Opinia
Opinia
Zbigniew Raubo, trener polskich bokserów z Hammer KnockOut Promotions:
- Wybraliśmy przeciwników zdecydowanie mocniejszych niż na poprzednią galę w Opolu. Takich, którzy nie przewracają się po jednym mocnym ciosie, gdyż limit łatwych walk dla moich podopiecznych wyczerpał się. Wszyscy boksowali poprawnie, starając się wypełniać założenia taktyczne. Wszyscy wygrali zasłużenie, choć kibice oczekiwali zapewne nokautów, liczeń i fajerwerków. Bienias szybko znalazł sposób na Rumuna, który przyjął bardzo wiele ciosów i w efekcie polała się krew. Mimo wszystko można mieć zastrzeżenia, ale są one efektem małej ilości walk. Podobnie Kostecki, który wrócił na ring po rocznej przerwie, a od razu musiał walczyć z niezłym "byczkiem". Za bardzo chciał, a to nie jest najlepsze rozwiązanie. Z kolei Bonin przez wszystkie rundy szukał sposobu na nokaut, ale Francuz to doświadczony zawodnik, który wytrzymał napór. Bielski walczył tak, jak pozwalał mu Ukrainiec, a walka była mało efektowna. Zawodnik ma jednak problemy osobiste i dlatego trudniej mu się skoncentrować.
Zanim doszło do walki wieczoru z udziałem "Diablo", na ringu zaprezentowali się jego koledzy z grupy. Jako pierwszy rękawice skrzyżował Krzysztof Bienias, który w sześciorundowym pojedynku kat. 63,5 kg spotkał się z Mircea Lurci (Rumunia). Polak wygrał jednogłośnie na punkty.
- To był ciężki pojedynek, głównie dlatego, że nic nie wiedziałem o rywalu - mówił po walce Bienias. - Niczym jednak mnie nie zaskoczył, a od trzeciej rundy złapałem właściwy rytm i wiedziałem, jak z nim walczyć. Początkowo byłem nieco spięty. To był zdecydowanie łatwiejszy przeciwnik niż Francuz, z którym walczyłem ostatnio w Opolu.
Jako kolejny na ring wszedł Dawid Kostecki. W zakontraktowanym na cztery rundy pojedynku kat. 86 kg zmierzył się z ważącym o 10 kg więcej Rumunem Florinem Benke. Także teraz sędziowie jednogłośnie wskazali na Polaka.
- Walka nie toczyła się po mojej myśli - mówił Kostecki. - Chciałem skończyć bardziej efektownie i to mnie zgubiło, gdyż rywal przetrwał atak i ostro się odgryzał. Ponieważ Rumun był wyższy, nie wyczuwałem dystansu. Wysoko trzymał też gardę, ale czułem, że dwa ciosy trafiły mocno. On jednak stał jak wmurowany. Mam jeszcze spore braki treningowe, gdyż nie walczyłem ponad rok i w końcówce brakło sił.
Także na punkty wygrał Jacek Bielski (kat. 66 kg), który w sześciu rundach pokonał Ukraińca Jurija Szybenko.
- To nie był efektowny, ale efektywny boks - przyznał Bielski. - Zawodnicy zza naszej wschodniej granicy zawsze są wymagającymi przeciwnikami, gdyż są świetnie przygotowani. Dlatego nie oczekiwałem zakończenia walki przed czasem. Problemy osobiste sprawiły, że nie byłem odpowiednio skoncentrowany, ale najważniejsze, że wygrałem dwudziestą czwartą walkę zawodową.
Przed tą walką w "Okrąglaku" pojawił się w eskorcie ochroniarzy Andrzej Lepper, przewodniczący "Samoobrony". Po zakończeniu pojedynku wręczył bokserom pamiątkowe puchary. Przybycie Leppera wywołało żywą reakcję widowni, która skandowała jago imię, wywołując go na ring. Lepper tak jak nieoczekiwanie się pojawił, tak szybko zniknął.
Kibice ożywili się ponownie po wywołaniu na ring Tomasza Bonina, międzynarodowego mistrza Polski w wadze ciężkiej (pow. 86 kg). Polak swojego rywala poznał dopiero w dniu walki, a Francuz Antoine Palatis okazał się doświadczonym i wymagającym przeciwnikiem. - Tomek, Tomek - skandowała opolska publiczność, kiedy Bonin atakował rywala przez pierwszych sześć rund. Ten jednak umiejętnie przetrzymywał i sam wyprowadzał kontry. Po jednej z nich trafił prawym w łuk brwiowy Polaka, któremu po walce założono 12 szwów. - Bonin, daj mu w ryja! - krzyczał zniecierpliwiony kibic. Walka zakończyła się jednak werdyktem sędziowskim. Obaj zawodnicy po ostatnim gongu okazywali zadowolenie, chcąc przekonać arbitrów o swojej wyższości. Ci jednogłośnie wskazali na Polaka, a Francuz tylko uśmiechał się z niedowierzaniem.
- Oglądałem wcześniejsze walki Francuza i potwierdziło się, że to twardziel - powiedział Bonin. - Przyznam, że dawno nie walczyłem z takim rywalem. Teraz bolą mnie dłonie, bo trafiłem go kilkanaście razy w korpus i głowę, a on ciągle walczył. Przyzwyczaiłem kibiców, że kończę przed czasem, ale takie walki też mogą się podobać.
- Tomek po szóstej rundzie był trochę zrezygnowany - przyznał po walce Zbigniew Raubo, trener polskich bokserów. - Pytał mnie, jak to możliwe, że Francuz jeszcze stoi, a na dodatek ma siłę atakować. Starałem się go przekonać, że to nie koniec i musi robić swoje. Na szczęście zebrał się w sobie i nie dał się zaskoczyć nokautującym ciosem.
Wieczór zwieńczyła walka w kat. 79 kg, w której Ukrainiec Wadim Safonow pokonał na punkty Niemca Rene Huebnera.