Robert Prygiel, prezes Stali Nysa: - O klubie lepiej mówi się w Polsce niż w samym mieście [WYWIAD]

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Robert Prygiel (na zdjęciu z prawej) jest prezesem Stali Nysa od 1 lipca.
Robert Prygiel (na zdjęciu z prawej) jest prezesem Stali Nysa od 1 lipca. Fabian Miszkiel
- Niektórzy kibice zapominają, że w klubie udało się zbudować coś, o czym jeszcze parę lat temu można było tylko pomarzyć. Powinni bardziej docenić to, co mają, bo przecież dzięki siatkarzom Nysa ma swojego przedstawiciela w jednej z najlepszych lig na świecie. Nasze ambicje będą jednak również zdecydowanie wyższe niż tylko utrzymanie się w PlusLidze - mówi Robert Prygiel, od miesiąca sprawujący funkcję prezesa Stali.

Jak duża jest szansa, że Alsecco będzie sponsorem tytularnym Stali dłużej niż tylko podczas Letniego Grand Prix?
Bardzo się cieszymy, że Alsecco objęło patronat nad naszym zespołem na Letnie Grand Prix, ponieważ to jedna z największych prywatnych firm w Nysie. Co ważne, jej założyciel, jak oraz jego synowie są kibicami siatkówki i potrafią przy tym podzielić się swoim sukcesem z nyską społecznością. Cały czas powadzimy negocjacje. Jak to w biznesie, za dużo do tej pory nie możemy powiedzieć, ale jesteśmy zadowoleni z dotychczasowych rozmów. Pracujemy nad tym, by firma Alsecco gościła w trakcie sezonu ligowego przynajmniej na naszych koszulkach i banerach w hali, a może nawet i w nazwie klubu. Każdy partner stanowi jednak dla nas ogromną wartość. Co nas dodatkowo cieszy, większość z nich, mniej lub bardziej, zwiększyła finansowanie klubu w stosunku do poprzedniego sezonu.

Jeden ze sponsorów Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle po zakontraktowaniu na trenera Nikoli Grbica ogłosił, że automatycznie zwiększy nakłady na klub. W Nysie w podobny sposób zadziałała magia nazwiska Prygiel?
Niestety, nazwisko Prygiel jest w siatkarskim świecie znaczy zdecydowanie mniej niż Grbic i nie ma tu nawet co porównywać (śmiech). Nigdy nie uważałem się za wybitnego gracza. Owszem, występowałem przez kilkanaście lat w reprezentacji, lecz nie byłem w niej pierwszoplanowym zawodnikiem. Daleko mi do sukcesów obecnych kadrowiczów, mających na koncie medale mistrzostw Europy czy świata. A to, że Stal dysponuje większymi środkami jest zdecydowanie większą zasługą pracy Marka Majki, który pozostaje w klubie jako dyrektor zarządzający, niż magii nazwiska Prygiel.

O ile lepiej jest więc z waszym budżetem?
Na tyle, że bez wątpienia mamy większe możliwości, ale nadal pod względem finansowym plasujemy się w końcówce PlusLigi. Nasz budżet może być większy maksymalnie od trzech drużyn, ale możliwe, że pod tym względem plasujemy się nawet i na przedostatnim miejscu. Jesteśmy jednak klubem stabilnym i wydajemy tylko te pieniądze, które mamy, a niektóre być może będziemy mieć. Stal wciąż jest nową marką w PlusLidze, więc nadal musimy przede wszystkim budować swoją wiarygodność. Jest to kluczem do tego, byśmy w przyszłości mogli ściągać bardziej uznanych zawodników. Mieliśmy w ostatnich latach przykłady klubów, które od razu chciały zrobić krok milowy i skończyło się to wpadnięciem w przepaść. My stawiamy na zasadę małych kroków i notowanie stabilnego wzrostu w trzech kluczowych aspektach: organizacyjnym, sportowym i finansowym.

Mimo że nigdy wcześniej nie sprawował pan funkcji prezesa, na przyjęcie propozycji ze Stali wystarczyła podobno panu zaledwie jedna noc.
To fakt. Po telefonie od Marka Majki, przedyskutowałem od razu tą propozycję z rodziną i następnego dnia byłem zdecydowany. Później przez pewien czas rozmawialiśmy na temat warunków pracy i możliwościach dalszego rozwoju klubu z mojej perspektywy. Wszystko przebiegło bezproblemowo i tym samym otrzymałem możliwość zebrania ogromnego doświadczenia, podejmując ekscytujące wyzwanie. W Stali widzę bowiem ogromny potencjał.

Miał pan jakikolwiek wpływ na ruchy kadrowe?
Żadnego. Kiedy zacząłem pracę w klubie, drużyna była już w 100 procentach zbudowana. Na nasze możliwości finansowe oceniam skład bardzo dobrze. Czeka nas oczywiście trudny sezon, ale liczę, że szczęśliwszy niż rok temu.

Celem dla zespołu będzie awans do fazy play-off?
Nie, bo to byłoby nieuczciwe w stosunku do drużyny. Zdajemy sobie sprawę, że kibice siatkarscy w Nysie są bardzo wymagający i będą od nas oczekiwać dobrych rezultatów. Oczywiście, wynik to bardzo ważna rzecz, ale w mojej ocenie nie nadrzędna. Nie wszyscy na świecie jeżdżą Mercedesami, bo nie każdego na to stać. Tak właśnie jest z nami. Musimy jeździć tym, co mamy i jesteśmy z tego zadowoleni. Możemy pokonać w pojedynczym spotkaniu każdego, ale realnie patrząc pięć, sześć drużyn w perspektywie całego sezonu jest dla nas poza zasięgiem. Pozostała ósemka prezentuje jednak dość wyrównany poziom i każdy z niej ma szansę znaleźć się w play-offach. My też o tym marzymy, ale nie stawiamy przed drużyną takiego celu minimum. Gdyby się udało to zrealizować, byłby to dla nas taki sukces, jakim dla czołowych drużyn jest zdobycie mistrzostwa Polski.

Jakie zadania czekają na pana w najbliższych tygodniach oraz miesiącach?
Dużo mówi się o tym, że priorytetem jest znalezienie sponsora tytularnego, ale to jest główny cel w większości klubów. Wydaje mi się, że moją mocną stroną będzie wsparcie sztabu szkoleniowego i drużyny, bo w siatkówce siedzę już bardzo długo i mam spore doświadczenie. Zdaję sobie sprawę, że po ostatnim sezonie o Krzysztofie Stelmachu chodziły zakulisowo różne opinie, ale moim zdaniem jest on bardzo dobrym trenerem. Z mojej wiedzy wśród siatkarzy też ma pozytywną opinie. Na ile będzie potrzeba, postaram się go wspomóc. Będzie to możliwe też dlatego, że Marek Majka solidnie wesprze mnie w sprawach organizacyjno-finansowych.

Jeśli zatem zjawi się pan na treningu drużyny, to nie tylko w roli obserwatora?
Żeby było jasne: trener Stelmach będzie mieć pełną swobodę pracy. Absolutnie nie zamierzam mu się narzucać i realizować w Nysie jakichś swoich starych ambicji. Ewentualny temat pełnienia roli trenera w Stali jest dla mnie absolutnie zamknięty. Krzysiek ma już cały plan przygotowań, wie jak drużyna chce grać i ma nasze zaufanie. Nie zamierzam uczestniczyć w treningach zespołu. Jeśli jednak sztab szkoleniowy samemu zapyta mnie o zdanie na jakiś temat, to oczywiście je wypowiem.

Jak głęboka jest woda, po której panu przyjdzie pływać w Nysie?
Jestem człowiekiem, który nie boi się wyzwań. Wolę żałować, że się spróbowało niż że się tego nie zrobiło. Nie bałem się wyjechać na Syberię, by jako pierwszy polski siatkarz zagrać w lidze rosyjskiej, i to w tak odległym geograficznie miejscu jak Surgut. Później wróciłem do Czarnych Radom, kiedy ci występowali w 2 lidze, choć miałem możliwość kontynuowania gry na zdecydowanie wyższym szczeblu. Awansowaliśmy do 1 ligi, a potem do PlusLigi, gdzie bez żadnego doświadczenia zostałem trenerem. Te doświadczenia wspominam generalnie pozytywnie, stąd też łatwiej mi było podjąć nowe wyzwanie w Stali. Mocno skusiło mnie to, co w ostatnich latach działo się wokół nyskiego klubu. Widać, że ludzie tu żyją siatkówką, a ja lubię pracować w miejscach z bogatą historią, w których czuć dużą presję. Przechodząc po nyskim Rynku i słysząc od kilku osób „Panie Robercie, oby się udało, trzymamy kciuki” poczułem się bardzo przyjemnie. Zdaję sobie jednak sprawę, że jeżeli w trakcie sezonu coś pójdzie nie tak, reakcje kibiców mogą być bardzo różne. Mimo wszystko wolę mieć do czynienia z ludźmi, którzy nie boją się konstruktywnie krytykować niż z takimi, którzy nie wiedzą o czym mówią bądź są obojętni. Kilka najbliższych miesięcy pokaże, jak sympatycy Stali ocenią moją pracę.

Kiedy czuł pan większą presję: teraz, czy gdy zaczynał pan parę w roli trenera?
Za krótko jestem prezesem, żeby to porównać, ale przez kilka pierwszych lat pracy w roli szkoleniowca nie odczuwałem szczególnie wielkiego ciśnienia. W ostatnim sezonie byłem już jednak naprawdę zmęczony psychicznie i musiałem trochę odpocząć. W Stali też nie czuję jakiejś ogromnej presji, ale sam sobie ją również wytwarzam. Bardzo zależy mi na tym, by sprawdzić się na kolejnym polu. Mam też przekaz dla czytających tą rozmowę siatkarzy: doceniajcie karierę zawodniczą i przebywajcie na boisku jak najdłużej, ponieważ późniejsza praca w roli trenera bądź prezesa to zdecydowanie cięższy kawałek chleba. Mówię to, ponieważ zdarza mi się widzieć osoby znużone profesjonalnym graniem .

Pół roku przerwy między zakończeniem pracy w Czarnych a podjęciem jej w Stali wystarczyło panu do odzyskania radości z siatkówki?
Zdecydowanie tak. Niemal na dwa miesiące wyjechałem na swoją działkę, gdzie przeprowadziłem dość duży remont. Nie sądziłem, że potrafię wykonać tyle rzeczy. Wszystko oczywiście z pomocą mojego taty, który jest mistrzem pracy manualnych. Przestałem wtedy myśleć o siatkówce, wyczyściłem głowę. Ponadto żona zaczęła mówić, że w końcu ma w domu męża, a dzieci ojca (śmiech). Skończył się czas, że o atmosferze w rodzinie decydował wynik ostatniego meczu. Miałem możliwość powrotu na ławkę trenerską, ale na to jest dla mnie za wcześnie. Być może nawet już nigdy na nią nie wrócę, jeżeli sprawdzę się w roli prezesa Stali. Nie będę mieć z tym problemów. Przy sporcie jednak musiałem zostać, bo po tylu latach działa to jak narkotyk. Jestem związany z siatkówką od 14. roku życia, więc nie sposób tak łatwo z nią skończyć. Stąd też po nadejściu propozycji od klubu z Nysy potrzebowałem tak niewiele czasu na namysł.

Podpytuje pan byłych kolegów z boiska o tajniki pracy w roli prezesa?
Nie robię tego, bo dla przykładu praca Sebastiana Świderskiego, Krzysztofa Ignaczaka czy Pawła Zagumnego różni się bądź różniła znacząco od tego, co mnie czeka w Nysie. Rozmawiam za to dużo z pracownikami Stali, by dowiedzieć się dokładnie, jak klub funkcjonował w ostatnich latach. Dużo rzeczy wyglądało bardzo dobrze i będziemy starali się je kontynuować, ale też w paru aspektach na pewno będę chciał dołożyć coś od siebie. Nie będą to jednak zmiany rewolucyjne, bo często w życiu „lepsze jest wrogiem dobrego”. Nie chcę jednak powielać rozwiązań innych prezesów, bo kopiowanie zawsze jest gorsze i ten sam pomysł może bardzo różnie sprawdzić się w zależności od środowiska. Zależy mi na tym, by jeszcze bardziej skonsolidować całe siatkarskie środowisko w Nysie.

No właśnie, więcej pan już wie o Stali czy wciąż musi się więcej dowiedzieć?
Wydaje mi się, ze dużo już wiem. Równie dużo jednak jeszcze przede mną. Choć mam już mieszkanie w Nysie, to spędzam w nim zwykle pół tygodnia. Dotychczasowa moja praca w Stali polega w dużej mierze na wyjazdach. Odwiedzam w celach służbowych różne miejsca w Polsce. Odczułem jednak na własnej skórze panującą tu siatkarską atmosferę - czy to na ulicy, w sklepie, w restauracji czy kawiarni. Jest to ogromna wartość, a teraz muszę zrobić wszystko, by spłacić powierzony mi przez klub kredyt zaufania. Liczę na to, że w najbliższych miesiącach osoby związane ze Stalą częściej będą słyszeć gratulacje niż pretensje.

Co dokładniej zobaczył pan do tej pory na ulicach Nysy?
Jako człowiek z zewnątrz mam chyba nieco inne spojrzenie niż większość nysan. Wydaje mi się, że o Stali znacznie lepiej mówi się w Polsce niż w samym mieście. To mnie dziwi, ponieważ klub po 15 latach wrócił niedawno do PlusLigi i naprawdę poszedł bardzo do przodu. Kibice powinni być więc z tego dumni, a dostrzegłem, że różnie z tym bywa. Niektórzy zapominają, że w klubie udało się zbudować coś, o czym jeszcze parę lat temu można było tylko pomarzyć. Nie zamierzamy oczywiście osiąść na laurach, ale już teraz warto mocniej docenić to, że Nysa może się pochwalić swoim reprezentantem w jednej z najlepszych lig na świecie.

Co musi się stać, żeby po zakończeniu sezonu powiedział pan: „sprostałem kolejnemu wyzwaniu”?
Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. „Sprostałem wyzwaniu” mógłby teraz odpowiedzieć na przykład Sebastian Świderski, który jako prezes Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle kilkakrotnie świętował tytuł mistrza Polski, a ostatnio osiągnął szczyt w Europie, wygrywając Ligę Mistrzów. Ja wyszedłbym na głupca, gdybym teraz opowiadał, że chcę powtórzyć te osiągnięcia ze Stalą. Jestem jednak człowiekiem ambitnym i będę dążyć do tego, by budowa mocnej siatkarskiej marki w Nysie nie trwała 10-15 lat, tylko np. cztery lub pięć. Chciałbym, żeby Stal w perspektywie dwóch, trzech lat na stałe liczyła się w perspektywie walki o play-off, może nawet o czołową „czwórkę”. To bardzo skomplikowany proces i czeka nas dużo pracy, ale dostrzegam w klubie ogromny potencjał. Dlaczego więc mamy nie marzyć? W końcu wszyscy żyjemy i działamy właśnie po to, by spełniać swoje marzenia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska