół miejskich przetargów dzieje się coś niedobrego - mówi były wywiadowca opolskiej policji. - Przekazywaliśmy je wyżej, ale nic z tego nie wynikało. Wiem też, że sprawą interesował się UOP, z podobnym skutkiem...

Wymowny jest też przykład Piotra S., który zanim został prezydentem w miejsce Leszka Pogana, kiedy ten dostał awans na wojewodę, prowadził nocny klub Romans, gdzie gromadzili się alfonsi, złodzieje i gangsterzy.

S. był z wieloma w bardzo zażyłych stosunkach, szczególnie z "Konradem" i "Pinezą", którzy rządzili przestępczym podziemiem na Opolszczyźnie. Wiedziało o tym całe miasto, obaj gangsterzy oraz ich kontakty byli pod stałą obserwacją policjantów, trudno więc uwierzyć, by nie miał u nich swojej kartoteki Piotr S. A jednak nie przeszkodziło mu to w karierze politycznej.

Wszyscy po prostu bali się ruszyć Leszka Pogana i ludzi z jego kręgu - długo był nietykalny ze względów politycznych. Bo miał "przełożenie" na Aleksandrę Jakubowską, bardzo wpływową posłankę SLD, oraz jadał obiady z synem premiera Millera.

Pogan czuł się tak pewnie, że już jako wojewoda o pieniądzach z łapówek, "należnych" mu jeszcze z czasów prezydenckich, rozmawiał ze swoim współpracownikiem podczas imprezy opolskich... prawników.

Trzeba było dopiero serii artykułów w nto, afer Rywina i w Starachowicach, by Grzegorz Kurczuk, SLD-owski minister sprawiedliwości, dał opolskiej prokuraturze "zielone światło" na zajęcie się sprawą korupcji w ratuszu.

O tym wszystkim Opolanom też raczej trudno będzie zapomnieć.
Co ciekawe, wcześniej nie skutkowały nawet interwencje Jerzego Szteligi. Szef opolskiej lewicy głośno mówił o nieprawidłowościach w ratuszu, a potem za wszelką cenę starał się przeszkodzić w awansach Pogana na wojewodę i wiceprezydent Ewy Olszewskiej na marszałka Opolszczyzny.

Nie udało mu się, za to zupełną ironią losu znalazł się po stronie tych, których zwalczał. Został oskarżony o korupcję przy ubezpieczaniu elektrowni "Opole", podobnie jak Aleksandra Jakubowska.

Na ławie oskarżonych "posadziła" ich Stanisława Ch., była dyrektor opolskiego PZU, zawdzięczająca tę posadę przyjaciółce - czyli Jakubowskiej. Szteliga twierdzi, że został wrobiony, "lwica lewicy" też nie przyznaje się do winy.

W przeciwieństwie do Stanisłąwy Ch., która w zamian za obietnicę złagodzenia kary zaproponowała prokuraturze pełną współpracę. Proces ruszy wkrótce i dopełni cykl rozpoczęty aferą ratuszową.

Stanisława Ch. złamała sobie nie tylko karierę, ale również życie. W swoje przekręty wciągnęła córkę i zięcia, czym zniszczyła ich świetnie zapowiadające się prawnicze kariery. Jej mąż, wysoki oficer policji musiał przejść na emeryturę. Sama bez środków do życia przez jakiś czas była sprzątaczką w jednej z opolskich cukierni.

Była wina, jest kara?

Kiedy rządzili, budzili strach. Dziś, z perspektywy czasu, wyglądają raczej groteskowo. Strąceni z piedestału stracili pewność siebie, wyniosłość i pychę.

Ewa Olszewska, była wiceprezydent Opola i marszałek województwa, uwielbiała autoreklamę i minispódniczki. Ambitna. Pękła zaraz po przewiezieniu do prokuratury. Przyznała się do wszystkiego, obciążyła innych i dzięki temu wykpiła wyrokiem w zawieszeniu i grzywną. Nie mieszka już w Opolu, prowadzi sklep jubilerski w podwrocławskich Bielanach.

Remigiusz Promny, były naczelnik wydziału przetargów. Jego marzeniem było zostać prezydentem Opola. Pogan nawet mu to obiecał, ale dał się wykiwać Piotrowi S. Udowodniono mu przyjęcie 71 tys. zł łapówki. Wyrok - 3 lata więzienia.

Leszek Pogan, stanowisko wojewody nie było szczytem jego aspiracji. Przechadzał się po Opolu z wysuniętym podbródkiem uniesionej głowy. Próżny. Lubił biesiadować w "Masce" na koszt ich właścicieli, którzy dostali od niego lokal za łapówkę. Pobyt w areszcie mu nie posłużył: wychudł i przygarbił się. Udowodniono mu przyjęcie 114 tys. zł. Wyrok - 5 lat więzienia.

Stanisław Dolata, były przewodniczący Rady Miasta Opola. Profesor ekonomii, chciał wygryźć Szteligę ze stanowiska szefa opolskiej SLD. Udowodniono mu 20 tys. zł łapówki. Wyrok - 3 lata, ale nie siedzi, bo na poczet kary zaliczono mu pobyt w areszcie tymczasowym. Prof. Dolata odnalazł się na wolności, wykłada na dwóch prywatnych uczelniach.

Piotr S., były prezydent Opola. Spacerował po mieście w jedwabnych garniturach i odpowiadał łaskawym skinieniem głowy na głębokie ukłony tych, którzy starali się o jego względy. Zgrywał twardziela, ale w areszcie błyskawicznie zmiękł. Sypał wszystko i wszystkich, nawet własną żonę, przez firmę której przepuścił łapówkę od portugalskich właścicieli "Biedronki". Prokuratura zarzuca mu przyjęcie aż 670 tys. zł łapówek. Brał za wszystko, co się dało.

Wszyscy są publicznie skończeni, bo przez nich Opole zyskało w Polsce miano miasta skorumpowanego. Pogrążyli nie tylko siebie, ale i swoją partię, lewica za tego pokolenia raczej nie będzie rządzić Opolem.

Wielu Opolan uważa, że i tak się wykpili, bo odsiedzą rok-dwa, a potem wyjdą i będą żyć dostatnio z tego, co sprytnie ukryli przed prokuraturą. Jedno jest pewne: w Opolu korupcja na taką skalę już się nie wydarzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska