Ryszard Legutko: - Oceńcie mnie sprawiedliwie

fot. Archiwum
Ryszard Legutka
Ryszard Legutka fot. Archiwum
W 2013 roku skończy się dotychczasowy plan współfinansowania przez UE inwestycji w Polsce. A to oznacza, że o interesy kraju trzeba będzie niebawem twardo walczyć - mówi profesor Ryszard Legutko, kandydat PiS na europosła.

- Dlaczego kandyduje pan akurat z Opolszczyzny?
- Czuję się dobrze w mieście, gdzie co czwarty przechodzień jest w jakiś sposób związany z tutejszym uniwersytetem.

- A jak się pan poczuje jako poseł w Brukseli, gdzie stanowionych jest blisko osiemdziesiąt procent praw w Polsce?
- Na swoim miejscu. Powiem tak: znam języki, znam mechanizm działania Unii Europejskiej, zatem bez ryzyka mogę podjąć się reprezentowania interesów Polski we wspólnej Europie.

- Z listy eurosceptycznego PiS?
- Nie jestem członkiem PiS, a tylko goszczę na liście tej partii w okręgu, który obejmuje Opolszczyznę i Dolnośląskie.

- I zaraz stanie pan przed pytaniem, czy warto bronić w UE interesów polskich stoczni.
- A to byłoby ciekawe pytanie, na które natychmiast odpowiedziałbym twierdząco. Oczywiście, że warto, a nawet trzeba. W UE daje się zauważyć pewna dysproporcja w postrzeganiu tego, co nazywamy interesem narodowym. Bo z jednej strony bogate kraje napominają między innymi nas, byśmy nie stosowali narzędzi interwencjonistycznych, z drugiej - same chętnie stosują je wobec swoich przedsiębiorstw czy banków.
- Kiwają nas?
- Nazwałbym to chętniej polityką podwójnych standardów. Niemcy, Francuzi nie mają oporów przed jasnym formułowaniem swoich celów: mamy firmy, których istnienie ma kluczowe znaczenie dla naszych narodowych interesów. Reszta powinna się kierować zasadami polityki czysto liberalnej.

- Podczas konferencji w Opolu powiedział pan, że polityka spójności, która stanowi jeden z fundamentów UE, może niebawem lec w gruzach.
- Skoro mamy kryzys, skoro domy podatników, a zarazem wyborców w poszczególnych krajach przechodzą na własność dotowanych przez rządy banków, czemu się dziwić, że za jakiś czas jakaś część z nich zacznie pytać: dlaczego mamy dopłacać do zacofanych gospodarek nowo przyjętych krajów? Dlaczego remont drogi w Belgii na przykład ma się odwlec w czasie, ponieważ w Polsce wciąż nie zbudowano autostrad?

- Przewiduje pan nastanie ery izolacjonizmu?
- Politycy tego nie przyznają, ale muszą patrzeć na sondaże. Gdy coraz więcej ludzi zacznie grymasić z powodu zbyt dużych obciążeń podatkowych, zaczną zadawać sobie pytania o sens wspierania projektów unijnych.

- Pan jest eurosceptykiem?
- W moim wieku nie bywa się ani szczególnym entuzjastą, ani przesadnym sceptykiem wobec czegokolwiek. W odniesieniu do Europy - daleko mi do sceptycyzmu prezydenta Czech Klausa i do tych środowisk, które dziś w Polsce twierdzą, że pora wyjść z Unii.
- Pozycja pośrodku barykady jest niewygodna...
- Niewygodna. Ale są racjonalne powody, by się na niewygodę godzić. Bo pamiętajmy, że w 2013 roku skończy się dotychczasowy plan współfinansowania przez UE inwestycji Polsce. A to oznacza, że o interesy kraju trzeba będzie niebawem twardo walczyć. Zabiegam o głosy Opolszczyzny, która od dawna była w UE z racji emigracji zarobkowej, ale także Lubina, gdzie są najwyższe zarobki w Polsce, oraz Wałbrzycha, który z racji kryzysu znalazł się na dnie. Uważam, że o każde z tych miejsc, biorąc pod uwagę kompromitację liberalnego modelu gospodarki, trzeba dbać. To nie może być tak, że ludzie są stawiani poza nawiasem społeczeństwa dlatego, że nie pasuje to do liberalnej wizji.

- Wróćmy: stoczniowcy robiący zadymę w Warszawie są zatem pana zdaniem usprawiedliwieni?
- Jeśli chodzi o formę protestu - nie.

- Krakus z pochodzenia nie toleruje brutalności?
- Coś w tym pewnie jest… Ale ja jestem za tym, by spierać się na argumenty. Może to taka profesorska przywara? Wolałbym, byśmy rozmawiali na przykład o tym, czy istnienie polskich stoczni jest sensowne z ekonomicznego punktu widzenia. Czy skoro istnieją giganci na Dalekim Wschodzie, to akurat na Bałtyku ktoś musi się starać być ich konkurentem? Nie znam jeszcze odpowiedzi, ale jeśli pan pyta, czy podobają mi się starcia związkowców z policją, odpowiadam, że nie. Wolałbym rzeczową dyskusję.
- Załóżmy, że wejdzie pan do europarlamentu. Głosami jedenastu procent Polaków. Kompromitujące chyba?
- Dlaczego pan zakłada tak niską frekwencję?

- Powtarzam tylko za ośrodkami badań. One wieszczą brak zainteresowania Polaków dla tego, kto nas będzie reprezentował w Unii Europejskiej.
- Nie wierzę w trafność tych prognoz. Nie dlatego, bym nie ufał ośrodkom tych badań, lecz dlatego, że moim zdaniem coraz więcej Polaków widzi konkretne osiągnięcia, czasem wręcz budowy, które powstały dzięki wsparciu UE.

- Po wsiach jakieś szkoły, kawałki dróg, sale gimnastyczne?
- A tak. I jeśli widzi się to w realnym świecie, a nie w opowiastkach o korzyściach z udziału w Unii, to jest to zupełnie coś innego.

- Dlaczego akurat z poręki PiS stara się pan wejść do europarlamentu?
- Ponieważ jest mi ta partia najbliższa ideowo. Okres rządów PO wydaje mi się stracony, bowiem Platforma zajęła się - moim zdaniem - głównie marketingiem politycznym. Nie spełniła zapowiedzi, natomiast ja chętnie się poddam ocenie wyborców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska