Była godzina 10.27. Stację kolejową w Górażdżach minęła lokomotywa o numerach bocznych ET-21130 pędząca w kierunku Kędzierzyna. Dyżurny ruchu zawiadamia o tym przejeździe 10 dróżników pracujących na posterunkach pomiędzy stacjami Gogolin i Zdzieszowice. Jest już jednak za późno - dróżnik z Gogolina nie opuszcza szlabanów. Chwilę później na torach pojawia się rozpędzona lokomotywa.
W tym samym czasie na tory wchodzi kobieta z dzieckiem. W ostatnim momencie orientuje się, że szlabany powinny być zamknięte - udaje jej się uciec. W tym samym momencie maszynista Tadeusz Jaje widząc tę sytuację zauważa, że na drodze odbywa się normalny ruch i zaraz może dojść do wypadku. Dlatego odruchowo załącza hamulce. Mimo tego nie jest w stanie zatrzymać kolosa pędzącego z prędkością 80 km/h.
- Semafor przed stacją Gogolin dawał mi wolną drogę - relacjonował Tadeusz Jaje. - 50 metrów przed przejazdem zauważyłem, że szlaban nie jest opuszczony. Zacząłem hamować, ale było już za późno. Przy tej prędkości na zupełne wyhamowanie trzeba około 300 metrów.
Rozpędzona maszyna z impetem uderza w warszawę, kierowaną przez 38-letniego Józefa Pakosza z Jemielnicy. Sypie się szkło, a lokomotywa przez ponad 64 metry pcha jeszcze wrak samochodu przed sobą. W środku siedziała jeszcze 35-letnia Apolonia Pakosz, żona Józefa. Obaj zginęli na miejscu. Osierocili dwójkę dzieci w wieku 7 i 12 lat.
Tuż po wypadku dyżurny ruchu zarzekał się, że powiadomił dróżników o przejeździe lokomotywy we właściwym czasie. Ten drugi sugerował natomiast, że powiadomienie przyszło zbyt późno, bo lokomotywa pojawiła się na przejeździe zaraz po tym, jak ten kończył odnotowywać meldunek w zeszycie.
Prokuratura Powiatowa w Krapkowicach oraz funkcjonariusze krapkowickiej milicji jeszcze tego samego dnia wszczęli śledztwo ws. jednej z największych tragedii, do jakich doszło na gogolińskim przejeździe.
Już zaraz po wypadku wiadomo było, że tragedii można było uniknąć. Z obu stron torów jeszcze przed rokiem ustawiono bowiem sygnalizację świetlną. Przez 12 miesięcy nikt się jednak nie zatroszczył o to, by urządzenia uruchomić. Stały więc przed przejazdem bezużyteczne. Milicjanci z ruchu drogowego ustalili także, że „krzyż świętego Andrzeja” był ustawiony bardzo wysoko, przez co kierowca mógł nie zauważyć ostrzeżenia o przejeździe kolejowym
W tekście wykorzystano archiwalne relacje i zapiski z przebiegu wypadku opublikowane w Trybunie Opolskiej 20 listopada 1966 r. Artykuł powstał we współpracy z Piotrem Smykałą, znawcą lokalnej historii i autorem książek.
Tragedii można było uniknąć
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?