Rozerwała go bomba

Michał Wandrasz
W piątek rano we wsi Bzinica koło Dobrodzienia wyleciał w powietrze volkswagen polo, w którym zginął 40-letni mężczyzna.

Ofiarą eksplozji, która najprawdopodobniej była zamachem bombowym, jest Waldemar P., miejscowy przedsiębiorca. Kiedyś był leśniczym, ale od kilku lat zajmował się usługami melioracyjnymi i prowadzeniem we wsi Kolejka gospodarstwa agroturystycznego, którego główną atrakcją były konie do jazdy rekreacyjnej.
- Ostatni raz widziałam szefa około dziewiątej rano, jak wyjechał z naszym kolegą z pracy do mechanika - opowiada jedna z pracownic Waldemara P. - Pojechali na dwa auta - polo i dżipa, którego odstawiali do naprawy. Potem mieli wstąpić do sklepu po chleb.

Według pierwszych ustaleń, Waldemar P. i jego pracownik istotnie odstawili jedno auto do mechanika, a potem wstąpili na pocztę w Pludrach. Tam przedsiębiorca odebrał paczkę i prawdopodobnie bez zaglądania do środka włożył ją do samochodu. Potem pojechali do odległego około trzy kilometry sklepu spożywczego w Bzinicy.
- Parę minut po dziesiątej ci dwaj panowie weszli do nas i kupowali pieczywo - opowiada jedna ze sprzedawczyń. - Po paru minutach pan P. z kupionym chlebem wyszedł do samochodu. Drugi robił jeszcze zakupy. Po chwili huknęło. To straszne, nie mogę jeszcze o tym mówić...
Najprawdopodobniej Waldemar P., oczekując w samochodzie na swego pracownika, położył paczkę odebraną z poczty na kolana i zaczął ją odpakowywać. Wtedy doszło do detonacji.

Wybuch dosłownie rozerwał Waldemara P. na strzępy. Eksplozja oderwała od samochodu dach. Drzwi poleciały kilkanaście metrów i wylądowały po drugiej stronie szosy, przy której stoi sklep.
- Słyszałem po dziesiątej wybuch, ale myślałem, że znowu strzelają w fabryce w Krupskim Młynie - mówi pracownik Waldemara P. w odległym o około dwa kilometry ranczu.
Szczątki samochodu zostały rozrzucone w promieniu stu metrów. Przednia szyba z polo wylądowała tuż obok przystanku, rozrywając po drodze na strzępy flagi wiszące na maszcie obok sklepu. Krwawe ślady widoczne były na ścianie i dachu sklepu.
- Pracuję w tym fachu już 20 lat, wiele widziałem, bywałem na szkoleniach za granicą, gdzie pokazywali nam skutki wybuchów bomb, ale z czymś takim jeszcze się nie spotkałem - powiedział "NTO" nadkomisarz Sławomir Kalinowski z Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu, który zabezpieczał ślady na miejscu tragedii. - Najwyraźniej komuś bardzo zależało, żeby mieć pewność, że ten człowiek zginie.

Po kilku godzinach do Bzinicy dotarli policyjni pirotechnicy z brygady antyterrorystycznej z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. Po wytyczeniu kilkudziesięciometrowej strefy bezpieczeństwa przystąpili do oględzin wraku auta. Obawiano się, że może być w nim ukryta jeszcze jedna bomba. Nie znaleziono jednak dodatkowego ładunku.
Po oględzinach dokonanych przez pirotechników policjanci utworzyli tyralierę i przystąpili do zbierania szczątków rozrzuconych do okolicznych polach. Zabezpieczanie śladów i inne czynności na miejscu zdarzenia trwały do późnego wieczora.
- Jest to istotnie najpoważniejsza od lat sprawa tego typu na Opolszczyźnie - mówi młodszy inspektor Franciszek Dudek, zastępca opolskiego komendanta wojewódzkiego policji. - Takiej bomby, bo to prawdopodobnie było przyczyną detonacji, jeszcze nie mieliśmy.
- Sprawdzamy wszystkie możliwe wersje wydarzeń, w tym tę o bombie - powiedziała nam w piątek wieczorem komisarz Anna Wawrzczak-Gazda, rzecznik prasowy opolskiego komendanta wojewódzkiego policji. - Jedną z hipotez jest ta o bombie przesłanej pocztą. Nie można jednak teraz powiedzieć, czy ładunek był umieszczony w paczce, czy też w samochodzie. Będzie to wszystko wiadomo dopiero po ekspertyzach laboratoryjnych.
Mieszkańcy wsi i pracownicy Waldemara P. są w szoku. Mówią, że nic nie wskazywało na to, by mógł mieć jakieś powiązania ze światem przestępczym albo poważniejsze problemy finansowe.
- Prowadził, z tego, co słyszałem, rozliczne interesy, nawet na Śląsku i jeszcze dalej - mówi jeden z mieszkańców Bzinicy. - Pewnie miał jakieś długi, bo kto ich dzisiaj nie ma, ale chyba interes mu się rozkręcał, bo sporo inwestował w maszyny. Nic złego o nim powiedzieć nie mogę.
Bezpośrednio po wybuchu policja zabrała na przesłuchanie pracownika Waldemara P., który był w sklepie w chwili detonacji. Pozostali pracownicy zostali w gospodarstwie.
- Nie wiem, skąd szef wiedział, że ma jechać na pocztę - mówi pani Bożena. - Wyjeżdżając do sklepu, nic nie mówił, że tam się wybiera. Na jedenastą był umówiony z paniami ze Śląska na oglądanie źrebaków. One przyjechały, ale już się go nie doczekają. Kiedy pomyślę, co byłoby, gdyby z tą bombą przyjechał do domu, to aż mi się słabo robi. Przecież on mógłby ją zacząć otwierać, kiedy wszyscy siedzieliby w kuchni. Nikt by się nie uratował...
Waldemar P. był od niedawna rozwiedziony. Miał trzyletnią córeczkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska