Rotmistrz Bohdan Bełtowski prowadził żołnierzy do powstania warszawskiego

Fabian Miszkiel
Fabian Miszkiel
Rtm. Bohdan Bełtowski z Nysy był w Szarych Szeregach. To weteran walk o wolność i niepodległość ojczyzny.
Rtm. Bohdan Bełtowski z Nysy był w Szarych Szeregach. To weteran walk o wolność i niepodległość ojczyzny. Fot. Fabian Miszkiel
Mieszkający obecnie w Nysie rotmistrz Bohdan Bełtowski jako nastolatek był przewodnikiem żołnierzy i partyzantów do powstania warszawskiego. Z lasów szedł z nimi do walczącej w 1944 roku stolicy.

Na ulicy nie można było choćby przystanąć i porozmawiać w kilka osób. Niemcy byli czujni i rygorystyczni. Kiedy widzieli skupienie ludzi od razu rozpędzali ich albo legitymowali. Postępowali tak nawet wobec grup składających się z 2-3 osób.

- Na takich małych smarków jak my nikt nie zwracał uwagi. Ignorowali nas, a my dostarczaliśmy informacji wywiadowczych - mówi rotmistrz Bohdan Bełtowski. Dziś 85-letni nysanin, który jako 14-letni chłopak w 1944 roku był członkiem Szarych Szeregów.

- Dwóch gówniarzy z piłką nie przykuwało uwagi niemieckich żołnierzy. Dla wartowników, jeśli nie podchodzili za blisko nich, nie istnieli. Często zdarzało się tak, że chłystki ustawiały się przed warszawskimi koszarami nazistowskich wojsk i kopały piłkę albo w coś grały. Przy tym przyglądali się, jakie samochody wjeżdżają i wyjeżdżają i je liczyli. Kto wchodzi na teren koszar i kto je opuszcza. Obserwowali transporty. Te wszystkie zadania wykonywali chłopacy tacy jak ja należący do Szarych Szeregów. Do ich najmłodszej grupy zwanej „Zawiszakami” - objaśnia nysanin.

W ten sposób do powstańców i podziemnego wojska w Warszawie trafiały cenne informacje wywiadowcze. Bez nich niejedna akcja dywersyjna nie miałaby najmniejszej szansy powodzenia.

„Zawiszacy” nie byli mniej niż ich starsi koledzy narażeni na niebezpieczeństwo. Wielu młodych chłopców, kolegów rtm. Bohdana Bełtowskiego, zostało zabitych. Często przy tak z pozoru drobnych zadaniach jak złożenie kwiatów pod pomnikiem.

Kilkunastu przetrwało

Bohdan Bełtowski w czasie II wojny światowej mieszkał w Łowiczu. Jego ojciec był wojskowym. Zbrojmistrzem wziętym w niewolę przez Niemców i rozbrojonym. Naziści zwolnili go tylko dlatego, że miał pracować dla przemysłu Rzeszy. Nie dotrzymał słowa. W trakcie wojny ukrywał się w m.in. w Warszawie. Bohdan Bełtowski w sierpniu 1944 roku był świadkiem tego, jak zniewolona Warszawa powstała. Jako żołnierz Szarych Szeregów pomagał w przeprowadzaniu podziemnych oddziałów AK idących na pomoc stolicy, które bezpośrednio przed powstaniem grupowały się w lasach pod Warszawą.

- Razem z kolegą Zbyszkiem otrzymaliśmy rozkaz, żeby przeprowadzić grupę partyzantów przez Puszczę Bolimowską - wspomina rtm. Bełtowski.

- Mieliśmy przejść jakieś 10 kilometrów. Trzeba było poruszać się skokami. Grupa żołnierzy licząca 10-12 osób kryła się za zaroślami. My ze Zbyszkiem dla niepoznaki prowadziliśmy drogą kozę. Mieliśmy umówione znaki. Jak któryś z nas ściągnął czapkę, to znaczyło, że nie jest bezpiecznie i tamci nie przechodzili. Czapka na głowie oznaczała „czysto” - tłumaczy nysanin.

Razem z grupą, którą prowadził, dotarli na umówione miejsce spotkania pod wieczór. Tam chłopaków z Szarych Szeregów mieli zmienić inni harcerze. Ci jednak w wyznaczonym miejscu się nie pojawili. Bohdan i Zbyszek chcieli wracać do domów. Drogę zagrodził im jednak dowódca oddziału i kazał prowadzić dalej. Tak też się stało. Następnego dnia pod wieczór trafili do leśniczówki pod lasem, gdzie zgrupowało się już kilka podobnych zespołów.

- Byliśmy głodni i zmęczeni. Żołnierze dali nam jakąś zupę. Jedliśmy z jednej miski. Mało tego było, więc Zbyszek poszedł po dokładkę. Ja byłem tak zmęczony, że jak tylko poszedł - zmógł mnie sen - opowiada Bohdan Bełtowski.
Któryś z partyzantów nakrył go słomą. Kiedy przyszedł kolega Zbyszek, nie zauważony przez niego Bohdan Bełtowski spał jak zabity.

- Jak się obudziłem nie było już nikogo. Nie wiedziałem co robić. Zostałem sam. Rozpłakałem się. Chwilę się błąkałem, aż trafiłem na polskiego żołnierza z tylnej straży. Od niego dowiedziałem się, że wszyscy się ewakuowali, bo Niemcy się tu zbliżają - wyjaśnia rotmistrz.

Razem z małym oddziałem zabezpieczającym tyły chłopak wędrował kilka dni do Lasów Kabackich. Właśnie w nich po 15 sierpnia, na rozkaz Tadeusza „Bora” Komorowskiego zebrały się siły, które miały dołączyć do powstańczych oddziałów walczących na Czerniakowie i pomóc w walce. Grupa wsparcia miała dostarczyć też do stolicy prowiant, broń i amunicję. Na Czerniaków trzeba było się jednak przebić, bo Niemcy otoczyli stolicę szczelnym kordonem. Polscy żołnierze podzieli się na dwie grupy. Zadaniem brygady szturmowej było odrzucenie wroga i utorowanie przejścia w kierunku Warszawy dla grupy, która na kilku furmankach miała dostarczyć zaopatrzenie. Akcja została zaplanowana na noc. Bohdan Bełtowski nie dostał broni do ręki. Któryś z żołnierzy posadził go na wozie.

- Rozwalili nas w drobny mak. Rozbili doszczętnie. Chyba nikt się nie przedarł. Pamiętam rozbłyski z luf karabinów i ich terkot. Koń, który ciągnął nasz wóz, spłoszył się. Wóz się przewrócił. Udało nam się dopaść do zagłębienia w ziemi. Niemcy jak znaleźli rannego, to go rozstrzeliwali. Nas było 3-4 razem z młodym plutonowym i chorążym. Udało się przebiec w jakieś krzaki. Pełno tam było trupów - wspomina rtm. Bełtowski.

Na kilkadziesiąt osób, kilkunastu udało się przetrwać. Trafili do jednego z opuszczonych gospodarstw. W nim doczekali poranka. Nieudana próba ich nie złamała. Dalej chcieli iść na Warszawę. W międzyczasie dołączyła do nich para. Chłopak i dziewczyna. Oboje z Czerniakowa, i jeszcze jeden chłopak z Siekierek. We trójkę zaoferowali się, że zbadają przedpole. Poszli, ale już nie wrócili. Reszta kilka razy próbowała przejść, ale się nie udało. Niemcy zaczęli krążyć wokół miejsca, w którym się ukrywali. Wdali się z nimi w potyczkę. Serią z karabinu skosili niemieckiego motocyklistę. Trzeba było znowu uciekać. Tym razem w stronę Lasów Kabackich. Tak jak poprzednio, Bełtowski prowadził całą grupę. Zatrzymali się niedaleko Piaseczna.
Mógł trafić w ręce SS albo dostać kulkę

Tam drogę zastąpili im miejscowi. Błagali na kolanach o pomoc. Chodziło o mały oddział RONY, czyli Radzieckiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej. Sprzymierzeni z Niemcami Rosjanie specjalizowali się w zwalczaniu partyzantów, najpierw na Białorusi, gdzie ścigali partyzantów radzieckich, potem w Polsce. Ich oddział składał się z 10 żołdaków. Mieli dwie furmanki z zaopatrzeniem.

-Straszne bydlaki. Mieli bimber. Siłą wzięli ze wsi dwie młode dziewczyny. Brutalnie je gwałcili i bili. Przypalali papierosami i trzymali na powrozie - opowiada nysanin.

Późnym wieczorem Rosjanie byli mocno pijani. Dwójka z oddziału Bohdana Bełtowskiego zakradła się do wartownika i kłodą roztrzaskała mu głowę. Reszta próbowała się bronić. Wywiązała się strzelanina, ale przeciwnicy nie mieli wielkich szans. Na litość też nie mogli liczyć po tym, jak Polacy zobaczyli, co zrobili z dziewczynami.

Bohdan poprowadził grupę dalej. Wpadł na węgierskim posterunku.

- Węgrzy mieli rozkaz, żeby partyzantów przekazywać SS. Jeden starszy żołnierz z kompanem wzięli mnie za obóz - wspomina rotmistrz Bełtowski. - Prowadzili mnie drogą. Nagle w środku łąki zatrzymali się i kazali iść w pole. Myślałem, że już po mnie. Zmówiłem wszystkie pacierze, jakie znałem. Trzęsły mi się nogi. Idąc obejrzałem się, a tamci z karabinami śmiali się. Zacząłem biec, potykałem się - opowiada. - Może ten starszy żołnierz miał syna w moim wieku i zrobiło mu się mnie żal? - domyśla się nysanin.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska