Rodzinne domy dziecka. Wychowanie przez oszczędzanie

Daniel Polak
Dom Wilczków z Reńskiej Wsi - ostatnie zabawy przed pójściem do łóżek.
Dom Wilczków z Reńskiej Wsi - ostatnie zabawy przed pójściem do łóżek. Daniel Polak
Najlepszy sierociniec nie zastąpi prawdziwej rodziny. Dlatego wymyślono rodzinne domy dziecka. Świetna idea, jak zwykle, rozbiła się jednak o pieniądze.

Państwo Wilczkowie z Reńskiej Wsi są zawodową rodziną zastępczą, opiekują się dziewięciorgiem dzieci. Najstarsza dziewczyna ma 12 lat, najmłodszy chłopak - 2 latka.

- Dzień w naszym domu zaczyna się o 6.30. Ja wstaję pierwsza, bo muszę naszykować dzieciom śniadanie, a zrobienie góry kanapek trwa co najmniej kilkanaście minut - opowiada pani Joanna. Chwilę później budzą się dzieci. Żeby nie było zamieszania, ubrania mają już od wieczora przygotowane. Nikomu nie wolno się także guzdrać w łazience.

Przed 8.00 pan Gerard uruchamia silnik busa, w którym miejsca zajmuje 7 dzieci. Pięcioro zawozi do przedszkola, a dwójkę do szkoły. Potem sam jedzie do pracy do szkoły, gdzie jest nauczycielem. W domu zostaje dwójka najmłodszych dzieci. Pani Joanna zabiera się za porządki w domu.

- Pracy jest mnóstwo - przyznaje, choć mówi to z uśmiechem, bo przez ponad 10 lat przez dom Wilczków przewinęło się aż 70 dzieci. Codziennie aż trzy razy uruchamia pralkę, za każdym razem ląduje w niej 8 kg brudnych ubrań. Są dni, że także zmywarkę trzeba włączać aż trzy razy. Do tego dochodzi prasowanie, odkurzanie. Po 15.00 dzieci zaczynają się zjeżdżać do domu, jest czas na odrabianie lekcji i zabawę. Przed 19.00 wszyscy zaczynają się już przygotowywać do snu i następnego dnia. Pani Joanna z mężem często nie ma nawet sił, żeby usiąść wieczorem przed telewizorem.

Bywa, że zostają w nocy wyrwani ze snu. Wilczkowie pełnią także funkcje pogotowia opiekuńczego. To dodatkowe zobowiązanie polegające na tym, że zawsze są gotowi przyjąć dziecko, które policja przywiezie, np. z interwencji. Ostatni maluch trafił do nich trzy tygodnie temu, musieli sami po niego jechać. To są zawsze trudne chwile, bo dzieci często odrywa się od biologicznych rodziców.

- Ja mówię, że nawet mętna woda z brudnego słoika zawsze najlepiej będzie smakować u mamy - podkreśla pani domu.

Za swoją pracę Wilczkowie otrzymują nieco ponad 3 tysiące złotych miesięcznie (do tego samorząd płaci na utrzymanie każdego dziecka, średnio około 1 tys. zł).

- Wystąpiliśmy do powiatu o przekształcenie w rodzinny dom dziecka, bo uważamy, że taka forma pozwoli nam się rozwijać i będzie najlepsza dla naszych dzieci - opowiada Gerard Wilczek.

Chodzi głównie o to, żeby te maluchy, które już trafiły pod opiekę Wilczków, pozostały tam do pełnoletności. Możliwość powołania rodzinnych domów dziecka daje ustawa o pieczy zastępczej. Korzyści z rozwiązania jest wiele: wychowawcy w takich domach realizują indywidualne plany z każdym z dzieci, prowadzą karty pobytu i wszelką niezbędną dokumentację. Trafiają tu m.in. te sieroty, które z różnych powodów nie mogą być adoptowane. Ponadto jeden z rodziców w rodzinnym domu dziecka staje się jego dyrektorem, prowadzi się księgowość, rozliczany jest budżet. Niby wszystko - z formalnego punktu widzenia - dzieje się tam tak, jak w zwykłym domu dziecka, ale panuje atmosfera rodzinna.

Dali najmniejszą stawkę

Wilczkowie złożyli wniosek o powołanie rodzinnego domu dziecka do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Prawo jest tak skonstruowane, że samorząd nie może odrzucić dobrze uzasadnionego wniosku o powołanie rodzinnego domu dziecka. Innymi słowy - jeśli są ku temu warunki, to urzędnicy muszą wspierać takie inicjatywy. Chyba że brak im dobrych chęci, a tak - zdaniem Wilczków - może być w ich przypadku.

- Zaoferowano nam wynagrodzenie rzędu 2 tys. złotych. Organizując rodzinny dom dziecka wzięlibyśmy na siebie więcej obowiązków, i jednocześnie otrzymywali za to mniej pieniędzy. Nie mogliśmy się na to zgodzić - mówią Gerard i Joanna Wilczkowie.

Szefowa Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie Elżbieta Czeczot tłumaczy, że samorządu nie stać na wyższe wynagrodzenie, a te 2 tys. zł to faktycznie najniższa stawka, jaką dopuszcza prawo. - W budżecie powiatu brakuje pieniędzy na to, aby płacić takim rodzinom więcej - tłumaczy.

Starosta kędzierzyński Artur Widłak nie kryje, że formuła rodzinnych domów dziecka nie przekonuje go w pełni.

- Nam bardziej zależy na tym, by tworzyć rodziny zastępcze, w których mamy dwójkę, trójkę dzieci, a nie rodzinne domy dziecka, gdzie będzie przebywało 9 podopiecznych. Taki model nie jest już bowiem tak bliski naturalnemu rodzicielstwu. Wolimy mieć więcej rodzin, w których przebywałoby więcej dzieci - uważa starosta Widłak.

Wilczkowie walczyli o prawo do organizacji rodzinnego domu dziecka przez wiele miesięcy. Wreszcie zrezygnowali. Nie spodobała im się także propozycja władz powiatu, że te sfinansują zatrudnienie osoby, która będzie pomagała Wilczkom. Ale jedynie przez 6 godzin tygodniowo.

- Wyliczyłem, że w praktyce miesięcznie mógłbym takiej osobie zapłacić zaledwie nieco ponad 300 złotych. Przecież za takie pieniądze nie przyjdzie nikt pracować - mówi Gerard Wilczek.

Nie rozliczają jak należy

Opinia

Joanna Luberacka, Koalicja na rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej:
- Rodzinne domy dziecka zastąpiły wielodzietne rodziny zastępcze. Jeśli mamy taką sytuację, że w konkretnej rodzinie jest większa ilość dzieci, to powinny one być przekształcane właśnie w takie placówki. Dla tych, którzy z pogotowia przekształcają się w dom dziecka, ustalenie minimalnej kwoty wynagrodzenia zapisanej w ustawie faktycznie oznaczać może pogorszenie sytuacji finansowej. Samorząd powiatowy powinien jednak robić wszystko, aby ułatwiać powstawanie tego typu domów dziecka, szczególnie w takich sytuacjach, gdy w pogotowiach opiekuńczych przebywa stale większa ilość dzieci. Wtedy trzeba je przekwalifikowywać w rodzinne domy dziecka. Samorząd, który tego nie robi, najdelikatniej mówiąc - nagina prawo.

O tym, że urzędnicy z Kędzierzyna-Koźla niechętnie wspierają rodzinne domy dziecka, mówi także Jędrzej Michalak, który wraz z żoną Hanną prowadzi taką placówkę w Kórnicy (powiat krapkowicki). Trójka z sześciorga dzieci w domu państwa Michalaków to formalnie mieszkańcy powiatu kędzierzyńskiego.

Pan Jędrzej podpisał umowę ze starostą krapkowickim na finansowanie rodzinnego domu dziecka. Ale zgodnie z prawem powiat kędzierzyński powinien zwrócić pieniądze Krapkowicom. I płaci, problem w tym, że za mało.

- Różnica wynosi 1,5 tys. zł otych miesięcznie. Nie rozumiem jednak, dlaczego samorząd Kędzierzyna-Koźla nie pokrywa wszystkich kosztów, do czego jest zobowiązany. W efekcie starosta krapkowicki płaci za utrzymanie dzieci z Kędzierzyna-Koźla, a taka sytuacja nie powinna mieć miejsca - mówi Michalak.

Obawia się, że starosta krapkowicki nie będzie chciał dłużej finansować opieki nad dziećmi, za którą powinien w rzeczywistości płacić inny samorząd. - A jeśli nie będzie nas stać na utrzymanie dzieci, to będziemy musieli zrezygnować z opieki nad nimi. Wówczas trafią one do tradycyjnych placówek, co będzie w praktyce kosztować podatnika znacznie więcej. Dlatego nie rozumiem tej sytuacji - mówi Jędrzej Wilczek.

Ile więcej? Samorządy po umieszczeniu dzieci w zawodowych rodzinach zastępczych płacą na utrzymanie dzieci tysiąc złotych. Miesiąc utrzymania podopiecznego w tradycyjnej placówce kosztuje co najmniej 3 tys. zł miesięcznie.

Dziecko to nie przedmiot

Elżbieta Czeczot z kędzierzyńskiego PCPR-u mówi, że dziecko nie może jednak od tak zostać zwrócone, jak mówi Jędrzej Michalak.

- Bo to nie jest przedmiot - podkreśla Czeczot. I tłumaczy, że w tym konkretnym przypadku decyzja sądu dotyczyła umieszczenia trójki dzieci w rodzinie zastępczej państwa Michalaków, a nie w rodzinnym domu dziecka. A to właśnie zmiana statusu rodziny zastępczej na rodzinny dom dziecka spowodowała podrożenie kosztów.

- Nie jesteśmy przeciwko tworzeniu rodzinnych domów dziecka. Ale trzeba na nie patrzeć z uwzględnieniem naszych możliwości finansowych - podkreśla.

Budżet powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego nie został jeszcze uchwalony. Rodziny zastępcze mają nadzieję, że samorząd znajdzie jednak pieniądze utrzymanie rodzinnych domów dziecka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska