Rolnictwo nie jest wyspą

Redakcja
Z Leszkiem Korzeniowskim, posłem Platformy Obywatelskiej, członkiem sejmowej komisji rolnictwa, rozmawia Mirosław Olszewski

- Jak sejmowa komisja rolnictwa ocenia przygotowany przez PSL projekt ustawy o obrocie nieruchomościami rolnymi?
- Raczej negatywnie. Dominuje pogląd, że stronnictwo preferuje takie rozwiązania prawne, które będą wybitnie korupcjogenne. Na przykład znalazł się w projekcie zapis mówiący o potrzebie określania maksymalnej powierzchni gospodarstwa rolnego należącego do jednego właściciela. Załóżmy, że ten przepis przechodzi. Cóż wtedy się dzieje? Otóż o dopuszczalnych rozmiarach gospodarstwa rolnego decyduje nie rynek, lecz taki czy inny urzędnik lub jakieś ciało kolegialne. Oczywiście nie można z góry zakładać, że musi tu dojść do korupcji, ale stworzony zostaje układ, w którym bardzo łatwo o nadużycia.

- Ten akurat zapis wydaje się nie tylko korupcjogenny, ale też mało racjonalny. Przecież w krajach unii dominują duże gospodarstwa rolne. Dlaczego u nas gospodarstwa miałyby być sztucznie pomniejszane?
- To dobre pytanie, ale nie jestem twórcą tego projektu. Mogę jedynie oceniać skutki jego wprowadzenia. A te, jak sądzę, będą fatalne.

- Jak w praktyce mogłaby wyglądać realizacja tego zapisu ustawy?
- Trudno to sobie wyobrazić. Najprawdopodobniej ludzie znaleźliby metody omijania tego wymogu. Na przykład zbyt duże gospodarstwa - zdaniem autorów projektu - byłyby dzielone na mniejsze i przepisywane na żony, synów, pociotków. Jesteśmy dobrze wprawieni w omijaniu nieżyciowych czy bzdurnych przepisów. Lata socjalizmu, a potem okres stopniowo odradzającej się biurokracji nauczyły nas, jak skutecznie bronić swych interesów przed zakusami urzędników.

- Wróćmy do motywów, jakimi mogli kierować się twórcy założeń do ustawy, gdy zdecydowali się na ograniczanie rozmiarów gospodarstw. Czy to racjonalne?
- Nieracjonalne. Jeśli nasze rolnictwo ma być konkurencyjne w warunkach unijnych, nasi rolnicy muszą powiększać swoje gospodarstwa. To już nie te czasy, gdy na wieś patrzono jak na swoisty skansen, w którym maleńkie rodzinne obejścia produkowały przede wszystkim na swoje potrzeby, a dopiero ewentualne nadwyżki przeznaczały na sprzedaż. Dzisiejsze rolnictwo to biznes, wymagający umiejętności menedżerskich. A każdy menedżer wie, że w rolnictwie im większy areał upraw, tym niższe są koszty jednostkowe. Tu leży klucz do konkurencyjności naszych gospodarstw w konfrontacji z rolnictwem unijnym.

- W założeniach ustawy proponuje się między innymi zdefiniowanie pojęcia rolnika. Cóż to za dziwoląg?
- Sam nie rozumiem sensu tego zapisu. Przecież na dobrą sprawę rolnikiem może być ktoś, kto własnoręcznie obrabia swoją ziemię, ale też i ktoś, kto podchodzi do sprawy jak typowy menedżer: wynajmuje wyspecjalizowane firmy do wykonania konkretnych zadań, korzysta z doradztwa, ekspertów. Trudno mi sobie wyobrazić, w jaki sposób ktoś miałby dokonać definicji pojęcia rolnik, a przede wszystkim - po co?

- Małe obszarowo gospodarstwa nie będą w stanie akumulować zysków, tym samym rolnicy nie będą mieli za co kupować ziemi. Skoro tak, czy nie stanie się realna groźba wykupienia naszych ziem przez bogatych farmerów unijnych?
- Kwestia własności ziemi, i ewentualnego jej wykupu przez unijnych rolników została u nas mocno zmitologizowana i stanowi koronny argument tak zwanych eurosceptyków. Platforma Obywatelska jest partią zdecydowanie proeuropejską, ale muszę przyznać, że i mnie coraz trudniej zaakceptować warunki na których Unia chce nas przyjąć. Odrzucając bowiem całą retorykę antyunijną, wystarczy przeprowadzić z ołówkiem w ręku zwykłe wyliczenie. Otóż jeśli dopłaty bezpośrednie do rolnictwa w krajach UE zostaną utrzymane na dotychczasowych zasadach, a nic nie wskazuje, by miało być inaczej, to ryzyko wykupu naszych ziem staje się bardzo wysokie. Z pobieżnych wyliczeń wynika, że rolnik unijny będzie w stanie kupić ziemię w Polsce za pieniądze z trzyletnich samych tylko dopłat. Jeśli zaś naszym rolnikom unia wypłaci jedynie dwadzieścia pięć procent tego, co płaci swoim, to po kilku latach wiele ziem przejdzie w obce ręce. W ekonomii cuda się nie zdarzają.

- Jednak te pieniądze popłyną i to nie do unii, lecz odwrotnie. Czy wypada narzekać? I czy dalsze transze finansowe dla rolnictwa nie poprawią naszej infrastruktury w branży żywnościowej?
- Oczywiście trudno wybrzydzać, gdy ktoś daje nam pieniądze. Ale my nie dostajemy ich całkiem za darmo. Otwieramy przecież na oścież nasz rynek na unię, godzimy się - z niewielkimi ograniczeniami i tylko przejściowo - na wolny obrót ziemią. To nie jest mało. Z drugiej strony Unia oczekuje od nas zgody na nierównoprawne traktowanie naszych rolników. A przecież oni znajdą się w sytuacji gry wolnorynkowej. Jak mogą skutecznie konkurować ze swoimi kolegami z Unii, jeśli już na starcie znajdą się w dużo gorszej sytuacji ekonomicznej?

- Zmniejszając koszty, dbając o ekologię...
- No i właśnie wróciliśmy do tych nieszczęsnych założeń do ustawy. Wyobraźmy sobie polskiego farmera, który gospodaruje nie tylko na kilkuset hektarach, ale w dodatku kupił - może i na kredyt - maszyny, kombajny. Teraz urzędnik w Warszawie każe mu to jego latyfundium podzielić na mniejsze części... Co on zrobi z maszynami? Z czego spłaci kredyt? A jeśli przy okazji jeszcze usłyszy dobrą radę typu: zmniejsz koszty jednostkowe, to obawiam się, że mogą mu puścić nerwy...

- Jakby wprost z PRL wzięty wydaje się kolejny zapis założeń do ustawy, przewidujący, że nieruchomości rolne może kupować jedynie osoba z kwalifikacjami rolniczymi.
- PSL mnoży tego typu obostrzenia, bowiem bardzo chce stworzyć z rolników coś na kształt korporacji zawodowej, w której będzie odgrywało rolę lidera. Filozofię, wedle której w Ministerstwie Rolnictwa opracowano założenia ustawy oceniam jako populistyczne i w dłuższej perspektywie dla rolnictwa niekorzystne. Istnieje bowiem ryzyko, że utrwalona zostanie w rolnictwie jego przestarzała struktura. Weźmy pod uwagę Zachód - tam w rolnictwie pracuje pięć procent czynnej zawodowo ludności, ale jednocześnie jedna piąta całej gospodarki pracuje na rzecz rolnictwa. Branża rolna w Unii Europejskiej nie tyle więc daje bezpośrednie zatrudnienie, ile sprawia, że poważna część całej gospodarki znajduje się w jego otoczeniu i pracuje na jej rzecz. Obawiam się, że wieś polska wymodelowana wedle oczekiwań i poglądów ludzi z PSL stałaby się na długie lata organizmem nieefektywnym i zaskorupiałym.

- Twórcy założeń do ustawy chcą także wprowadzenia pierwokupu sąsiedzkiego i państwowego, z tym, że ten drugi byłby nadrzędny. Czy to racjonalne rozwiązanie?
- Ideałem byłby wolny rynek, na którym handel ziemią odbywałby się bez żadnego skrępowania. Ale żeby takie rozwiązanie było możliwe, potencjalni kupcy obecni na tym rynku musieliby mieć zbliżone możliwości finansowe. Tymczasem, o czym już mówiliśmy, jeśli unia nie zgodzi się na zwiększenie dopłat dla naszego rolnictwa, ziemia może zostać z łatwością wykupiona przez zachodnich inwestorów. Chciałbym wierzyć, że w ślad za tym wykupem, do Polski zostałyby przeniesione nowoczesne metody upraw, że poprawiłaby się jakość produkowanej żywności, ale... Nie mogę pozbyć się obaw, że spora część ziemi zostałaby wykupiona w celach spekulacyjnych. Że może zdarzyć się i tak, że ziemia kupiona przez zachodnich inwestorów wcale nie będzie służyła do produkcji rolnej, tym samym dając pracę Polakom, ale że zostanie pozostawiona odłogiem, a w supermarketach kupimy żywność przywiezioną z unii. Wiem, że takie prognozy utwierdzają eurosceptyków w ich sprzeciwie wobec unii - ja do nich nie należę - ale na logikę biorąc, te warunki, na których mamy wejść do UE wcale nie wydają mi się przesadnie korzystne, ale przede wszystkim - dość niebezpieczne.

- Krytycznie ocenia pan peeselowskie pomysły, ale w programie Platformy Obywatelskiej niewiele jest konkretów odnoszących się do wsi. Nie znalazłem w nim żądnych recept, poza ogólnymi hasłami, by rolnikom żyło się lepiej...
- Nie wierzę, by można było selektywnie poprawiać jakieś działy gospodarki. Dlatego nie sądzę, by bez równoległych zmian w innych działach, w rolnictwie cokolwiek miało się zmienić na lepsze. Można bowiem napisać setki szczegółowych ustaw, regulujących każdą, najdrobniejszą nawet sprawę w państwie, ale cóż to zmieni, skoro podatki będą zbyt wysokie? Po co produkować, gdy konsumenci coraz mniej mogą przeznaczyć na zakupy? Jak zmniejszać koszty w rolnictwie, skoro już dziś większość rolników nie odnotowuje żadnych zysków, które mógłby przeznaczyć na nowe technologie, specjalizację, maszyny itp. Dlatego my mówimy o rolnictwie w kontekście całej gospodarki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska