Roman Rogowiecki: No i co, że zagrało U2?

fot. Krzysztof Świderski
fot. Krzysztof Świderski
Rozmowa z Romanem Rogowieckim, krytykiem muzycznym.

Dopiero co wystąpił w Polsce zespół U2, za chwilę po raz pierwszy wystąpi u nas Madonna. Czy staliśmy się krajem, w którym wreszcie chcą występować największe gwiazdy?
- Staliśmy się. Polska jest doskonale położona, między Europą Zachodnią a Rosją i Ukrainą. Jesteśmy tranzytowym krajem, w którym po prostu warto wystąpić po drodze. Warto też wiedzieć, że te koncerty organizuje zazwyczaj pewna wielka agencja, nazwy nie wymienię, która ma dostęp do największych muzycznych sław i ma też dobrą orientację w polskich realiach. Wie, że przemawia za nami sytuacja finansowa, dobra baza koncertowa i doświadczeni ludzie, którzy potrafią takie imprezy organizować.

- Pomaga nam to, że kryzys nas tak bardzo nie dotknął?
- To też. Wciąż są Polacy, którzy mają dostatecznie dużo pieniędzy, by kupić bilet na koncert ulubionego zespołu. A wcześniej mieliśmy niedosyt, przez lata musieliśmy jeździć do Pragi czy Berlina. Skoro teraz możemy pojechać do Chorzowa, to czemu nie? Poza tym nasi fani jeszcze się tymi koncertami nie nacieszyli, wciąż mamy ten element nienasycenia.

- Ten boom będzie trwał długo?
- Ależ to nie boom! To normalność. Polska jest takim samym krajem jak wszystkie inne. Śmieszy mnie trochę, gdy stacje radiowe czy telewizyjne ekscytują się tym, że przyjechała grupa U2. No i co, że zagrało U2? Grają wszędzie, to grają i u nas. Czy w Niemczech newsem jest to, że jakaś gwiazda przyjechała na występ? W żadnym wypadku. To tu widać tę naszą zaściankowość, jeszcze się do tej sytuacji nie przyzwyczailiśmy. Chciałbym dożyć momentu, w którym o gwieździe pisze się nie dlatego, że w ogóle przyjechała, ale dlatego, że być może zrobiła albo powiedziała coś ważnego.

- Jest jeszcze ktoś, kogo u nas nie było, a powinien być?
- Każdy ma swoich faworytów i dlatego każdy pewnie ułożyłby swoją listę. Na pewno powinna u nas zagrać taka grupa jak Coldplay, bardzo dziś popularna. A ze starszych artystów - choćby Billy Joel, którego też u nas nie było. Widziałem jego koncert w Tokio i był naprawdę fantastyczny. Nie spodziewałem się, że jest w nim tyle ognia. Na marginesie: wolałbym, by koncerty nie odbywały się na wielkich stadionach. Wolę takie miejsca, gdzie kontakt widza i artysty jest bardziej intymny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska