Rolnik nie szuka już żony. Pielęgnuje i trenuje jej konie, uwielbia klimat brytyjskiego speedway'a

Piotr Olkowicz
Piotr Olkowicz
Musielak Racing - Tobiasz Musielak facebook @czarnyproductions
Sezon żużlowy zbliża się wielkimi krokami. Jako pierwsza zainauguruje rozgrywki angielska Premiership. A skoro o tej lidze mowa, to mamy tam swojego przedstawiciela, który w angielskich klimatach się zakochał i gdyby trzeba było pojechałby na mecz na Wyspy nawet na koniu. Nasz do niedawna rodzynek na brytyjskiej szlace przybliża wiele istotnych i ciekawych zagadnień zza Kanału La Manche i nie tylko. Przed Państwem Tobiasz Musielak, w Polsce znany jako"Tofeek", a w Anglii jako "Toby".

Jesteś jedynym można by rzec Mohikaninem, jedynym Polakiem, który jeździ w Anglii na stałe od kilku lat. W zasadzie po co Ci ta Anglia? Co tam można osiągnąć?

- W tym roku będzie to mój piąty sezon na Wyspach. Pierwszy kontrakt w Anglii podpisałem w Wolverhampton Wolves dzięki uprzejmości i znajomościom Adama Skórnickiego. Nie ukrywam, że było to rzucenie się na głębokie wody, bo wszyscy wiemy doskonale, jakim torem jest Monmore Green i jakie legendy krążą na ten temat. I wtedy, z kim bym nie rozmawiał, wszyscy mówili mi, pukali się w głowę, stary, co ty? Na jaki pomysł wpadłeś..? A ja mówię, no zobaczymy - może się uda, wszystko jest dla ludzi.

Powiedz tym ludziom, którzy mniej lub w ogóle się nie interesują się żużlem, jak można ten tor określić – mały, jajkowaty, ostre łuki, ciężki do jeżdżenia, taki, że żaden normalny Polak nie umiałby się tam poprawnie wyłamać za pierwszym razem?

- Generalnie jeden z najtrudniejszych torów na świecie. Jeśli chodzi o techniczne aspekty, my to w naszym żargonie mówimy, że jest to ciasna agrafka. Jak agrafka wygląda, to już każdy z grubsza powinien wiedzieć i takim mianem gdzieś tam opisujemy ten tor. Nie ukrywam, że ten rok wtedy wyleczył mnie trochę z Anglii w 2015 roku to było, kiedy debiutowałem na Wyspach. W 2016 roku w ogóle nie było tematu Anglii - totalnie. Odpuściłem, bo mówię, no gdzie, jak? Wyleczyłem się całkowicie z tego angielskiego żużla. Ale w 2017-ym, gdzieś tam w połowie sezonu, też nie bardzo mi szło w Polsce, dostałem telefon ze Swindon Robins, Terry Russell i oczywiście jedna z najbardziej znanych postaci w Anglii, Alun Rossiter, zadzwonili do mnie i przedstawili plan, bo też mieli kiepski początek sezonu i ktoś im się wykruszył ze składu, no i pytali czy chcę. No więc stwierdziłem, że w sumie gorzej już nie będzie w tej Polsce, no to chociaż może uda się w tej Anglii trochę zapracować na jakieś fajne morale, żeby jakoś zakończyć ten sezon i rzeczywiście stało się tak, że końcówkę sezonu w Anglii miałem bardzo dobrą, zrobiliśmy mistrza Anglii, w Polsce, te wyniki na koniec sezonu też nieco się poprawiły, więc morale zostały poprawione, a co za tym idzie, cel został osiągnięty i od tamtego momentu jakoś może nie zakochałem się w Anglii, ale zostałem na kolejne dwa lata, czyli 18-ty i 19-ty w Swindon, w 2019 zrobiliśmy również mistrza Anglii, do tego zdobyliśmy też Puchar Anglii, więc było fajnie. Wiadomo później 20-ty, 21-y rok to pandemia i wszystko się jakby zawaliło, ale 22-i już wróciłem z takim nastawieniem, że chcę znów w tej Anglii jeździć i jakoś tak to polubiłem. Naprawdę generalnie i logistycznymi mi to bardzo odpowiada. Nie muszę jeździć busem, nie muszę spędzać godzin w aucie, szukać promów do Szwecji, bo połączenia z Anglią generalnie są bardzo, bardzo korzystne. Można wsiąść we Wrocławiu, można wsiąść w Poznaniu, Katowicach, Krakowie czy Rzeszowie, można dolecieć na praktycznie wszystkie lotniska w Anglii. To jest duży plus tego wszystkiego, finansowo też nie wygląda to najgorzej. Wydaje mi się, że bardzo porównywalnie z tą Szwecją, jeśli tak sobie policzymy wydatki i zyski, no to tu wychodzi podobnie, a logistycznie jest zdecydowanie łatwiej.

Ile gwiazda na angielskie realia Twojego pokroju dostaje? No bo tam się płaci za punkt, tak jak to w żużlu plus „travel” czyli pokrycie kosztów dojazdów?

- Tak. Ja faktycznie lecę i zarabiam dlatego, że mam podpisany tak kontrakt, że mam samoloty zapłacone, mam hotele zapłacone, mam busa, mam mechanika opłaconego, mam paliwo do tego busa, mam metanol, oponę, bo jak wiemy w Anglii się jeździ na jednej oponie całe zawody, więc nawet za to nie muszę sam płacić. Więc praktycznie zarabiam na czysto to co mam wynegocjowane za punkt. Natomiast stawki są różne. Wiadomo, ja nie mogę się porównywać do zawodników tamtejszych dlatego, że oni wiadomo, mają tę logistykę zupełnie inaczej ułożoną, bo mają swoje busy, swoje wydatki na miejscu i nie muszą dolatywać na ten zawody, więc jakby ja zarabiam pewnie trochę więcej, no bo wszystko mam zapłacone i do tego przyzwoite pieniądze za punkt, więc wszystko się zgadza i nie narzekam.

Jesteś po prostu gwiazdą, ale w czasie pandemii przeniosłeś się z tego słynnego Swindon na północ...

- Tak, generalnie tam problemy w Swindon są takie, że dzisiaj „nie ma stadionu”. Właściciel obiektu nie może się dogadać z władzami miasta, z deweloperem, który dookoła praktycznie wszystko, co było możliwe, to odbudował już domami. I tam cały czas trwa spór. Generalnie w tym roku zapadła decyzja, że Swindon już nie pojedzie, totalnie wycofuje się z ligi, więc tematu w ogóle nie było. Pandemia to tylko przypieczętowała i generalnie klub Swindon Robins przestał tak naprawdę istnieć.

Tej zimy okazało się, że w angielskim speedway’u coś się zmienia. Pan dyrektor Phil Morris z Grand Prix został szefem ligi, tak? Zobaczymy w którą stronę to drgnie i czy inni polscy zawodnicy będą chcieli ćwiczyć się w Anglii tak, jak Ty.

- Wrócił Krzysiek Kasprzak, który spędził chyba ze 12 sezonów tam w Anglii, więc jest weteranem. Wrócił Nicki Pedersen, jest Max Fricke, Daniel Bewley wrócił po rocznej przerwie, Brady Kurtz. Kto tam jeszcze jest…?

Emil...

- Emil Sajfutdinow to też ważny transfer. Niels Kristian Iversen też tam ciągle jest, więc jakby tak przejrzeć sobie składy, no to wydaje mi się, że naprawdę coś się zaczęło ruszać.

Te trzy główne nazwiska robią wrażenie, bo po latach wraca trzykrotny mistrz świata Nicki, wicemistrz świata Kasprzak i dwukrotny brązowy medalista - Emil. Czyli można powiedzieć, że na przestrzeni ostatnich 10 lat to jest jakiś taki ruch marketingowy, czy organizacyjny, który powoduje, że coś się zaczyna dziać, bo do tej pory wszyscy stamtąd uciekali, łącznie z ich największym bohaterem ostatnich lat, trzykrotnym mistrzem świata Taiem Woffindenem...

- Tak, ale to też było spowodowane tym, że zarobki spadały. Anglia znalazła się gdzieś tam w czarnej dziurze, totalnie nie było pomysłu, jak to naprawić, a ja zauważyłem już przed tą pandemią, że coś się dzieje fajnego. Pomysły już mieli wtedy, władze tego żużla i tylko czekałem czy to się rzeczywiście rozwinie. Jak zaczęła się pandemia, to bałem się, że wszystko spali na panewce, ale generalnie widzę, że oni chcą te plany zrealizować i widzimy dzisiaj, że faktycznie takie tuzy, jak Jason Doyle, Sajfutdinow, Nicki Pedersen dzisiaj są w składach angielskich drużyn, więc wydaje mi się, że że ten żużel naprawdę idzie w dobrą stronę i się z tego, cieszę, bo w sumie będę mógł się sprawdzić w trochę lepszym towarzystwie.

Siedem drużyn stać na starty w Premier League, najmocniejszy, taki najważniejszy ośrodek to chyba ten dysponujący jedynym nowoczesnym stadionem w Manchesterze…

- No tak, to jest na dzień dzisiejszy stadion flagowy brytyjskiego żużla i na tym się to wszystko opiera w sensie takim, że media wiedzą, że Speedway Of Nations jest tam rozgrywany i jest to jedyny nowoczesny obiekt. Fajny tor, można powiedzieć, że geometrycznie nieco przypomina polskie, ale nadal ta nawierzchnia zachowuje ten taki brytyjski smak, więc jest bardzo ciekawym stadionem. Dla nas żużlowców bardzo fajny do jazdy owal.

Co powoduje, że ta Anglia ciągle jest taka inna, specyficzna? Co trzeba wiedzieć, żeby tak, jak Ty jechałeś kiedyś rundę kwalifikacyjną do Grand Prix, wziąłeś sobie od kogoś pożyczyłeś motor i zrobiłeś tam komplet 15 punktów, a takie tuzy, które wyjechały na inną strukturę nawierzchni, jak gwiazdorzy Extraligi Dominik Kubera i Szymek Woźniak sześciu punktów we dwóch nie zrobili w Grand Prix Challenge, który jechał w sierpniu w Glasgow. Co tam jest innego? Powietrze, metanol, inna struktura nawierzchni, ciśnienie czy strach zagląda do oczu, czy głowa nie wytrzymuje?

- Generalnie wszystko po kolei, bo wydaje mi się, że mentalnie oni też wiedzieli, że to nie są ich warunki. Glasgow to wiadomo, że tam już są one skrajne, bo to Szkocja, Glasgow jest dosyć wysoko, warunki atmosferyczne miały duże znaczenie, bo tam akurat było dosyć mokro, więc ten tor zachowywał się dosyć śmiesznie. Ja jechałem akurat rundę kwalifikacyjną do Grand Prix w okolicach czerwca, już teraz nie pamiętam dokładnie, ale było ciepło, więc ten tor zachowywał się wręcz fantastycznie. Faktem jest, że nie jechałem na swoich motocyklach, poleciałem po prostu z bomby, wziąłem tylko swój kombinezon i bidon ze sponsorem, więc to był cały mój bagaż i tak naprawdę tam chłopacy trenowali, bo wiadomo, że przed takimi zawodami jest zorganizowany trening rano i po południu są zawody. Ja miałem akurat samolot dzień wcześniej z Wrocławia do Luton, przespałem się u znajomego, tam troszeczkę pograndziliśmy…

Lokalne centrum u kolegi Marcina Szpaka...

- Tak, to taka stacja wszystkich żużlowców przy samym lotnisku... no i co? Posiedzieliśmy, pośmialiśmy się no i na drugi dzień sobie o 10 rano poleciałem z Luton do Glasgow, wylądowałem gdzieś tak w okolicach 11. Zjadłem sobie fajny obiad, pojechałem na stadion, o 15-ej zawody. Wszyscy trenowali, „robili” te sprzęgła sobie, a ja tylko się przemierzyłem do motocykli Brady’ego Kurtza i mówię, nooo - powinno pasować! I pykło.

A oni nie udźwignęli, bo było dla nich całkiem inaczej, ale jakim cudem Kim Nilsson to wygrał?

- Generalnie na szwedzkich torach jest wychowany, ale bardzo długo jeździł w Arenie Essex, też bardzo ciekawy i trudny tor, w Lakeside pod Londynem. Bardzo twardy do tego w Glasgow były bardzo podobne warunki, bo ze startu praktycznie twarda skała i jemu wszystko przypasowało, bo to też są takie zawody jednego dnia, a wszyscy wiemy, że czasami to jest loteria no i jemu wszystko „przygrało”, tak jak rok wcześniej mnie.

Tofeek, przenieśmy się na chwilę do Polski, ponieważ jesteś określany zawodnikiem i zaliczanym do takiego gatunku - królowie pierwszej ligi, za słabi na Ekstraligę. Jak się czujesz z takim określeniem, ale z drugiej strony nobilitacją, no bo nie oszukujmy się, każdy klub w ostatnich latach, który chce awansować, od razu bierze Ciebie i jest awans do Ekstraligi. A z drugiej strony czy chcesz tam jeszcze wrócić? Miałeś szansę teraz z Krosnem, z którym wszedłeś, wrócić i powiedzieć tak, jak Andrzejek Lebiediew - teraz wam pokażę! A jednak zrejterowałeś przed tą Ekstraligą - tak to należy traktować?

- Wszyscy wiemy, kiedy toczy się okres transferowy i moja menadżerka już rozmawiała wcześniej troszeczkę z innymi klubami i moja decyzja ogólnie została podjęta dużo wcześniej przed finałami, a nawet przed play-offami, że nie zostaje w Krośnie. Szczegółów na pewno nie zdradzę, bo to nie jest ważne w tym momencie. Liczyłem się z tym, że możemy awansować i wiedziałem dobrze, że nas na to stać, ale już „wiedziałem” w swojej głowie, że po prostu nie chcę zostać w Krośnie i tutaj duże słowa uznania dla chłopaków z drużyny, bo bardzo wyrozumiale podeszli do tematu i wszystko zrozumieli, także tutaj jest pomiędzy nami wszystko okej. Ja wiedziałem wcześniej, że po prostu odejdę, a później nie chciałem zmieniać niczego, bo jak powiedziałem „a”, to musiałem też powiedzieć „b”, bo prawda była taka, że jak obiecałem coś komuś, że gdzieś będę jeździł, no to już nie mogłem się wycofać.

No dobrze, no i teraz facet, który co sezon wchodzi do Ekstraligi idzie do Ostrowa, który spadł jako czerwona latarnia, bez wygrania żadnego meczu, bez objechania w zasadzie pół poważnego spotkania przez cały sezon. Teraz biorą Ciebie, żeby wejść, ale wydaje się, że są dwa poważniejsze kluby - tak na papierze przed sezonem wygląda, że finał o wejście, to może być Zielona Góra z Bydgoszczą.

- To prawda, ale dzisiaj to sobie możemy mówić, ale doskonale też wiemy, jakie są nazwiska jeszcze na rynku, więc ja bym na razie jeszcze...

Matej Zagar..?!?

- Ja nie wiem, czy są takie rozmowy toczone. Pośrednio jest to mój biznes, bo tak naprawdę jeżdżę w tej drużynie i chcemy sprawić niespodziankę, więc trochę mnie to interesuje, ale na razie w klubie jest „milczenie owiec” i podobno nie ma takiego tematu, ale nigdy nie mów nigdy, prawda? Więc ze spokojem myślę, że poczekajmy jeszcze te 2-3 miesiące, bo później jeszcze jest okno transferowe i może się kilka rzeczy wydarzyć ciekawych.

Zdarza się tak, że jak się do Ciebie dzwoni, to odbierasz i mówisz - teraz jadę traktorem, teraz jestem w stajni, teraz obrabiam coś tam. Jak Ty to łączysz - bycie sportowcem na bardzo wysokim, profesjonalnym poziomie z drugim życiem, nie wahajmy się użyć tego określenia, farmera, rolnika.

- Bo ja jestem z zawodu rolnikiem, kończyłem technikum rolnicze, a jest teraz zima, nie mam motocykla pomiędzy nogami, no to siadam na traktor i robię te rzeczy, które w stajni są wymagane, czyli czyszczenie koni, sprzątanie w ich boksach, żeby miały cieplutko, suchutko i przygotowywanie hali, żeby żona, która prowadzi naukę jazdy, uczy dzieciaki jeździć konno, żeby mieli fajne warunki do tego. Spełniamy się też w tej drugiej pasji wraz z żoną i cieszymy się z tego, co mamy w życiu. Także moje życie to jest zupełnie takie na spokojnie, niby znaczy na spokojnie. Mam sporo zajęć, rzadko jak zauważyłeś można się do mnie dodzwonić za pierwszym razem, ale jak już oddzwonię no to zawsze pogadamy, tylko z reguły masz takie szczęście, że faktycznie jak dzwonisz, to albo siedzę na traktorze, albo działam gdzieś tam z widłami w rękach.

?enablejsapi=1" type="text/html" width="425" height="344" allowfullscreen frameborder="0">

Czy poza końmi i szkółką coś jeszcze robicie tak stricte rolniczo, bo wspominałeś kiedyś o żniwach, czy może buraki, rzepak czy inne uprawy?

- Mój brat odziedziczył gospodarstwo po rodzicach i to on się tym zajmuje…

Brat, który tez był żużlowcem…

- Nie, ten młodszy brat, i jak są żniwa, no to, jak mam czas, to pomagam, ale jak muszę lecieć do Anglii, czy są jakieś zawody tutaj w Polsce, no to oczywiście nie.

Jak się młodszy brat nazywa?

- Mikołaj.

Bo tamten starszy brat Sławek za starych czasów z Leigh Adamsem w Unii Leszno w parze jeździł...

- Dokładnie... I co? Tak tu sobie działamy. Ja, generalnie mówię, pochodzę ze wsi, z gospodarstwa, od zawsze jestem z tym związany i trudno byłoby mi od tego odejść. Jak znajduje czas, to nie jest jakiś wielki problem, tylko po prostu trzeba trzeba chcieć, się zorganizować czasowo i wszystko jest realne.

Największe ze światka żużlowego sukcesy w rolnictwie poza legendarną rodziną Adamsów, która uprawia pomarańcze w Australii w okolicach Mildury, to w zasadzie na naszym rynku takim największym rolnikiem został Wiesiu Jaguś, który kiedyś uprawiał hektary marchewki dla wytwórni soku, ale z tego, co wiem, Wiesiu jest do dzisiaj bardzo poważnym rolnikiem. Jesteście w kontakcie?

- No właśnie nie dlatego, że w ogóle nigdy nie miałem przyjemności poznać Pana Wiesia.

Pojedziemy do Wiesia, siądziemy na pomoście, złowimy jakąś rybę i ja Cię z Wiesiem poznam.

- Nie ma problemu. Bardzo chętnie poznam Pana Wieśka i i trochę gdzieś tam posłucham jego uwag, bo jest trochę starszy ode mnie, więc dużo bardziej doświadczony i chętnie się czegoś nauczę nowego.

Ale to bardziej o rolnictwie, bo Wiesiu o żużlu to tak mało teraz rozmawia odkąd zakończył karierę...

- Teraz już mało rozmawia, jak wszyscy wiemy, ale to jest jedna z rzeczy, które chciałbym w życiu zrobić – poznać Pana Wiesia Jagusia!

Spróbujemy Ci w tym pomóc. Ostatnie pytanie – Ty jesteś wychowankiem z regionu leszczyńskiego, a z drugiej strony wywalczyłeś awans do Ekstraligi z Krosnem. Teraz mówi się, że jedna z tych drużyn jest wskazywana jako potencjalny spadkowicz. No może jeszcze niektórzy wspominają o Grudziądzu. Komu Ty będziesz kibicował w tym boju o utrzymanie miejsca w elicie?

- (śmiech połączony z nerwowym drapaniem się po czaszce) Z pewnością Lesznu będę kibicował dlatego, że jestem stąd, tutaj mieszkam nadal i chciałbym, żeby ta drużyna osiągała sukcesy. Za Krosno również będę trzymał kciuki, bo mam fajne wspomnienia z tamtego miejsca, ale to też nie jest tak, że fajnie jakby ten Grudziądz spadł. Wydaje mi się, że jestem już na tyle zakorzeniony w tym sporcie, że totalnie mnie nie emocjonuje ta walka o utrzymanie, to będzie się działo i nawet, jak ktoś spadnie z tych moich zaprzyjaźnionych, że tak to nazwę w cudzysłowie drużyn, to po prostu - no cóż - taki jest sport, trzeba się z tym pogodzić i trudno. Ja nie jestem kibicem i emocje są zbyt daleko ode mnie, żeby się tym przejmować za bardzo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Rolnik nie szuka już żony. Pielęgnuje i trenuje jej konie, uwielbia klimat brytyjskiego speedway'a - Sportowy24

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska