Rodzina sportem silna

Marcin Sabat
Marcin Sabat
Najbardziej znana sportowa rodzina z Opolszczyzny to państwo Klose. Józef (u góry) jest legendą Odry Opole, a Mirosław czołowym piłkarzem świata i podporą reprezentacji Niemiec. Rodzinę uzupełnia Barbara Jeż-Klose - reprezentantka Polski w piłce ręcznej.
Najbardziej znana sportowa rodzina z Opolszczyzny to państwo Klose. Józef (u góry) jest legendą Odry Opole, a Mirosław czołowym piłkarzem świata i podporą reprezentacji Niemiec. Rodzinę uzupełnia Barbara Jeż-Klose - reprezentantka Polski w piłce ręcznej.
Z miłości do niego były śluby. Potem rodziły się dzieci. One szły śladem rodziców, a gdy zagrały z najbliższymi w jednym zespole, trzeba było uznać wyższość ucznia nad mistrzem.

Najbardziej znaną i utytułowaną rodziną wywodzącą się z Opolszczyzny jest rodzina Klose. Jej głowa Józef zaczynał piłkarską karierę w Energetyku Sławięcice, a od 1966 roku reprezentował barwy Odry Opole, dla której w I lidze strzelił 39 bramek i wystąpił w europejskich pucharach. W 1978 roku przeszedł do francuskiego AJ Auxerre, gdzie grał przez kilka lat. Choć był bardzo solidnym piłkarzem i podporą Odry, nigdy nie wystąpił w reprezentacji. Ale pozostali członkowie klanu Klose to już sportowcy wybitni. Żona pana Józefa - Barbara - to 82-krotna reprezentantka Polski w piłce ręcznej, czołowa zawodniczka w kraju, przez lata reprezentująca Otmęt Krapkowice. W 1987 roku oboje wyemigrowali na stałe do Niemiec, a wraz z nimi 8-letnia wówczas córka Marzena i 6-letni Mirosław. Jak się później okazało - syn przebił osiągnięcia ojca i matki. "Miro" zrobił karierę w Bundeslidze, przez lata był pierwszoplanową postacią drużyny narodowej swojej nowej ojczyzny i śmiało można go określić mianem jednego z największych futbolistów w historii, gdyż jest medalistą mistrzostw świata i Europy, królem strzelców MŚ i Bundesligi, wybierany był najlepszym niemieckim piłkarzem.

Mama, tata, syn i... siatka

Przed poprzednim sezonem Marta Górna (na zdjęciu) namówiła mamę Violettę do powrotu na parkiet. Dziś obie grają w piłkę ręczną w Olimpie Grodków.
Przed poprzednim sezonem Marta Górna (na zdjęciu) namówiła mamę Violettę do powrotu na parkiet. Dziś obie grają w piłkę ręczną w Olimpie Grodków.

Bartosz Kurek zaczynał siatkarską karierę u boku ojca Adama w Nysie.

Świat usłyszał też o innym sportowcu związanym z naszym regionem, który przerósł rodziców. Bartosz Kurek jest pierwszoplanową postacią siatkarskiej reprezentacji Polski, sukcesy świętował w barwach klubu z Kędzierzyna-Koźla, Skrze Bełchatów, a teraz gra w rosyjskim Dynamie Moskwa. To jeden z najlepszych siatkarzy świata. Jego mamą jest Iwona - była siatkarka Polonii Świdnica, lepiej znana pod panieńskim nazwiskiem Król. Tata Adam to były reprezentant Polski, wieloletni zawodnik Stali Nysa, z którą zdobył m.in. srebrny i brązowy medal mistrzostw Polski oraz krajowy puchar, a także 84-krotny reprezentant Polski. Oboje poznali się w trakcie wspólnego wyjazdu ich zespołów na mecze do Mielca. Był 1987 rok, a niedługo na świat przyszedł Bartek.

- Mnie z żoną sport i pasja w jakiś sposób połączyły, ale na Bartka nigdy nie naciskaliśmy - mówi Adam Kurek. - To przyszło naturalnie, choć w jakiś sposób był trochę skazany na siatkówkę. Towarzyszył mi przecież od najmłodszych lat. Wraz z mamą oglądał moje występy z trybun, bywał na treningach, a w drugiej klasie szkoły podstawowej po raz pierwszy sam zagrał.
Co ciekawe, ojciec i syn wystąpili razem w jednym zespole. W 2004 roku w barwach nyskiej Stali zaledwie 16-letni Bartek stał na parkiecie u boku ojca. Dzisiaj tata nie ukrywa dumy z syna, który ma na koncie pięć medali wielkich imprez - od złota mistrzostw Europy po triumf w Lidze Światowej.

- Kiedy oglądam Bartka w czasie gry, zawsze jestem spięty, emocje przeżywam od początku do końca, ale to chyba naturalne u ojca - opowiada Kurek senior, który sam grywa już tylko amatorsko, a do niedawna pracował jako strażak w Nysie. Obecnie wraz z żoną i młodszym z synów mieszkają w rodzinnej Świdnicy.

- Przez pierwszych kilka lat kariery Bartka nawet nie wiedziałam, jakim wynikiem kończyły się mecze. Patrzyłam tylko na niego - mówi pani Iwona.

- Na mecze zabierała mnie mama, a ja nie wiedziałem, co ci panowie robią, więc meczów nie oglądałem, tylko szukałem taty - przyznaje Bartosz Kurek. - Wszystko wokół mi się podobało i chyba tak została mi zaszczepiona miłość do siatkówki. Jak miałem parę lat, to już sam siedziałem za ławką rezerwowych i chyba wszyscy w hali znali małego Bartka, który się kręcił wśród zawodników. W pewnym momencie pomyślałem, że fajnie byłoby robić to, co tato. Widziałem, że jest szczęśliwy, że sprawia mu to frajdę i też tak chciałem.

Bartek, jak wielu młodych sportowców, musiał szybko się usamodzielnić, gdyż już w wieku 17 lat przeniósł się z Nysy do Kędzierzyna-Koźla.

- Trzeba było szybko stanąć na własne nogi i podejmować samodzielnie decyzje, choć zawsze mogłem dzwonić do rodziców, radzić się czy pożalić. To właśnie sport nauczył mnie samodzielności oraz odpowiedzialności, ale także dyscypliny i pracowitości. Wiadomo, że plan dnia jest napięty, a długo wszystko godziłem ze szkołą i musiałem to ogarnąć. Poza tym trening czyni mistrza, więc sumienność jest obowiązkowa. Byłem ambitny i zaangażowany, ale dzieciństwo wspominam jak każdy inny chłopak: piaskownica, ganianie po podwórku, wypady ze znajomymi.

Z dziada na syna i wnuka

Trzeciego pokolenia piłkarzy ręcznych oczekuje rodzina Przybeckich. Senior i dziadek Antoni karierę rozpoczynał w Brzegu, skąd trafił do opolskiej Gwardii. Jeszcze jako junior przeszedł do Śląska Wrocław, z którym zdobył wicemistrzostwo kraju i Puchar Polski. Był też w polskiej kadrze na igrzyska w Monachium w 1976 roku, ale kontuzja uniemożliwiła mu wyjazd. Na zakończenie kariery grał we Włoszech, a po powrocie do Opola związał się z Gwardią jako trener. Wówczas na hali przy ul. Kowalskiej zaczął się też pojawiać jego syn Piotr. To właśnie tu stawiał pierwsze kroki do wielkiej kariery, której apogeum była gra w jednej z najlepszych drużyn świata - niemieckim THW Kiel, z którym dwa razy zdobył Puchar EHF. Piotr do dziś jest najskuteczniejszym Polakiem w historii Bundesligi, a w 325 meczach zdobył 1233 bramki. W reprezentacji Polski rozegrał 129 meczów, zdobywając 372 bramki.
- Mnie do sportu zaraził nauczyciel wuefu w Brzegu, który doskonale potrafił dotrzeć do młodzieży, a ja sobie to mocno zapamiętałem i dziś rozumiem, jak to ważne, dlatego nie miałem kłopotów z młodymi, ale także z synem, którego łatwo przekonałem, że warto coś trenować - mówi Antoni Przybecki. - Sport scala, uczy dyscypliny i wyrabia charakter. Poza tym sportowiec także w życiu prywatnym łatwo się nie poddaje i nie zniechęca. Pamiętam, jak kiedyś żona została wezwana do szkoły i poinformowano ją, że na lekcji przysposobienia obronnego Piotrek tak rzucił granatem, że nie można go znaleźć i będzie miał obniżone zachowanie. Piotrka to w ogóle nie ruszyło, bo to była rywalizacja, a jak kazali rzucać to rzucił. Potem kiedy zmagał się w Niemczech ponad rok z kontuzją, też się nie poddał i wrócił na parkiet.

To są właśnie plusy sportu.

Najmłodszy z klanu Przybeckich - Kajetan, choć ma zaledwie 9 lat, też już rzuca piłka, a senior rodu nie ukrywa, że chciałby, aby kontynuował tradycję rodzinną.

- Tak jak Piotrek, także wnuk towarzyszy ojcu na treningach i na meczach, a po nich szaleje na parkiecie - mówi Antoni Przybecki. - Poza tym jak był malutki, to oglądał ojca w telewizji, ale chyba myślał, że jest bohaterem jakiejś bajki. Żartując - dodamy, że mamy powód do zmartwienia, bo wnuk zakochał się w Borussi Dortmund, na okrągło paraduje w koszulce tej drużyny i coraz częściej kopie piłkę, zamiast rzucać.

Panie wiedzą swoje

O ile Przybeccy pozostają wierni szczypiorniakowi, o tyle męska część rodziny Michniewiczów dokonywała zupełnie innych i nieoczekiwanych wyborów. Najmłodszy w rodzinie Maciej postawił na piłkę nożną (jest wychowankiem Odry Opole, grał w ekstraklasowym Piaście Gliwice), podczas gdy jego ojciec Jacek był kajakarzem (reprezentantem kraju i Gwardii Opole), jeden dziadek - Leopold, ojciec Jacka, boksował, a w piłkę w Opolu grał drugi z dziadków - Zbigniew Bochenek.

Maciej Michniewicz: - Tato nawet jak zakończył uprawianie sportu profesjonalnego, wciąż pływał na kajakach. Nadal z młodymi ćwiczył i jeździł na obozy, a ja często wraz z nim. Łódki mnie jakoś nie pociągały, ale woda początkowo bardzo. Od trzeciej klasy szkoły podstawowej trenowałem bowiem pływanie, ale w siódmej przeniosłem się z pływalni na piłkarski stadion Odry i tak zostało. Po ojcu mam upór i zaangażowanie, zazdrościłem mu tych wszystkich medali i pucharów, które do dziś - już z zawodów amatorów - zwozi do domu. To mnie przede wszystkim mobilizowało do pracy, bo tato wpoił mi, że nic nie przychodzi łatwo i nauczył mnie godzić się z porażkami, które są wkalkulowane w życie.

Kiedy spotykało się czterech byłych sportowców, rozmowy schodziły często na sport, a siłą rzeczy zaczęła się w nie angażować także piękniejsza część rodziny Michniewiczów. Choć żadna z pań nigdy nie parała się nim zawodowo, to okazuje się, że ich wiedza jest rozległa.

- Każda interesowała się tym, co robi jej mąż, więc moja żona wie, co to spalony, jeździła na mecze i kibicowała - dodaje Maciej Michniewicz. - Przy okazji różnych spotkań sport nie jest jednak najważniejszy, choć zapytania o sytuację Odry i jak sobie radzę - zawsze się pojawiają. O sporcie rozmawiamy, a panie zawsze mają do dorzucenia swoje trzy grosze.

Najmłodszy z Michniewiczów nie musi być ostatnim pokoleniem sportowców w swojej rodzinie.

- Chciałbym, aby córka połączyła naukę i sport - dodaje piłkarz Odry Opole. - Śmiejemy się, że po żonie jest mądrą dziewczynką, a tak jak tata lubi pływać i biegać, a ostatnio nawet gania za piłką. Kto wie, co z tego się "urodzi".
Tak rodzi się sportowy klan

Wielu sportowców od najmłodszych lat towarzyszyło sportowcom rodzicom. Choćby Łukasz Ogorzelec, dziś piłkarz ręczny II-ligowego Olimpu Grodków - poszedł swoją drogą.

- Jako dziecko Łukasz wiele czasu spędzał ze mną na meczach i na treningach - wspomina była koszykarka Stali Brzeg Bożena Ogorzelec. - Na parkiet wróciłam dość szybko po porodzie i często karmiłam go w hali, więc można powiedzieć, że miłość do sportu wyssał z mlekiem matki. Ale nie zawsze tak jest, gdyż dzieci moich koleżanek z drużyny nie mają wiele wspólnego ze sportem, choć zaczynały tak jak Łukasz. Od nas dostał warunki fizyczne, ale i bakcyla do sportu, którego innym dzieciakom brakło. Tato siatkarz, mama koszykarka - śmiejemy się czasem, że brakuje nam tylko piłkarza lub piłkarki nożnej.

Mama Bożena (z domu Kołodziej) już w wieku 13 lat miała 187 cm wzrostu i była zawodniczką Znicza Pruszków. W 1984 roku trafiła do brzeskiej Stali, gdzie grała dziewięć lat, a następnie rozpoczęła w klubie pracę trenerską. Tato Paweł - 195 cm wzrostu - był koszykarzem Orlika Brzeg, a następnie grał w Nysie. Lukasz ma 208 cm, wiadomo po kim.

- Jako sportowcy staraliśmy się syna zachęcić do uprawiania jakiejś dyscypliny, gdyż uważamy, że sport kształtuje charakter, uczy dyscypliny i obowiązkowości - mówi Bożena Ogorzelec. - Próbował nawet swoich sił w kosza, ale nie było w Brzegu sekcji, więc wybrał piłkę ręczną. Dziś mu kibicujemy i martwimy się, aby nie przydarzyła się mu kontuzja. Z aktywnych sportowców staliśmy się kibicami w ogóle. Właściwie interesujemy się każdym sportem, a gdyby w jednym czasie grała reprezentacja koszykarek, piłkarzy ręcznych i siatkarzy, to musielibyśmy oglądać mecze na trzech telewizorach jednocześnie albo skakalibyśmy po programach.

Babcia z rakietą

Prawdziwy klan stworzyła w Głubczycach Bożena Haracz. 34-krotna mistrzyni Polski w badmintonie i olimpijka z Barcelony jest siostrą Lesława, który oczywiście grał w miejscowym Techniku, mamą Kingi i Idalii oraz Oskara, a także ciocią Agnieszki i Anety Wojtkowskich. Wszyscy z młodszego pokolenia biegali za lotką lub nadal to robią.

- Najszybciej zrezygnował Oskar, potem przygodę skończyła Idalia, ale reszta wciąż trenuje i walczy - mówi Bożena Haracz. - Niedawno zostałam babcią i choć wnuczka ma ledwie trzy miesiące, to już szykuję ją do kariery badmintonistki.
Bo mieszkańcy Głubczyc badmintona spróbowali prawie wszyscy, a w tej miejscowości to sport niemal rodzinny, gdyż oprócz Wojtkowskich i Haraczów grali i grają członkowie rodzin Borków, Hawlów czy Rosko.

- Jesteśmy rodziną, ale także klanem sportowym, który zawiązał się samoistnie, a ja z bratem byliśmy jego pierwszym ogniwem - opowiada Bożena Haracz. - Kiedy jechałam na obóz, czy szłam na trening, zabierałam swoje dzieci, a często w czasie zajęć, trzeba było zrobić przerwę, któreś przytulić, zmienić pieluchę, albo dać pić. Jak już były starsze, to dołączyły do mojej gromadki bratanice. Dziewczyny od małego się napatrzyły i zaczęły same próbować, ale nie pamiętam, by spały z lotkami. Każda miała misia.
Nic dziwnego, że badminton to temat numer jeden przy każdym spotkaniu Haraczów i Wojtkowskich, a co ważniejsze - sport scala rodzinę.

- Z bratem nawet w przelocie rozmawiamy o badmintonie, najbliżsi znajomi to też badmintoniści, więc jak siądziemy - to dzieci uciekają, bo nie mogą już ciągle o tym badmintonie słuchać - zdradza Bożena Haracz. - Wspominamy już nie za często, gdyż teraz żyjemy tym, co robią dzieci, które co chwila startują na jakimś turnieju. Przeżywamy ich starty, chcemy doradzić i martwimy się, jak każdy ojciec i matka. Badminton jest dla nas jednak czymś więcej niż zawodem.

Córka na rozegraniu, mama na skrzydle

Przed poprzednim sezonem Marta Górna (na zdjęciu) namówiła mamę Violettę do powrotu na parkiet. Dziś obie grają w piłkę ręczną w Olimpie Grodków.

W ślady mamy, taty i starszego brata zdecydowała się pójść piłkarka ręczna Marta Górna, córka Violetty, i dziś obie grają ramię w ramię w II-ligowym Olimpie Grodków. Córka na rozegraniu, a mama na skrzydle. Pani Violetta, której tato w latach szkolnych boksował, a mama grała w siatkówkę, przygodę z piłką ręczną zaczęła w szkole w Kopicach, następnie grała w Grodkowie, ale po rozwiązaniu tamtejszej sekcji kobiecej wzięła rozbrat ze szczypiorniakiem. Dwa lata temu reaktywowano jednak zespół żeński Olimpu.

- Powiem szczerze, że poszłam na trening za namową dzieci, które nie miały okazji mnie nigdy zobaczyć na parkiecie, a widziały jedynie różne dyplomy i puchary - wspomina Violetta Górna. Ale to miała być forma rekreacji i okazja, żeby się poruszać. Kiedy pojawiła się propozycja, żebym pomogła i pograła w lidze, pomyślałam, że usłyszę od dzieci "mamo, nie rób wiochy", a tymczasem one się zapaliły do pomysłu i gdyby nie ich naciski, raczej bym się nie zdecydowała. Można więc powiedzieć, że to dzieci namówiły mnie do gry, a nie ja dzieci. Nie próbując się w innych dyscyplinach - Rafał i Marta sami wybrali piłkę ręczną, kiedy mama już nie trenowała. Zaczynali jako dzieci u trenera Zdzisława Zielonki, ostatecznie trafili do zespołów II-ligowych Olimpu.

- Chodziłam na mecze brata z rodzicami, podobało mi się, więc kiedy utworzyli grupę dziewczęcą, poszłam zobaczyć, jak to wszystko wygląda od środka - wspomina Marta. - Byłam w czwartej klasie, podpasowało mi w przeciwieństwie do siatkówki czy piłki nożnej i tak zostałam piłkarką ręczną.

W poprzednim sezonie Marta zagrała u boku mamy w jednym zespole i to w dodatku w meczu ligowym o punkty.

- Na parkiecie jesteśmy partnerkami i takimi samymi zawodniczkami, więc Marta potrafi na mnie krzyknąć, zmusza do wysiłku, ale ja nie pozostaję dłużna - mówi pani Violetta. - Ale głównie się mobilizujemy i wspieramy, a zagrać z dzieckiem w jednym zespole to wielka radość i wszystkim to polecam, bo emocji nie da się opisać.

- Nie ma miejsca na parkiecie na "mamowanie", jesteśmy koleżankami, chwalimy się i wytykamy błędy - mówi Marta. - Kiedy pierwszy raz przyszło mi do głowy, żeby zwrócić mamie uwagę, to nie było z tym kłopotu. Może nie krzyczałem, ale raczej tłumaczyłam, co jest nie tak. My w rodzinie po każdym meczu siadamy przed telewizorem i oglądamy swój występ. Analizujemy, podpowiadamy sobie, tak, by w kolejnym wypaść z drużyną jak najlepiej. Może to ułatwiło sprawę.

Może uda się córce

Piłka nożna i siatkówka to dwie dyscypliny, w których najłatwiej znaleźć rodzinne tradycje. Wielu synów starało się iść śladami ojców, ale nielicznym udawało się ich "przerosnąć". Właściwie jedynym bardziej rozpoznawalnym poza Opolszczyzną od taty Zbigniewa jest Patryk Pabiniak. Obaj związani ze Startem Namysłów zaliczyli wspólne występy na boisku. Innym synom gonić było znacznie trudniej, ale mieli kogo.

Wojciech Tyc to wszak jeden z najlepszych piłkarzy w dziejach Odry Opole, trzeci strzelec klubu w klasyfikacji ekstraklasy i zdobywca ostatniego gola w niej dla Odry (w 1981 roku z Legią Warszawa). Czołowymi postaciami ekstraklasowej Odry byli też Antoni Kot, Andrzej Krupa i Henryk Majer, a swoją kartę zapisali Krzysztof Job i Marek Mokrzycki.

Ich pociechy: Marcin Majer, Piotr Job, Szymon Mokrzycki, Rafał i Przemysław Krupowie odnosili i odnoszą mniejsze lub większe sukcesy, ale głównie lokalnie. Cztery mecze w ekstraklasie zanotował za to Daniel Kot, a na zapleczu ekstraklasy pograł dziś II-ligowiec z Rozwoju Katowice - Tadeusz Tyc. Ale wciąż jedynym, który przerósł ojca - jest Miroslav Klose.

W siatkówce trudniej ocenić, kto z duetu ojciec - syn był lepszy. Na pewno junior Kurek ma więcej sukcesów od seniora. Ale byli jeszcze inni ojcowie: Maciej Jarosz, Krzysztof Wójcik czy Dariusz Ratajczak. Ich synowie, odpowiednio Jakub, Sebastian i Kamil kontynuują tradycję i piszą własną historię. Kontynuatora na parkiecie nie doczekał się Zbigniew Żukowski, zawodnik Stali Nysa i wielokrotny mistrz Polski w siatkówce plażowej. Ale sportową żyłkę zaszczepił córce, która jest jedną z najlepszych w dziejach pływaczek z naszego regionu. Niespełna 20-letnia Paula Żukowska dla Zrywu Opole zdobyła wiele medali mistrzostw Polski seniorów, reprezentowała nasz kraj na mistrzostwach świata i mistrzostwach Europy na krótkim basenie. Jest też potencjalną kandydatką do startów w poważnych imprezach międzynarodowych w najbliższych latach, łącznie z igrzyskami olimpijskimi w Rio de Janeiro w 2016 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska