Recepta na tęsknotę za dalekimi podróżami? Polska. Tylko trzeba zejść z utartego szlaku

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Łukasz Nowak
Łukasz Nowak archiwum prywatne
Rozdarci między tęsknotą za podróżami, a lękiem. Jak będą wyglądały wakacje Polaków? Pytamy Łukasza Nowaka, założyciela i szefa klubu podróżników „Soliści”.

FLESZ - Czy mleko bez laktozy to dobry wybór?

od 16 lat

Dostałeś przez pandemię w kość?

Biznesowo? Jak cała branża. Wyprawy zapowiedziane na pierwszy kwartał roku - i tak zawsze najsłabszy - wprawdzie wyruszyły, ale część z nich była już ściągana na zupełnie innych zasadach, na co nikt nie dał wsparcia - ani rząd, ani władze województwa. Te grupy trzeba było sprowadzić do kraju z własnych środków, co kończyło się na stratach. Oprócz tego odwołaliśmy już chyba 120 wypraw. Od lata możemy teoretycznie latać, granice są otwarte, ale jesteśmy ostrożni - celujemy w maksymalnie przewidywalne i stabilne kierunki, głównie Gruzję i Islandię. W tym roku chodzi tylko o to, żeby przetrwać. Kolejne dwa będziemy wracać do stanu sprzed epidemii.

Dlaczego doprecyzowałeś: biznesowo?

Bo jeśli zapytałabyś o stan mojego umysłu, to odpowiedziałbym: jak na to, co się stało, to zen. Mocno uodporniłem się na jakiekolwiek stresy w życiu. Myślę, że to po części przez geometryczny rozwój klubu - od trzech wypraw w 2013 roku po prawie 200 sześć lat później. Ta praca to ciągła odpowiedzialność, wyzwania, zarządzanie zmianą, popełnianie błędów i wyciąganie z nich wniosków. W tych warunkach coraz mniej sytuacji zaskakuje, co sprzyja spokojowi ducha.

A po części?

Przez podróże. One dużo zmieniają. Uczą cię innego spojrzenia - na świat, siebie, innych.

Kiedy to się zaczęło?

Na studiach. To był czas, kiedy pojawiły się tanie linie lotnicze. Za 50, 70, 100 złotych można było polecieć do europejskich miast. Pytałem znajomych ze studiów: są tanie bilety do Londynu, kto zabiera się ze mną? Albo: za stówę można polecieć do Paryża, piszecie się? Kupowałem te bilety, opracowywałem plan, rezerwowałem noclegi. To były bardzo budżetowe podróże, pamiętam pierwszy wyjazd, do Mediolanu - jedną noc spaliśmy w parku, żeby zaoszczędzić. Liczyło się każde euro, zresztą wtedy drogie - ale to też miało swój smak. Lubiłem to, chyba zawsze miałem dryg organizacyjny. Ale tak naprawdę punktem zwrotnym była podróż do Maroka, moja pierwsza poza Europę. Nagle w tym Maroku doświadczyłem innego świata, wpadłem w tygiel różnych emocji, wrażeń, zapachów. To było frapujące, ekscytujące, wciągające. I wtedy, pamiętam, pomyślałem: przecież na tym świecie czeka na mnie jeszcze tyle miejsc, tyle różnorodności, wyzwań. W 2013 roku zorganizowałem pierwszy wyjazd dla innych, do Maroka. Potem pojawiły się tanie bilety do Gruzji, a krótko później - na Islandię. To były nasze pierwsze kierunki. Pamiętam pierwszą wyprawę na Islandię. Broniłem pracę magisterką o 9 rano, a już o 13 miałem wylot. Tyle że z portu oddalonego o 200 kilometrów.

To były już komercyjne wyjazdy?

Nie, na początku funkcjonowało to na zasadzie zwrotu kosztów: w zamian za to, że organizowałem wyprawę, rezerwowałem wszystko, kupowałem bilety - jechałem na taki wyjazd za darmo. A dla tych ludzi, którzy ze mną jeździli - początkowo głównie znajomych i znajomych znajomych - to i tak było taniej, niż jakby organizowali taką podróż sami; ze względu na wspólny transport, wspólne noclegi, siłę przebicia przy negocjacjach za atrakcje. Zacząłem przyciągać coraz więcej ludzi, obserwowałem ich w podróży, ich energię, nastawienie. Niektórzy mówili na przykład: słuchaj, byłem na Kubie. A ja proponowałem, że taka osoba zorganizuje kolejny wyjazd, ja pomogę w planowaniu, ale nie mam kompetencji - bo ani na Kubie nie byłem, ani nie znam hiszpańskiego - żeby zabrać tam grupę. I tak zaczęliśmy tworzyć klub. Pierwsi liderzy wypraw - tak nazywamy kogoś, kogo można porównać do pilotów wycieczek w tradycyjnych biurach - to ludzie, których poznałem w ten sposób. Zaczęliśmy się powoli profesjonalizować, pojawiały się nowe kierunki. A to wymagało pewnego usystematyzowania organizacyjno-prawnego. Dziś współpracujemy z około 50 liderami wypraw, 15 osób pracuje w biurze.

Dlaczego udało się wam stworzyć największy klub podróżników w Polsce?

Bo proponujemy ludziom doświadczanie, a nie tylko zwiedzanie. Schodzimy z utartych szlaków. To są wyjazdy w dużej mierze trampingowe. Dużo się dzieje, dużo widzimy, dużo się przemieszczamy, zazwyczaj niewiele śpimy. Taka podróż jest bardzo intensywnym doświadczeniem, daje bogactwo wrażeń, choć za to często płaci się brakiem komfortu i zmęczeniem. Trzeba więc - wiem, to utarte, couchowskie powiedzenie - przekraczać swoje granice. A to daje dobrego kopa. Po drugie: stawiamy na ludzi, pielęgnowanie relacji w grupie. Nie wyjeżdżam na wyprawę z workiem ziemniaków, który trzeba przewieźć z punktu a, przez punkt b, c i d, a potem zrzucić do samolotu - wyjeżdżam z ludźmi, którzy o tej wyprawie marzą, którzy chcą przeżyć przygodę, rozwijać się. Staram się dać im jak najwięcej, przekazać: ej, jesteśmy jedną drużyną, to nasza wspólna przygoda.

Ile czasu w roku spędzasz za granicą?

Trzy, cztery miesiące. W tamtym roku byłem miesiąc na Hawajach, miesiąc w Kanadzie i na Alasce, miesiąc na Islandii. Do tego jeszcze inne, krótsze wypady. 2020 miał być jeszcze bardziej podróżniczy. W lutym miałem być na Filipinach, w maju wspinać się na Ama Dablam, prawie siedmiotysięczny szczyt w Himalajach. Te plany, jak wszystkie podróżnicze w tym roku, się nie udały. A ja jestem uzależniony od podróży. Ale znalazłem na to nową receptę.

Jaką?

Polska. Zazwyczaj eksploruję dzikie tereny świata, a - przyznaję ze wstydem - dopiero teraz świadomie i tak intensywnie odkrywam Polskę. Ostatnio byłem po raz pierwszy na Żuławach Wiślanych (cudowne odkrycie), w Borach Tucholskich na spływie kajakowym, na Warmii i Mazurach. Doceniam to, w jak pięknym kraju żyjemy.

Dopiero teraz?

Wiesz, gdy zaczynasz przygodę z podróżowaniem i masz do wyboru pojechać nad polskie morze, które w sezonie jest zatłoczone i drogie, wydać 300 złotych za noc w pokoju o średnim standardzie i czekać w kolejce za smażoną rybą, która często jest odmrażana, albo kupić lot za 100 złotych i odkryć coś nowego w Europie - to oczywiste, że wybierasz to drugie. A jeśli jeszcze możemy sobie pozwolić na to, żeby pojechać do tak egzotycznych miejsc jak Indie czy Nepal, zobaczyć najwyższe góry świata, albo gdzieś, gdzie jest dżungla i turkusowa woda - czyli odkryć miejsca, które znamy z programów z pięknym głosem Krystyny Czubówny, to chcemy dalej, głębiej, wyżej. A Polskę się kocha, ale zwiedza się ją przy okazji, trochę wychodząc z założenia: na to będzie jeszcze czas.

No i teraz jest ten czas.

Siłą rzeczy. Poza tym problem z turystyką w Polsce jest taki, że ona jest przedstawiona w taki sztampowy sposób: Krupówki i Gubałówka na południu, molo w Sopocie na północy, no i jeszcze Kraków razem z Wieliczką i Auschwitz. Promocja polskiej turystyki jest płaska, ograniczona. Na targach turystycznych, w których również bierzemy udział, jest jakieś 60 stoisk, ale to nie są stoiska każdego województwa - żeby człowiek mógł zobaczyć, co tam jest ciekawego, innego, zainspirował się - ale poszczególnych gmin, o których czasem nawet się nie wie, gdzie leżą. Stoją panie z kół gospodyń wiejskich i ubijają masło, panowie grają na dudach, może jakiś górnik w tradycyjnym stroju się zdarzy. To przaśne i stereotypowe, nie chwalimy się tym, co mamy najcenniejsze. A mamy piękne trasy rowerowe - na przykład Green Velo prowadzące przez wschodnią Polskę czy wiele świetnych rzek, idealnych do spływów kajakowych. Niektóre z nich, jak Drawa, są dzikie, inne przyjazne dla rodzin. Są spływy tratwami, gdzie na rzece można spędzić trzy dni, odpychając się kijem. Góry zaś to nie tylko Tatry, to także piękne Beskidy czy Góry Stołowe. A jeśli już mowa o Tatrach, to one kojarzą nam się z tą niechlubną asfaltową drogą do Morskiego Oka. Jasne, to piękny staw, z odbijającymi się w nim wierzchołkami gór, ale tak zatłoczony, że tych Tatr wcale się „nie poczuje”. A wystarczy podejść z Morskiego do Czarnego Stawu i dalej drogą na Kościelec czy Zawrat (nie chodzi nawet o to, żeby tę ścieżkę kończyć, trzeba mierzyć siły ponad zamiary, ale wyjść trochę wyżej, uciec trochę od turystów). Zawsze namawiam do zejścia z utartego szlaku. Ale my wolimy iść na skróty, tam, gdzie już byliśmy po 10 razy.

Pochodzisz z Oświęcimia. To miasto też poniekąd turystyczne.

Tak, choć te słowa jakoś ciężko przechodzą przez gardło. Ludzie patrzą na Oświęcim przez pryzmat obozu, przyjeżdżają tu do muzeum i zaraz znikają. Tymczasem to ciekawe miasto, gród piastowski, ze świetną historią, synagogami, odnowionym zamkiem, sporą ilością zieleni. Fajna, zadbana miejscowość, nad którą ciąży cień obozu. Z drugiej strony nie dziwię się, że turyści, którzy przed chwilą oglądali włosy pomordowanych ludzi, chcą stąd jak najszybciej wyjechać, a nie urządzać przechadzki po mieście.

Myślisz, że Polacy wyjadą na wakacje za granicę?

Zrobiliśmy Ogólnopolskie Badanie Podróżników. Okazało się, że większość ludzi nie chce rezygnować z planowanych wyjazdów, najwyżej przekładają je na późniejsze terminy, na przykład na jesień. Wiele osób zaznaczyło, że wyjedzie pomimo epidemii - oszacowali ryzyko, zdają sobie z niego sprawę, ale tęsknią za podróżami. Polska otworzyła granice 16 czerwca, ale zarówno siatka połączeń, jak i restrykcje dynamicznie się zmieniają. Otwierają się możliwości wyjazdu do Europy kontynentalnej, miejsc, gdzie najchętniej odpoczywali Polacy - do Grecji, Włoch, Hiszpanii. Mamy informacje, że otwierają się też niektóre egotyczne kraje, jak Wietnam czy Kuba - ale co z tego, jeśli na razie nie ma lotów, albo nie wiadomo, czy takie wakacje nie będę wiązały się dla Polaków z kwarantanną. Teoretycznie możliwości dalszego podróżowania już są, ale część z nich okazuje się iluzoryczna. Przede wszystkim przez te zmieniające się obostrzenia i siatki połączeń.

A czy na przeszkodzie nie stanie przede wszystkim strach? Nie tylko przed chorobą, ale też przed tym, że kupisz wycieczkę, a za chwilę zamkną ci granicę?

W tym momencie większość linii lotniczych i biur podróży ma polisy, które zakładają zwrot środków za bilet czy wycieczkę. Jeśli wykupisz niepewny lot, na przykład do Nepalu, i on zostanie odwołany - w ciągu siedmiu dni otrzymasz zwrot pieniędzy. Dużego ryzyka finansowego więc nie ma, pozostaje logistyczne. Jasne, że ludzie się boją. Wielu rzeczy: jak będą wyglądały procedury na lotnisku, czy będą potrzebowali test na wirusa, czy w ogóle zostaną wpuszczeni do jakiegoś kraju. Siłą rzeczy mniej osób rezerwuje wyjazdy. Natomiast są tacy, którzy pojadą mimo wszystko.

Minusy epidemii są oczywiste. A odnajdujesz dobre strony?

Zdecydowanie. Wierzę, że ta epidemia i lockdown to dla nas wszystkich - jako społeczności, ale i dla każdego z osobna - lekcja, z której można wyciągnąć wnioski. Myślałem o sobie, że nie jestem w stanie usiedzieć w miejscu, a okazało się, że mogę trzy miesiące żyć w kwarantannie sam ze sobą i czuć się z tym dobrze. Skupiłem się na rzeczach, które do tej pory zaniedbywałem lub nie miałem czasu: budowaniu formy fizycznej, wsłuchaniu się w siebie, zastanowieniu, o czym jeszcze marzę. Poza tym jestem z wykształcenia ekonomistą. Zdawałem sobie sprawę, że ten rekordowy 2019 nie był wcale taki dobry, że ta bańka konsumpcjonizmu - tego że ludzie nie doceniają pracy, że chcą tylko wydawać i kupować, coraz więcej i więcej - musi pęknąć. Taki kryzys po prostu zdarza się raz na 10-15 lat - czy wynika z konfliktów o ropę, czy z pandemii, czy z zawalenia się systemów bankowych. To naturalna regulacja gospodarki świata. Chodzi o to, żebyśmy tej lekcji nie zmarnowali.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Recepta na tęsknotę za dalekimi podróżami? Polska. Tylko trzeba zejść z utartego szlaku - Gazeta Krakowska

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska