Ryszard Kaczorowski i Andrzej Przewoźnik. Strażnicy pamięci o Kresach

Stanisław S. Nicieja
Prezydent Ryszard Kaczorowski z żoną Karoliną i prof. Nicieją przed Uniwersytetem Opolskim. Rok 1998.
Prezydent Ryszard Kaczorowski z żoną Karoliną i prof. Nicieją przed Uniwersytetem Opolskim. Rok 1998.
Katastrofa lotnicza w lesie pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r., w której zginęli dwaj prezydenci RP - Lech Kaczyński i Ryszard Kaczorowski - oraz kilkudziesięciu wybitnych polityków, wywołała niewyobrażalny wstrząs społeczny. W kilku sekundach jednocześnie zamknęły się biografie tak wielu ważnych postaci w najnowszej historii Polski.

Były wśród nich osoby, z którymi łączyła mnie długoletnia przyjaźń i współpraca w utrwalaniu dziejów polskiej obecności na Kresach. Myślę tu o ostatnim prezydencie RP na uchodźstwie Ryszardzie Kaczorowskim (1919-2010) i sekretarzu Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, ministrze Andrzeju Przewoźniku (1963-2010).

Ryszard Kaczorowski i Andrzej Przewoźnik byli ludźmi, których dzielił dystans dwóch pokoleń. Biologicznie była to odległość, jaka występuje między wnukiem a dziadkiem. Różniło ich wykształcenie i doświadczenie życiowe. Łączyła natomiast pasja - miłość do historii i autentyczny, mądry patriotyzm.

Obaj położyli ogromne zasługi jako krzewiciele pamięci o polskich Kresach, działając w tak ważnej instytucji, jaką jest Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Mieli wybitny wpływ na odbudowę polskich cmentarzy na wschodzie i upamiętnienie tablicami biografii Polaków, którzy tworzyli historię polskich ziem utraconych. W tym tragicznym tygodniu żałoby przypomnijmy ich biografie.

Prezydent Ryszard Kaczorowski

Należał do pokolenia "kolumbów", którego dzieciństwo i młodość upłynęły w odrodzonej II Rzeczypospolitej. Jako uczeń białostockiej szkoły handlowej związał się z harcerstwem, które miało główny wpływ na ukształtowanie się jego charakteru i osobowości.

Po wybuchu wojny z grupą kolegów, harcerzy, starał się bezskutecznie zdobyć broń, aby wziąć udział w obronie ojczyzny. 17 września 1939 r. w drodze do Wilna na rynku w Nowogródku przeżył wstrząs, widząc wjeżdżające do miasta czołgi radzieckie.

W listopadzie 1939 r. podjął działalność konspiracyjną w Szarych Szeregach. Odgrywał tam rolę znaczącą, współdziałając m.in. z Lechosławem Domańskim, który w słynnej książce "Kamienie na szaniec" został uwieczniony jako "Zeus". Działalność ta została przerwana nagle. Został aresztowany przez NKWD i osadzony w więzieniu w Mińsku Białoruskim, gdzie przesiedział w sumie pół roku, przechodząc ciężkie nocne przesłuchania. Chciano na nim wymusić dekonspirację białostockiej chorągwi Szarych Szeregów.

Wytrzymał wielomiesięczne przesłuchiwania. Mimo że nie udowodniono mu winy, 1 lutego 1941 r. sąd w Mińsku skazał go na karę śmierci przez rozstrzelanie. Ten drakoński wyrok wskazywał na niepoślednią rolę w konspiracji, jaką przypisywali mu okupanci. W celi śmierci przesiedział 100 dni, po czym oświadczono mu, że wyrok został zamieniony na 10 lat obozu pracy na Kołymie i 5 lat zesłania. 28 maja 1941 r. opuścił więzienie w Mińsku i przez Chabarowsk, Władywostok trafił do obozów przejściowych w Nachodce, a później na Kołymę. Pracował tam w kopalni złota, która w języku tubylców nazywała się "doliną śmierci". Praca trwała od 4 rano do 10 wieczorem.

Po podpisaniu układu Majski-Sikorski został zwolniony z łagru i w październiku 1941 r. ostatnim statkiem przed zamarznięciem morza dotarł do Władywostoku, a stamtąd do Omska, następnie przez Kirgizję do miasta Orsz. Ze względu na ogromne przestrzenie podróż trwała całe tygodnie o głodzie i chłodzie. Panował wielki chaos i niepewność, czy zdoła dotrzeć do formującej się armii polskiej. Miał szczęście. Dotarł nad Morze Kaspijskie, a stamtąd z polskimi oddziałami armii Andersa do Iranu, a później Palestyny. Po odbyciu szkoleń w obozach między Bejrutem a Damaszkiem został wysłany na front nad Kanał Sueski, by w końcu przez Aleksandrię w Egipcie w lutym 1944 r. trafić do Włoch. Była to prawdziwa odyseja. W maju 1944 r. wziął udział w bitwie pod Monte Cassino.

Po demobilizacji w 1947 r. osiadł na stałe w Londynie. Jak tysiące jemu podobnych żołnierzy przeszedł tam trudny okres adaptacji, nostalgii za krajem, nauki języka angielskiego, studiów w szkole handlowej i budowania swego domu rodzinnego w londyńskiej dzielnicy Willesden. Wtedy związał się na całe życie z Karoliną - Kresowianką ze Stanisławowa, również ofiarną harcerką.

Do przejścia na emeryturę w roku 1986 pracował w przemyśle angielskim jako księgowy. Nigdy nie stracił kontaktu z harcerstwem. W latach 1955-1967 był naczelnikiem Kwatery Głównej, a następnie przewodniczącym ZHP na emigracji. Wyróżniał się talentem pedagogicznym, umiejętnością nawiązywania szybkiego, serdecznego kontaktu z ludźmi młodymi, pracował z polską młodzieżą na emigracji z wielkim oddaniem. Współpracował z pismami młodzieżowymi, gdzie publikował głównie swe gawędy harcerskie. Od 1986 r. był też członkiem Rady Narodowej RP na Uchodźstwie.

W rządzie premiera Edwarda Szczepanika był ministrem do spraw krajowych - jednego z najważniejszych resortów w gabinecie emigracyjnym, który nastawiony był na pomoc materialną działaczom opozycji w kraju, wspomagał finansowo podziemną "Solidarność". To utorowało mu drogę do objęcia funkcji prezydenta RP na Uchodźstwie. Stało się to w okolicznościach wręcz nieprawdopodobnych. 19 lipca 1989 r., gdy w Warszawie połączone gremia Sejmu i Senatu polskiego wybrały na prezydenta Polski (w wyniku kompromisu części działaczy "Solidarności") Wojciecha Jaruzelskiego, w Londynie tego samego dnia doznał śmiertelnego zawału serca prezydent emigracyjny Kazimierz Sabbat. W myśl konstytucji kwietniowej prezydent wskazywał wcześniej swego następcę, co zawarte było w utajnionym protokole. Po śmierci prezydenta Sabbata, po otwarciu koperty okazało się, iż jego następcą ma być Ryszard Kaczorowski.
Wiadomość ta właściwie nie została zauważona w kraju. Nie przebiła się do radia ani telewizji. Ale od tego momentu zaczęła rosnąć popularność prezydenta Kaczorowskiego. Od początku 1990 r. siedziba prezydenta RP na uchodźstwie w tzw. Zamku na Eaton Place w Londynie stała się celem wizyt wielu polityków krajowych, głównie orientacji prawicowej. Byli wśród nich m.in. Wiesław Chrzanowski - marszałek Sejmu, Leszek Moczulski - szef KPN, Aleksander Hall - twórca ruchu Młoda Polska.

Kaczorowski wykazywał duże talenty polityczne i dyplomatyczne i coraz mocniej wchodził w świat polityki wewnętrznej Polski. W październiku 1990 r. Zdzisław Najder, były szef Radia Wolna Europa, który prowadził kampanię prezydencką Lecha Wałęsy, wystąpił z inicjatywą, że jeśli wybór pierwszego prezydenta Polski w wyborach powszechnych ma nawiązywać do ciągłości tradycji, to należy doprowadzić do sytuacji, w której nowo wybrany prezydent Polski przejmie od Kaczorowskiego insygnia władzy II RP wywiezione z Polski w 1939 r. przez prezydenta Mościckiego. I tak się stało.

Po zwycięstwie Wałęsy na Zamku Królewskim w Warszawie 22 grudnia 1990 r. w uroczystości, którą transmitowało na żywo polskie radio i telewizja, Ryszard Kaczorowski przekazał Lechowi Wałęsie przedwojenne insygnia władzy prezydenckiej, ogłaszając jednocześnie, że jego misja jako prezydenta emigracyjnego została zakończona. Od tego momentu Ryszard Kaczorowski stał się w kraju powszechnie znany. Otrzymał obywatelstwo honorowe kilkudziesięciu miast polskich oraz doktoraty honoris causa kilku polskich uczelni wyższych, w tym Uniwersytetu Opolskiego.

Do naszego miasta miał szczególny sentyment. Był w Opolu na moje zaproszenie kilkanaście razy, najczęściej w towarzystwie swej żony Karoliny. Po raz pierwszy przybył w roku 1994 wspólnie z Janem Nowakiem-Jeziorańskim na jedną z najważniejszych konferencji, jaką zorganizował nasz Uniwersytet, a konkretnie Instytut Historii, którym wówczas kierowałem - "Jałta z perspektywy półwiecza". Doktorat honoris causa, który otrzymał w 1998 r., połączony był z wielką imprezą i wystawą prasy emigracyjnej, która odbiła się szerokim echem w kraju. Na pożegnalnym przyjęciu w Zamku Piastów Śląskich w Brzegu uczestniczyło ponad 300 osób, w tym czołówka polskich polityków i historyków. Od tej pory, ilekroć prezydent Ryszard Kaczorowski był na południu Polski, zawsze zatrzymywał się na kilka godzin w Opolu. Traktował Uniwersytet jako swój. Gdy nasze miasto dotknęła powódź, był jednym z pierwszych, którzy wspomogli naszą bibliotekę uniwersytecką w czasie jej odbudowy. Kilku pracowników naszego uniwersytetu dostało dzięki niemu atrakcyjne stypendia na badania dziejów Polaków na wschodzie i emigracji polskiej w Londynie.

Przebywając dość często w Londynie, miałem radość goszczenia w jego domu. A działając wspólnie w Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, widziałem, jak mocno angażował się w sprawę odbudowy cmentarza Orląt we Lwowie. Jak, wykorzystując swój autorytet w kręgach Polonii brytyjskiej i amerykańskiej, zdobywał pieniądze na remont pomników na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie, na odbudowę zamku i kolegiaty w Żółkwi, na renowację kościoła w Buczaczu, katedry lwowskiej, kościoła w Łucku, pomników Bartosza Głowackiego i Jana Kilińskiego we Lwowie, w czym pomagała mu znana emigracyjna aktorka i piosenkarka Włada Majewska.

Miał imponującą postawę i kulturę polityczną, i mimo wieku - niegasnącą ciekawość świata, gdyż ciągle był w drodze. Traktował swoje podróże jak misje. Zawsze garnęli się do niego ludzie. Jak w to uwierzyć, że już go nie zobaczymy.

Andrzej Przewoźnik

Osobowość Andrzeja Przewoźnika została ukształtowana przez środowisko krakowskie. W Krakowie ukończył szkołę podstawową, później technikum geologiczne, uzyskując zawód technika wiertnika. Ale pod wpływem nauczyciela historii i odwiedzających szkołę kombatantów z AK uległ fascynacji historią najnowszą i po maturze zamiast na Akademii Górniczo-Hutniczej podjął studia na UJ. Były lata osiemdziesiąte, więc trochę konspirował, szmuglując podziemną bibułę. Ale przede wszystkim siedział w archiwach i namiętnie czytał, zwłaszcza książki biograficzne. Biografistyka stawała się jego żywiołem. W jednym z wywiadów powiedział: "Życiorys, opowieść o człowieku, jego wrażliwości i świecie, w którym wyrastał, mówi więcej niż dokument z archiwalnego segregatora".

Tuż przed upadkiem PRL-u dostał stypendium Fundacji AK i wyjechał do Londynu, gdzie zetknął się m.in. z Janem Nowakiem-Jeziorańskim. W przełomowym roku 1989 wrócił do Krakowa z zamiarem podjęcia pracy naukowej na UJ. Wówczas zaproponowano mu etat w nowo formującym się urzędzie wojewódzkim. Na uczelni były pensje głodowe, a miał już rodzinę, więc trochę wbrew sobie stał się urzędnikiem - z nadzieją, że to będzie krótki epizod w jego biografii. Szybko wykazał się dużą sprawnością organizacyjną i we wrześniu 1992 roku przyszła propozycja z Warszawy, aby objął stanowisko ministerialne - sekretarza generalnego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Była to propozycja kusząca, ale w skutkach nieprzewidywalna. Nie wiedział, że tym samym określił swój wybór do końca życia. Bo od tej pory przez 18 lat kierował sprawnie jedną z najciekawszych instytucji, która jest umieszczona na styku historii i kultury.

Rozpadł się Związek Radziecki. Za wschodnią granicą powstały nowe niepodległe państwa: Ukraina, Białoruś, Litwa, a tam znajdowały się setki miejscowości, które przed pół wiekiem były w granicach państwa polskiego. Ziemie, na których w czasie wojny strumieniami polała się polska krew: na Wołyniu, Podolu, Polesiu, pod Wilnem, Nowogródkiem, na ziemi lwowskiej. Uaktywnił się w niebywały sposób ogromny ruch turystyczny z Polski na Kresy. Ludzie jechali masowo (bo rozluźniono granice), aby odwiedzić miejsca, skąd zostali przed pół wiekiem wygnani. Jechali, aby znaleźć tam groby swoich przodków, aby zobaczyć, co stało się z ich cmentarzami, kościołami, kaplicami czy ich domostwami.
W kraju objawił się potężny ruch osób zrzeszonych w towarzystwach miłośników Wilna, Lwowa, Grodna, Drohobycza i całych Kresów. Odrodzony Senat Rzeczypospolitej wyznaczył kwotę ok. 40 milionów złotych rocznie na utrzymanie więzi z Polakami za wschodnią granicą i na remont tamtejszych obiektów sakralnych oraz cmentarzy.

Andrzej Przewoźnik znalazł się w oku cyklonu. To on stał się głównym realizatorem odbudowy polskich cmentarzy na wschodzie i upamiętniania miejsc, w których Polacy byli mordowani. Była to praca u podstaw, na ugorze, bo nie było żadnych wzorców ani nie wiedziano, jak przełamywać różnorakie lęki, frustracje i ostre antagonizmy narodowe. Najjaskrawiej widać to było przy upamiętnianiu ofiar w Jedwabnem. Społeczeństwo polskie reagowało różnie, podobnie w innych przypadkach zachowywali się Ukraińcy, Rosjanie, Litwini, Niemcy. Pomniki te dokumentowały tragedię ludzką, ale były też często cierniem w pamięci narodowej poszczególnych narodów.

Wtedy też zaczyna się wielka praca Andrzeja Przewoźnika nad koordynacją odbudowy cmentarza Orląt we Lwowie, w którą będą angażowali się prezydenci Polski i Ukrainy, nad budową cmentarzy w Katyniu, Miednoje, Charkowie, nad upamiętnianiem ofiar zbrodni banderowskich we wsiach wołyńskich, podolskich, takich jak choćby Huta Pieniacka. To on był organizatorem wielkich uroczystości, na które ściągały tysiące Polaków. To on był też organizatorem tej ostatniej, w Katyniu 10 kwietnia 2010 r., na którą już razem z delegacją prezydencką nie doleciał.
Miałem satysfakcję widzieć działanie Przewoźnika z bliska, bo przez trzy kadencje byłem członkiem i ekspertem w powoływanej przez kolejnych premierów Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, z udziałem tak wybitnymi postaci jak Jan Nowak-Jeziorański, Ryszard Kaczorowski, Władysław Bartoszewski, Andrzej Kunert. Rada spełniała funkcje doradcze, eksperckie i programowe, ale całą robotę organizacyjną, przełożenie konkretnych pomysłów na język faktów musiał wykonywać sekretarz Rady, jako pracownik etatowy z podległym mu aparatem wykonawczym. To on musiał czuwać nad jasnymi regułami przetargów, których była mnogość, nad dopilnowaniem, aby jakość robót była na odpowiednim poziomie. I tu Przewoźnik okazał się fenomenem. Na bardzo grząskim gruncie współpracy z nieufną administracją młodych państw: ukraińskiego, białoruskiego, litewskiego i zmieniającą się Rosją poruszał się znakomicie.

Był w centrum wszystkich debat i porozumień, wypracowywał kompromisy i reprezentował z wielką klasą i godnością polskie interesy narodowe. Atakowany czasem bezwzględnie przez nacjonalistów z różnych stron, umiał być skuteczny i przewidujący. Wiedział, kiedy się cofnąć, a kiedy być twardym, nieustępliwym, upartym. Czuwał nad całością spraw technicznych przy odbudowie cmentarzy kresowych. Wchodził często wręcz na pole minowe, narażając się na różnorakie ataki i zmieniające się koniunktury polityczne. Były momenty, że sprawa np. odbudowy cmentarza Orląt "wisiała na włosku", kiedy Ukraińcy zrywali wszelkie kontakty, żądali usunięcia polskich ekspertów i przedsiębiorstw z placu budowy. Podobnie działo się przy różnych próbach upamiętnienia ofiar zbrodni banderowskich i przy budowie cmentarzy katyńskich.

W komisjach eksperckich spędziłem wiele tygodni, podziwiając siłę charakteru Przewoźnika, jego ideowość i zdolności do przyjaźni z ludźmi. Był niekwestionowanym autorytetem. Miał świadomość, że realizuje dzieło wielkie. Nie szczędził sił i nie liczył godzin swojej pracy. Znajdował w tym wielką satysfakcję i zasłużył na wyjątkowe uznanie. Warto pamiętać, że nie żałował też nigdy pieniędzy na odpowiednie wydawnictwa i filmy telewizyjne, które przybliżały historię kresowych twierdz i nekropolii. Byliśmy razem na planach filmowych, przecinając samochodami terenowymi bezdroża Wołynia i Podola.

Wielokrotnie bywał też w Opolu, będąc członkiem Rady Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach, zwłaszcza w latach, gdy gorąca była sprawa odbudowy na Śląsku Opolskim pomników żołnierzy niemieckich. W 2005 r. wyrządzono mu krzywdę osobistą, gdy ujawnił, iż ma zamiar ubiegać się o prezesurę Instytutu Pamięci Narodowej. Przeciwnicy polityczni oskarżyli go wówczas bezpodstawnie, iż był agentem SB. Z zarzutu został całkowicie oczyszczony, ale nim to się stało, konkurs na prezesa IPN już rozstrzygnięto. Przewoźnik nie stracił autorytetu. Miał za sobą zawsze ogromne poparcie Kresowiaków.

Jego śmierć jest stratą niepowetowaną. Ktokolwiek go zastąpi na tej ważnej narodowo funkcji, będzie musiał traktować działalność Przewoźnika tak, jak mierniczy traktuje wzorzec z Sevres.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska