Ryszard Zakrzewski. Maratończyk na spacerniaku

Redakcja
Ryszard Zakrzewski: – Z biegami pod celami musimy skończyć, przepisy nie pozwalają.
Ryszard Zakrzewski: – Z biegami pod celami musimy skończyć, przepisy nie pozwalają. Paweł Stauffer
Jedno okrążenie, potem drugie… To już dwa kilometry w ograniczonej przestrzeni okratowanego spacerniaka w strzeleckim więzieniu dla recydywistów. 34-letni Ryszard Zakrzewski ma dobry czas, kilometr robi w cztery minuty.

Do zmęczenia jeszcze mu daleko. Powinien biegać ponad dwie godziny dziennie. Tak zaleca Jerzy Górski, były mistrz świata w triatlonie. Dla wielu skazanych to guru - sportowiec, który z narkotykowego dna wspiął się na wyżyny mistrzowskie.

Obok biegnącego Ryszarda spaceruje szpalerem oddział skazanych. Gdzieś po godzinie zejdą ze spacerniaka, zakończy też swój codzienny trening Ryszard, bo na dłuższy nie zezwala regulamin więzienny. Chociaż był taki czas, kiedy razem z kolegą dostali zezwolenia na dłuższe treningi.
- To było w ubiegłym roku, przed poznańskim maratonem ulicznym, gdzie biegliśmy na 42 kilometry - mówi Ryszard.

Przed tym maratonem mieli pecha, bo wtedy remontowany był spacerniak strzeleckiej "dwójki". - Biegaliśmy po korytarzu najwyższej kondygnacji, wokół cel więziennego pawilonu - dodaje. - Jednak z bieganiem pod celami musieliśmy skończyć, bo przepisy tego zabraniają.
Skrócili dystans, najwyższe piętro zamienili na więzienną świetlicę. Może niewiele, ale i tam dało się biegać.

Na bieg w Poznaniu zgłosił ich wychowawca i rzecznik Zakładu Karnego w Strzelcach, Jarosław Timoszuk - sam pasjonat biegów i maratonów ulicznych.

- W tym maratonie brali też udział moi koledzy z klubu - mówi Timoszuk. - I tylko oni wiedzieli, że przyjadą ze mną skazani, Ryszard i Wojtek.

Byli jak "wolnościowi"

Wojtek po raz pierwszy po siedmiu latach wyszedł wtedy poza mury, a Ryszard w Poznaniu, gdzie kiedyś mieszkał, miał po siedmiu latach spotkać swoją babcię. Dla Wojtka wszystko było szokujące i nowe. Od przestrzeni kręciło mu się w głowie i dostawał mdłości.
Ale i wychowawca miał swoje obawy.

- Miałem stracha, nie będę ukrywał, że moim maratończykom podczas tej "wycieczki" jakiś głupi pomysł wpadnie do głowy, a jechaliśmy pociągiem - przyznaje Jarosław Timoszuk. Wieczorem odprowadził ich do babci Ryszarda, gdzie nocowali. Rano mieli pojawić się na starcie.
- Czekam, czekam i zaczynałem się już denerwować, ale w końcu się pojawili. Pobłądzili - opowiada wychowawca.

Ryszard mówi, że kiedy usłyszał na starcie "Rydwany ognia" w wykonaniu Vangelisa, to poczuł muzykę w całym ciele.
- Wolność, ta przestrzeń i muzyka, to było… - nie kończy, bo brakuje mu słowa.
- Chciałem biec, bo poczułem przestrzeń, ale maraton uliczny to bieg w otoczeniu ludzi - tłumaczy Ryszard.

Już blisko mety babcia zrobiła mu niespodziankę.
- Wyskoczyła na ulicę z transparentem "Ryszard" - śmieje się. - To najlepszy doping, mocna sprawa.
Przebiegł 42 kilometry w ciągu 3 godzin i 35 minut.
- Byli ode mnie lepsi - mówi.

Maraton to luksus

- I wymaga lepszego życia - mówi Ryszard. - Dobrych butów, lepszej diety.
A za murem to nie takie proste. Rano kasza albo płatki, do tego orzechy czy rodzynki. Za kratami to luksus. Choć można je kupić w więziennej kantynie za dobre sprawowanie. Trzeba tylko mieć pieniądze.
Potem twarożek, ryby albo inne pełnowartościowe jedzenie. Posiłków musi być pięć dziennie, a kuchnia więzienna wydaje trzy.

- Pracuję na dwie ósme etatu - mówi więzień. - To mi pozwala na taką dietę, prenumeratę gazety dla maratończyków i czasem kupno butów.
Ale najważniejsza jest samodyscyplina. Dlatego bieganie staje się popularne we wszystkich polskich więzieniach. Za to "napakowane" mięśniaki przestają być trendy.

- Nasza siłownia została zlikwidowana, bo sprzęt musi mieć atest, a nasz był już stary, ale nie tylko o to chodzi - tłumaczy Timoszuk. - Bardzo ważne jest to, że biegając, człowiek poznaje swoje granice i swoje możliwości. Widzi, na co go stać.

Szczególnie popularna w więziennej bibliotece jest teraz książka "Urodzeni biegacze" o członkach indiańskiego plemienia Tarachumara, którzy potrafią przebiec kilkaset kilometrów w prostych sandałach. - Nie dość, że mają świetne wyniki, to jeszcze nie mają kontuzji - podkreśla Ryszard.
Tylko on pozostał z wcześniej wyselekcjonowanej grupy biegaczy, bo Wojtek już wyszedł na wolność. - I miesiąc po wyjściu przyjechał na maraton sylwestrowy do Strzelec - dodaje Ryszard.

Był też bieg na terenie zakładu karnego w Strzelcach. Przy samym murze więziennym. - Zgłosiło się piętnastu biegaczy - mówi Jarosław Timoszuk. - Był to bieg wahadłowy, trzysta metrów w jedną, trzysta metrów w drugą, tak przebiegli dziesięć razy.

A że bieg się kończył przy samym murze, obsada strażników podczas biegu została zwiększona. Nikt nie udaje, że sport uprawiają niewiniątka. To przestępcy. Strażnicy wiedzą, że wszystko może się zdarzyć.

Narkotyki szczęścia

Jerzy Górski, były mistrz świata w triatlonie, zdobył już sobie popularność wśród skazanych w polskich więzieniach. Jest przekonujący, kiedy im mówi: "Podniosłem się z dna. A człowiek wiele może".

- Zacząłem od biegania w Monarze, sto metrów wokół bunkra - opowiada Jerzy Górski. - Miałem 29 lat, podnosiłem się na zgliszczach, po czternastu latach zniszczonych polską heroiną. Miałem wyniszczony organizm, ale kiedy zacząłem biegać, rozpoczęło się moje nowe życie. Kiedy człowiek biega, to wydzielają się endorfiny, darmowe narkotyki szczęścia, od których się człowiek z czasem uzależnia. Źle się czuje na duszy, to biega…

Dlatego w bieganiu za kratami Górski widzi możliwość zrewolucjonizowania resocjalizacji - żeby działała na wolności.

Bo kiedy taki "długodystansowy" wychodzi na wolność, poraża go bezradność: "Co ja mogę? Nie mam pieniędzy, nie mam dokąd pójść". Wtedy sięga się po to, co najbliżej, co daje dobre samopoczucie. Czyli bieganie. Tak to się zaczyna. Górski podkreśla, że tak się zdobywa nowe przestrzenie, bo najpierw chce się zarobić na nowe buty, potem przychodzą inne cele.

- Pamiętam swoje pierwsze buty, dostałem je od maratończyka - wspomina. - Były zniszczone, ja sam bym dzisiaj nikomu takich nie podarował. Ale wtedy cieszyłem się jak dziecko, bo nigdy jeszcze takich nie miałem. Potem zacząłem się uczyć, interesowała mnie biologia, fizjologia, więc poszedłem do średniej szkoły. I ciągle biegałem…

- Znam skazanych na dożywocie, którzy biegają. To ich bez wątpienia zmienia - mówi z przekonaniem Górski. Wśród maratończyków, którzy wyszli na wolność, będą prowadzane badania, jak wpływa na nich bieganie.

Zaczynamy kolejny dzień

Tuż po apelu Ryszard wędruje do więziennej rozgłośni, by stanąć przy konsolecie radiowęzła więziennego i przywitać skazanych w celach. Najpierw kartka z kalendarza. - Dzisiaj imieniny obchodzą Maciej i Bogusz, tym panom dzisiaj składamy życzenia - mówi przez radiowęzeł. Potem jeszcze odczyta horoskop i powie, ilu skazanych stanie dzisiaj na wokandzie.

Mirosław, "długodystansowiec" z wyrokiem 25 lat, to zmiennik Ryszarda przy konsolecie. Pracują też razem w więziennej bibliotece. Teraz jego wyrok dobiega końca, a na zmiany w Polsce patrzył z perspektywy krat. - Zmieniało się za murem, ale tutaj życie też nie stało w miejscu - mówi. On sam należał do grypsujących, był znany z samouszkodzeń. Jego rekord to pięć połkniętych noży, co zostało odnotowane w więziennych dokumentach. Miał wtedy fatalną prognozę resocjalizacyjną.

- Samouszkodzenia robiło się po to, żeby mieć przerwy w odsiadce albo żeby przerzucili do innego więzienia, tam gdzie są lepsze warunki - tłumaczy. Mirosław pamięta stare zakłady karne i trzypiętrowe łóżka. Powycierał kąty w wielu polskich więzieniach. - W maleńkich celach gnieździło się po dziewięciu chłopa - mówi.

Teraz Mirosław to już inny człowiek.
- Jest inaczej, chcesz się zmienić, jesteś w porządku, to dostaniesz przepustkę - wyjaśnia. A jeśli jeszcze nie przepustkę, to inne zezwolenia. Mirosław widzi, jak rozchwytywana jest przez skazanych książka "Urodzeni biegacze".

Tutaj też trzeba mieć jakiś cel.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska