Rodzice Andrzej Dudy: "Nie należy oceniać ludzi według szyldów"

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Profesorowie Janina Milewska-Duda i Jan Duda: - Staraliśmy się nie tyle wychowywać, co pomóc dzieciom dorosnąć.
Profesorowie Janina Milewska-Duda i Jan Duda: - Staraliśmy się nie tyle wychowywać, co pomóc dzieciom dorosnąć. Krzysztof Ogiolda
W wieczór wyborczy nie podskakiwaliśmy z radości. Czekaliśmy do poniedziałku na pewne wyniki - mówią profesorowie Janina Milewska-Duda i Jan Duda, rodzice prezydenta elekta.

Jak państwo przeżywali wieczór wyborczy 24 maja, gdy okazało się, że wasz syn Andrzej zostanie prezydentem Rzeczypospolitej?
To nie był dla nas wieczór szczególnie radosny. Spędziliśmy go z rodziną naszej córki, która ma czwórkę dzieci, i to wnuczęta tam szalały i podskakiwały, a my mówiliśmy sobie, że musimy poczekać do poniedziałku, aż będzie wynik końcowy. Choć już miny prowadzących studio telewizyjne przed podaniem sondażowych rezultatów mówiły, że prawdopodobnie Andrzej wygrał. Byliśmy na to przygotowani. Ale wbrew temu, co napisała jedna z gazet, nie podskakiwaliśmy z radości. Syn zadzwonił i... pomilczeliśmy sobie. Powierzamy dalszy ciąg jego misji Opatrzności.

Kiedy spotkaliście się pierwszy raz po wyborze?
To było niesamowite przeżycie. W poniedziałek wieczorem byliśmy u córki. Tam jest malutkie dziecko (wtedy czterotygodniowe), więc żona po pracy pomagała w opiece nad nim. Nagle dostajemy telefon, bo syn czasami do nas dzwoni z wyprzedzeniem: Mamo, tato, właśnie wyjechałem z Częstochowy, jestem koło Katowic, za godzinę będę na Wawelu, gdybyście mogli przyjść, byłoby mi miło. Wsiedliśmy w auto, nawet nie było się czasu przebrać, bo my też potrzebowaliśmy około godziny na dojazd. Klimat tej prywatnej wizyty był niezwykły. Modliliśmy się razem przy grobie św. Stanisława, przy krzyżu św. Jadwigi. To była nagroda za nasz stres, za wszystkie chwile niepokoju, które zawsze towarzyszą rodzicom, gdy dziecko idzie na trudną misję. Co wtedy mogą zrobić rodzice? Modlić się i tyle.

Cofnijmy się trochę w czasie. Jaka była państwa reakcja, gdy okazało się, że wasz syn będzie kandydował na prezydenta? Wielu Polaków było zaskoczonych. Nie znali go.
Nie byliśmy zaskoczeni. Kiedy się czytało prasę i obserwowało działania Andrzeja, można się było domyślać, że może być kandydatem. Skoro jest prawnikiem, ma talenty. A od nas słyszał cały czas: jak dostałeś jeden talent, to masz oddać dwa. A jak dostałeś pięć, oddaj dziesięć. Taki jest obowiązek. Uważamy, że nikt nie powinien kapryśnie mówić: Nawet jak mam talenty i nic nie będę robił, to i tak wyjdę na to samo. W swoim losie, w tym, do czego nas Pan Bóg powołał, przebierać nie można. Ja się wychowałem (mówi Jan Duda) w niewielkiej miejscowości, w Starym Sączu, gdzie w kościele znajdowała się tablica z napisem: "Królowa Jadwiga, żona Władysława Łokietka, matka Kazimierza Wielkiego, tu pochowana". Więc od dziecka miałem do czynienia z wielkością, właśnie w tym małym miasteczku.

Po przełomie 1989 roku Polska miała już kilku prezydentów, ale pierwszy raz zrobiło się teraz głośno o rodzicach prezydenta. To bardziej radość czy ciężar popularności?
Powstała rzeczywiście nowa instytucja w Polsce: rodzice prezydenta. Może dlatego, że syn jest względnie młody, więc i my jeszcze pełni werwy. Andrzej urodził się, gdy mieliśmy po 23 lata, po dwóch latach małżeństwa. I nie mieliśmy wtedy, po ludzku, nic. Jesteśmy skromnymi ludźmi, więc mamy takie poczucie, że nas Pan Bóg wywołał przed szereg z szerokiego grona ludzi, którzy starają się uczciwie wychować dzieci. W dzisiejszych czasach, gdy często się rodzinę atakuje, pokazuje jako źródło przemocy, dajemy świadectwo, że to jest obraz nieprawdziwy. W rodzinie ludzie się kształtują dzięki wzajemnym relacjom dzieci i rodziców. Pochodzimy z żoną z bardzo skromnych domów. Przekazywaliśmy dzieciom te same wartości, ten sam obraz świata, który nam przekazano, byśmy byli mądrymi, dobrymi i zdrowymi ludźmi. Nie boimy się mówić, że w Bogu pokładamy ufność i że wiara jest źródłem naszej siły. Uważamy, że o tych prostych prawdach należy mówić głośno.

Coraz częściej podnoszą się w Polsce głosy, że stosowany przez wielu rodziców model wychowania bez wymagań na dłuższą metę się nie sprawdza. Jak wy wychowywaliście?
Staraliśmy się nie tyle wychowywać, co pomagać dzieciom dorosnąć. Dziecko małe wagą i wzrostem jest osobnym kosmosem. Rola rodziców polega na tym, by mu pomóc odkryć to, co potrafi najlepiej, a z drugiej strony pokazać granice. Dużo podróżowaliśmy, zwłaszcza z najstarszym Andrzejem, kolejna dwójka dzieci pojawiała się w odstępie co 8 lat. Kiedy człowiek jest młody, nawet jak ma dużo roboty, ma więcej czasu. Więc dużo jeździliśmy razem na rowerze, spacerowaliśmy i rozmawialiśmy jak najwięcej. O wszystkim. To daje więź. W dzieciństwie czytaliśmy bajki. Wiele z nich Andrzej, mając cztery lata, znał na pamięć. Z czasem on sam zakochał się w literaturze historycznej. "Dzikowy skarb" Karola Bunscha to była jego ulubiona książka, potem przyszedł czas na Sienkiewicza i literaturę o powstaniu warszawskim.

Mimo że jesteście państwo krakusami?
Nie tylko. Dziadek Andrzeja ze strony mamy był rodowitym warszawiakiem, stryj Andrzeja jako 16-latek uczestniczył w powstaniu warszawskim.

Nie przewidywaliście z pewnością , że wychowujecie przyszłego prezydenta...
Pewnie nikt nie przewiduje, ale każdy rodzic ma prawo widzieć w swoim dziecku giganta i stawiać ambitne cele. Opatrzność zwykle wskazuje, do czego się mogę nadawać. Byle jej słuchać, a nie walczyć z nią.

Tłum na spotkaniu w opolskim Klubie Inteligencji Katolickiej nie powinien państwa mylić. Zdecydowana większość mieszkańców naszego regionu poparła Bronisława Komorowskiego.
Na naszym osiedlu, gdzie mieszkamy zarówno my, jak i Andrzej, nasz syn też przegrał. Nikt nie jest prorokiem u siebie. Więc nie płakaliśmy nad tym. Takie jest życie. W krakowskiej prasie tłumaczyliśmy trochę żartobliwie, że widocznie jest tak dobrym sąsiadem, że współmieszkańcy nie chcieli go stracić. Nie możemy się obrażać o to, że ktoś myśli inaczej niż my. Dobrze, że są takie obszary, gdzie wygrywa jeden kandydat, i takie, gdzie wygrał drugi. Ten, kto wygrywa o trzy procent, jest bardziej pokorny niż ten, kto by wygrał trzydziestoma. Musi liczyć się z tym, że zostało mu wielu ludzi do przekonania.

W wieczór wyborczy prezydent elekt deklarował, że chce zasypywać podziały społeczne. Łatwo nie będzie, bo urazy, pretensje i niechęci są po wszystkich stronach.
Wynieśliśmy z domu i staraliśmy się zaszczepić dzieciom przekonanie, że nie należy oceniać ludzi według szyldów. Nie patrzmy, czy ktoś był w PZPR czy w SLD, patrzmy na to, co on robi i co chce robić, by tworzyć coś dobrego. Mamy przyjaciół po różnych stronach sceny politycznej. Jesteśmy koncyliacyjni. A jednocześnie mówimy jasno, że my mamy do zaoferowania w tej koncyliacyjności konkretne wartości i propozycje. Chcecie, skorzystajcie. Nie chcecie, wyznawajcie swoje, byle uczciwie. Trzeba w dyskursie publicznym stawiać sprawy kontrowersyjne. Ale też szukać zgody co do celów. Co nie oznacza jednomyślności. Nie ma nic gorszego niż jednomyślność. Tylko musimy sobie ufać. Musimy ufać, że jak ktoś inaczej widzi sprawę prywatyzacji czy umów śmieciowych, to on ma ten sam cel co my: żeby było wszystkim lepiej. A nie żeby załatać dziurę w budżecie, chroniąc interesy swojej grupy. To, że teraz często nie mamy tego zaufania, to jest dramat.

Co dla was jest dziś nadrzędnym celem?
Budowanie państwa, bo państwo słabe krzywdzi swoich obywateli. Wypędza ich z kraju. Możemy mieć piękne idee, a jak nie będzie tutaj pracy, nie będziemy sprzyjać tym, którzy mają żyłkę do interesów, żeby zakładali przedsiębiorstwa, wszystkim robimy krzywdę. Szukanie zgody wokół wspólnych celów nie jest naiwne. Podziały nie są nie do zasypania. Mówienie o podziałach, ich wyolbrzymianie to jest narracja wąskiej garstki, której zależy, żeby te podziały były.

Jak państwo reagujecie na zarzuty, że prezydent elekt obiecał w kampanii więcej, niż ktokolwiek może dotrzymać?
Profesor Modzelewski powiedział coś wprost przeciwnego. Niech ci eksperci, którzy takie zarzuty stawiają, podpiszą się imieniem i nazwiskiem.

Niektórzy się podpisali, choćby profesor Andrzej Sadowski z Centrum Adama Smitha.
Profesor Modzelewski wylicza, że rzeczywiste wydatki na spełnienie tych obietnic będą pięciokrotnie mniejsze, niż zarzucano w kampanii wyborczej. Jeśli obieg pieniądza będzie jak najkrótszy i matka otrzymane na dziecko pieniądze wyda od razu na pieluchy czy lepsze masło, to przy okazji nakręci koniunkturę. Proszę zwrócić uwagę, że te zarzuty z kampanii teraz umilkły, co dowodzi, że wolnych mediów jednak w Polsce nie mamy.

Bardziej państwa cieszy, że na Andrzeja Dudę głosowali przede wszystkim młodzi wyborcy, czy bardziej smuci, że osoby wykształcone i mieszkańcy dużych miast wybierali Bronisława Komorowskiego?
To drugie mnie nie martwi. Mój ojciec miał ukończone cztery klasy. Nie spotkałem nigdy w życiu człowieka tak mądrego. Wykształcenie jest najmniej istotnym składnikiem osobowości. Dobry wynik wśród ludzi młodych to jest dowód powrotu do wartości. Coraz częściej mają oni dosyć postaw typu: "Róbta co chceta", czyli wolności bez odpowiedzialności. Tyle masz wolności, ile bierzesz odpowiedzialności za drugiego. To jest przesłanie Jana Pawła II. Wolność do tego, że mogę nie troszczyć się o żonę i dziecko, jest antywartością. Młodzież coraz częściej stawia na wartości, bo w głębi duszy oczekuje - także w wychowaniu - dyscypliny i wyznaczania granic. Epoka roku 1968 bezpowrotnie odchodzi.

Na ile Andrzejowi Dudzie pomógł w uzyskaniu dobrego wyniku wśród młodych internet?
Z pewnością można tam było znaleźć takie jego wypowiedzi - także na temat wartości - których daremnie by szukać w telewizji.

Wielu Polaków boi się, że kiedy 6 sierpnia Andrzej Duda złoży prezydencką przysięgę, z tylnego szeregu wyjdzie Jarosław Kaczyński...
Darzymy pana prezesa najwyższym szacunkiem. Ale pytamy: Czy drzewo, które wyrosło z ziarna, będzie zależne od tego ziarna? Od pewnego momentu już nie jest.

Wróćmy do państwa relacji z prezydentem elektem. Dostęp do niego będzie teraz dla państwa trudniejszy.
Rodzinnych spotkań jest na razie coraz mniej, ale mamy nadzieję, że wszystko sobie w tej nowej rzeczywistości jakoś ułożymy. Już kiedy Andrzej został wybrany, udało nam się 30 maja spotkać rodzinnie i obchodzić 45-lecie naszego ślubu, 20-lecie ślubu Andrzeja i jego żony oraz 15-lecie ślubu jego cioci. Natomiast nie czujemy się zobowiązani, by do syna teraz dzwonić. Chyba że przez sekretarza. Myśmy go w całości oddali na służbę publiczną. Więc teraz to raczej on do nas dzwoni.

O tym, że nic już nie będzie takie jak dawniej, mogli się państwo przekonać w czasie ostatniej procesji Bożego Ciała - pojawiły się kamery, aparaty fotograficzne i prezydencki klęcznik...
Chodziliśmy na procesję zawsze, ale rzeczywiście z innej perspektywy - cichutko, gdzieś w tłumie. Zawsze chodziliśmy w trójkę. Agatka, żona Andrzeja, która jest osobą bardzo wierzącą, nie chodziła z nami. Więc uznaliśmy, że nie będziemy tego zmieniać także teraz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska