Rodzina zastępcza. Dzieci w poczekalni

Redakcja
Zofia Karpińska ma teraz pod opieką dwoje niemowląt. – Dzieci zbyt długo czekają na swoich nowych rodziców.
Zofia Karpińska ma teraz pod opieką dwoje niemowląt. – Dzieci zbyt długo czekają na swoich nowych rodziców. Paweł Stauffer
W rodzinach zastępczych dzieciom jest lepiej niż w domach dziecka, ale chętnych do ich prowadzenia jest coraz mniej. Nie bez powodu.

Od 12 lat Zofia i Ryszard Karpińscy z Opola prowadzą pogotowie opiekuńcze. Przez ich mieszkanie w tym czasie przewinęło się prawie 50 dzieci w różnym wieku.

W albumach są ich zdjęcia. Chłopczyk z burzą loków, dziewczynka o wielkich błękitnych oczach. Aż się wierzyć nie chce, że nawet takich ładnych dzieci nie chcą biologiczni rodzice. Uroda jednak bywa atutem przy adopcji.

Najgorzej mają dzieci niepełnosprawne lub chore na nieuleczalne choroby. Do Karpińskich trafił Mateuszek z porażeniem mózgowym. Ważył 980 g. Miał 12 razy zapalenie płuc i 2 operacje. Uprzedzano ich, że nigdy nie będzie chodził ani mówił.

Jednak dziecko zachowało się jak roślinka przesadzona z zimnego gruntu do szklarni. Pod wpływem domowego ciepła chłopczyk zaczął się "w poczekalni" rozwijać i jego szanse na pozyskanie nowych rodziców wzrosły.

Karpińscy niedługo jednak pocieszyli się sukcesami wychowawczymi. Dziś przez ozdobną ramkę, w której umieszczono pamiątkowe zdjęcie Mateuszka, przechodzi wąska, żałobna opaska. Mały umarł po kolejnej operacji w jednym ze śląskich szpitali.

- To było dla nas traumatyczne przeżycie - ze łzami wspomina tamten czas pani Zofia. Musieliśmy odebrać ciałko, zorganizować pogrzeb i pochować chłopczyka. W dramatycznych sytuacjach widać, jak bardzo nasza praca różni się od każdej innej.

Pracodawca, którym jest dla nas prezydent miasta, traktuje nas jak ślusarza czy mechanika. Takie są przepisy.

Z sercem do dziecka

Przez 12 lat zmieniali się "lokatorzy" łóżeczek w mieszkaniu Karpińskich, zmieniali kuratorzy sądowi, sędziowie i pracownice socjalne, czyli osoby, które pośrednio i bezpośrednio decydowały o losie dzieci, które tu trafiały.

- Jedno pozostało niezmienne: dzieci zbyt długo czekają na swoich nowych rodziców - uważa pani Zofia. Sądy dają kolejne szanse tym biologicznym, choć adopcyjni gotowi są je przyjąć, pokochać i stworzyć im dom.

Zdawałoby się, że najprościej zadecydować o losie dziecka wtedy, gdy matka zrzeka się go po urodzeniu. Przepis daje jej jeszcze szansę: ma 6 tygodni do namysłu i podjęcia ostatecznej decyzji.

W tym czasie dziecko trafia do nas i jeśli po upływie tego terminu matka podpisze odpowiedni dokument o zrzeczeniu się praw do dziecka, już powinna się rozpocząć w sądzie sprawa adopcyjna - tłumaczy pani Zofia.

Z niezrozumiałych dla mnie przyczyn trwa ona nawet pół roku. Tak bywało wielokrotnie. Nie sadzę, żeby na kolejne szanse zasługiwała matka, która podrzuciła swoją 7- miesięczną córeczkę pod próg ośrodka dla narkomanów albo rodzice chłopczyka, którzy nie wiem czy w ogóle w pijanym widzie wiedzieli, że niemowlę trzeba nakarmić.

Karpińscy przywołują sprawę dziewczynki, która urodziła się w łóżku w melinie, podczas alkoholowej libacji. Jej uczestnicy wezwali pomoc do matki, ponieważ krwawiła, ale nikt się nie zainteresował tym, że w skłębionych betach znajduje się noworodek, który cudem przeżył.

- Matki, która porzuciła dziecko na progu ośrodka dla narkomanów, szukano przez wiele miesięcy - wspomina pani Zofia. Potem trwała sprawa adopcyjna, a dziewczynka była u nas rok. Prawo chroni nawet taką matkę.

Wszyscy, którzy przeciągają proces adopcyjny, twierdzą, że kierują się dobrem dziecka. Dla mnie jednak to są puste słowa. Decydenci najczęściej w ogóle tego dziecka nie widzą. Ośrodki adopcyjne prowadzą bardzo staranną selekcję rodziców, sprawdzają ich i szkolą.

Kolejne instytucje zarządzają jednak ponowne badania psychologiczne kandydatów na rodziców. Czekają oni na dziecko po kilka lat. A ono czeka na nich. Zdumiewające jest jednak to, że mimo tak dokładnego ich "prześwietlania" raz po raz z telewizji dowiadujemy się o tragicznych pomyłkach. Tragicznych dla dzieci.

Mimo że to właśnie biologiczni rodzice otrzymują kolejne szanse na to, by zachować prawo do dziecka, przez 12 lat z "poczekalni" wróciło do nich tylko troje dzieci. Karpińscy przez ten czas nie przyjęli ani jednego dziecka, które byłoby sierotą. Wszystkie miały żyjących rodziców. Tylko jakich...

Nadali mu ksywkę "wujek"

Pod sufitem w największym pokoju Karpińskich w kartonowych pudełkach zgromadzono, starannie posortowane według rozmiarów, ubranka i akcesoria dla dzieci w różnym wieku.

Żeby łatwiej było znaleźć piżamkę na 110 cm lub śpioszki dla noworodka, jeśli przywieziony zostanie w nocy. Karpińscy mówią o pomyłkach, gdy nocą odbierano dzieci rodzicom, którzy absolutnie na to nie zasłużyli. Tak trafił do nich Jacuś.

Jego rodzice zaplanowali pójście na imprezę, a do opieki nad dwulatkiem zaprosili koleżankę, która miała własne dziecko w porównywalnym wieku. Po imprezie rodzice Jacusia się pokłócili, sąsiedzi wezwali policję, a ta nie patrzyła, że w domu jest trzeźwa opiekunka, tylko zabrali chłopczyka i odwieźli do domu dziecka, skąd trafiło do Karpińskich.

Dla Jacusia, który już wiele rozumiał, była to trauma. Rodzice wynajęli prawnika i przez dwa miesiące walczyli o zwrócenie im synka. Przyjeżdżali do niego, odwiedzali, a on nie rozumiał, dlaczego nie może wrócić z nimi do domu. Dlaczego musiało minąć aż dwa miesiące, by udało się udowodnić, że są normalną rodziną?

Za pomyłkę uznają też Karpińscy decyzję o odebraniu dziecka rodzicom, którzy dla dzieci byli dobrzy, choć ubodzy i bardzo nieuprzejmi, wręcz agresywni w stosunku do pracowników instytucji, które się ich sprawą zajmowały.

- Stwierdzenia, że dzieci były brudne i zaniedbane, naprawdę były mocno przesadzone - mówi pani Zofia. Zamiast odbierać dzieci, należało rodzicom przydzielić asystenta rodziny, a ich życie byłoby na pewno lepsze. Na szczęście czasem o losach dziecka decydują rozsądni ludzie.

Do takich należy pewna pani sędzia, która otrzymała od psychologów opinię o tym, że matka 1,5-rocznej dziewczynki, która czasowo przebywała u nas, jest niedojrzała, niestabilna emocjonalnie i nie powinna się zajmować córeczką. Sędzia, po rozpoznaniu sprawy, jednak zaryzykowała i nie pozbawiła matki praw do dziecka. Czas pozytywnie zweryfikował tę decyzję.

Bywa i tak, że los niemowlęcia zapowiada się fatalnie ale życie bywa zaskakujące. Tak było w przypadku, gdy matką została 16-letnia dziewczyna z domu dziecka. Młodocianym ojcem był jej kolega z placówki. Ją umieszczono w odległym domu dziecka, a mimo to co tydzień przyjeżdżała do maleństwa. Zajmowała się nim bardzo serdecznie, a po pewnym czasie zapytała, czy może je odwiedzić także ojciec dziecka.

- Choć było to nieprawdopodobne, stwierdziliśmy, że ich uczucie jest prawdziwe, a dziecka nie traktują jak lalki - wspominają Karpińscy. Czas mijał, oni dorastali, a cała historia kończy się happy endem. Dziś są razem, mają mieszkanie i drugie dziecko. Na odchodnym dziewczyna bardzo mi podziękowała za wychowanie. Zdumiewające jest jednak to, że wkrótce trafił do nas nowo narodzony chłopczyk, który był odebranym synkiem matki dziewczyny. Miał u nas ksywkę "wujek".

To nie praca, to misja

Z Karpińskimi niełatwo się umówić. Mają teraz dwa noworodki. Od kilku tygodni pani Zofia nie przespała ani jednej nocy. Gdy w rodzinie przychodzi na świat od razu dwoje dzieci, na pomoc spieszą dziadkowie i ciocie. A pani Zofia może liczyć tylko na wsparcie męża.

Gdy przyjdzie z pracy. Bliźnięta rodzą młode kobiety, a Karpińscy dobiegają sześćdziesiątki i choć mówią, że bardzo lubią dzieci i one ich nie męczą, to jednak zegar biologiczny wskazuje im teraz czas "dziadostwa". Karpińscy już wnuka mają. I dużo energii na kolejne, zastępcze rodzicielstwo.

Rozmowa nie może odbyć się bez świadków. Są nimi dwaj chłopcy - 3-tygodniowy Jaś i o tydzień starszy jego kolega. Obaj trafili tu od razu po urodzeniu, ze szpitala. Nie chcą leżeć w łóżeczkach. Najlepiej czują się na rękach i zachowują jak bliźnięta.

W takiej sytuacji choćby na kilka godzin przydałaby się pomoc pani Irenie. Ale przepisy tego nie przewidują. Nie należy się też żaden dodatek za trudną pracę ani wcześniejsza emerytura, ani odprawa na koniec. Gdyby któreś z dzieci było niepełnosprawne, wówczas otrzymaliby na każde dziecko 20 proc. więcej pieniędzy. Do zdrowych dodatek nie przysługuje, nawet jeśli to dwójka noworodków.

Gdy o wynagrodzeniu mowa, mąż pani Zofii wyliczył, że gdyby dodano wszystkie (liczone od minimalnej płacy) przepracowane przez panią Zofię dni świąteczne i ustawowo wolne, to jej wynagrodzenie powinno wynosić ponad 6 tys. A nie sięga nawet połowy tej kwoty.

Dopiero od dwóch lat należy się takiej osobie urlop, ale Karpińscy jakoś nie mogą go sobie wyobrazić, bo co będzie wtedy z dziećmi? Prośbę o to, aby uzyskać jakąś kwotę na częściowy remont mieszkania (bo dzieci niszczą), także załatwiono odmownie. Teraz napisali o "dotację" na bliźniaczy wózek, bo nie można z noworodkami wyjść jednocześnie na spacer. I czekają.

Za to obowiązki egzekwowane są szybko i bez pardonu.

- 27 marca (przed Wielkanocą) odeszło od nas dziecko, by pobyć u rodziny adopcyjnej - skarży się pani Zofia. Zaraz po tym otrzymaliśmy z MOPR-u kategoryczne pismo zobowiązujące nas do niezwłocznego zwrotu nienależnie pobranych za 3 dni pieniędzy pod groźbą naliczenia odsetek. Za to gdy przychodzi do nas dziecko, my musimy mu zapewnić utrzymanie, choć pieniądze na to przychodzą zawsze znacznie później. Jeśli ktoś myśli, że prowadzenie takiego pogotowia opiekuńczego można traktować jak zwyczajną pracę, jest w błędzie. To nie praca. To misja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska