Tyle potrafi zobaczyć, zatrzymać w czasie, a potem po swojemu pokazać i opowiedzieć; fotografie znakomite, na nich twarze uchwycone znienacka, studia twarzy właściwie, sylwetki na tle, grupy postaci; sceny zatrzymane w pół kroku, krajobrazy, większe i mniejsze przestrzenie, panoramy, ulice, zaułki i zakątki, budynki, ze smakiem i znawstwem wyszukane detale architektoniczne.
W świetle, półmroku, półcieniu i w cieniu. Z lotu ptaka też czasem świat filmuje. A kto widział jego albumy fotograficzne (Opole i okolice), ten bez trudu zrozumie, dlaczego Bułhak radził tyle lat temu: Fotografujcie sercem!
Apetyt do widzenia świata imponujący, dalekie podróże w różne strony odbywał, nie tylko do Grecji czy do Egiptu (śladów numidyjskich tam poszukiwał), ale kiedyś i do Wenezueli na dłużej go poniosło. Z aparatem fotograficznym, jakżeby inaczej.
I nie wiadomo, co nim powoduje, chęć poznania, głód wrażeń, ciekawość dalekich krajów i odmiennych twarzy, czy zagadka: jak by tamten świat daleki wyglądał na fotografii.
Książki wydaje niekiedy piękne, z coraz większym znawstwem, ponawia próby, ciągle zgłębia tajniki typograficzne; łączy często kolumny druku z fotografiami (niemal dziełami malarskimi), włamuje zdjęcia, znosi granice między paciorkami liter a ilustracjami; słowo wtedy z obrazem współistnieje, bywa też czytane inaczej, razem, nie osobno.
Nad paradoksami historii mógłby się R. H. długo zastanawiać: pradziad daleki wywędrował w czasach miłościwie panującego Franciszka Józefa z czeskich krajów do Galicji (i Galicja, i Czechy były wtedy w jednej monarchii), zatrzymał się w Bolechowie, tam w różne nieruchomości i realności porósł (młyny, tartak, fabryka zapałek, szyby naftowe, solanki cum gais, boris et graniciebus, oczywiście), z Bolechowa do Tarnopola Hlawaczowie - jeszcze wtedy trochę czescy, trochę węgierscy i trochę niemieccy w austriackim wydaniu - też z czasem trafili.
Stamtąd, po latach, potomkowie szczęśliwego przemysłowca ekspatriowali się na zachód, dojechali prawie do punktu wyjścia, w pobliże czeskiej granicy. Tak to przez Jałtę prawie zamknęło się koło. Późny wnuk zastanawia się, czy to przypadek, czy zrządzenie losu, opowiada po swojemu o tym, co widzi, i podtrzymuje czeskie przyjaźnie.