Sadownicy w ciężkiej sytuacji. Ceny dobre, ale owoce kiepskie

Anna Szklarska-Meller
Jerzy Rybaczek w swoim sadzie
Jerzy Rybaczek w swoim sadzie Anna Szklarska-Meller
W zeszłym roku sadownikom dało się we znaki rosyjskie embargo, w tym roku dopiekła susza. Po dwóch ciężkich latach znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji.

W tym roku wiele owoców nie miało szans dojrzeć, bo zanim w sadach pojawili się ludzie z koszami i drabinami, zwyczajnie ugotowały się na drzewach. - W naszych sadach zbiór jabłek dopiero się zaczyna, ale już widać, że plony będą około trzydzieści procent niższe. W dodatku gorszej jakości, bo jabłka są małe i słabo wybarwione - przyznaje Jerzy Rybaczek, kierownik sadów w Głuchowie (gmina Czempiń) należących do koncernu TopFarms Wielkopolska. Wielkopolskich sadowników rok temu załatwiło rosyjskie embargo, w tym roku dała im popalić susza. Mimo że po raz pierwszy w historii, także oni zostali uwzględnieni w rządowym programie pomocy, nastroje w branży są raczej pesymistyczne.

Wiśnie gotowały się na drzewach

Nie dość, że od kilku lat koniunktura gospodarcza nie sprzyja sadownictwu, to jeszcze w tym roku sytuację pogorszyła pogoda. - Wiśnie zrywaliśmy na przełomie lipca i sierpnia. To był dramat, bo upały sprawiły, że owoce gotowały się w palącym słońcu. To samo było z czarną i czerwoną porzeczką oraz agrestem - mówi Jerzy Rybaczek. - Sadownictwem zajmuję się od ponad trzydziestu lat i nie pamiętam tak złych warunków pogodowych - zaznacza. Powody do niezadowolenia mieli także plantatorzy truskawek i malin. Te pierwsze wskutek suszy rodziły małe i kwaśne owoce. Jeszcze gorzej było z malinami, które potrzebują sporo wody - bez regularnego podlewania usychały całe krzewy.

W sadach zaczyna się właśnie zbiór jabłek i wszystko wskazuje na to, że po trudnym lecie nastanie mało optymistyczna jesień.

Jeszcze zanim owoce dojrzały, zaczęły opadać zawiązki. To samo działo się z niewyrośniętymi jabłkami. Te, które zostały na drzewach dojrzały szybciej niż normalnie, ale są mniejsze i słabo wybarwione. - Plony nie dość, że będą niższe, to jeszcze gorszej jakości - przyznaje kierownik sadów w Głuchowie. Na rynek trafią małe, blade i mało słodkie jabłka. Pytanie, czy przetwórnie i konsumenci będą chcieli je kupować.

Problemy z suszą wcale nie zaczęły się latem, ale zimą, kiedy prawie nie było śniegu. Na to nałożyła się sucha wiosna i upalny sierpień. - Podlewaliśmy tylko najmłodsze drzewka, posadzone jesienią ubiegłego roku, pozostałych nie było sensu nawadniać - przyznaje Jerzy Rybaczek. Podlewanie, jak  by nie było obfite, nie zastąpi wody zmagazynowanej w ziemi i dostarczanej przez deszcz. Trzeba też pamiętać, że nie sprzyja ono rozwojowi systemu korzeniowego. Wreszcie, dostarczenie drzewom odpowiedniej ilości wilgoci wymagałoby hektolitrów wody, co oczywiście słono kosztuje.   W efekcie niewielu sadowników zdecydowało się na taki krok.

- Susza to nie tylko problem tegorocznych zbiorów - podkreśla Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników Rzeczpospolitej Polskiej. - Osłabione drzewa będą gorzej zimować, co przy dużych mrozach może przyczynić się do ich wymierania. W dodatku także w przyszłym roku dadzą mniej plonów, bo susza nie sprzyja powstawaniu zawiązków. Krótko mówiąc, konsekwencje tegorocznych upałów i braku wody będą długofalowe. Obawiamy się, że wielu sadowników będzie miało z tego powodu spore kłopoty finansowe.

Skalę zjawiska pokazują dane Instytutu Upraw Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach.

Uprawy sadownicze zagrożone są w szesnastu z siedemnastu województw w Polsce.

W Wielkopolsce susza rolnicza dotyczy 98 procent gmin w dziedzinie uprawy krzewów owocowych, co łącznie daje prawie 71% gruntów. 

Zdaniem IUNiG drzewa nie mają się aż tak źle, bo suszę rolniczą dla upraw drzew owocowych stwierdzono tylko w sześciu województwach. 

Na tej liście Wielkopolski na razie nie ma (raport z 21 sierpnia).

Najpierw embargo, teraz ilość  

Sadownicy od przynajmniej kilku lat borykają się z finansowymi kłopotami, bo ceny owoców nie pozwalają na osiąganie przyzwoitych zysków z produkcji. W tym sezonie najgorzej było z czarną porzeczką. Przetwórnie płaciły za nią rekordowo mało. Za kilogram sadownicy dostawali od 40 do 50 groszy. To mniej więcej jedna trzecia kosztów uprawy tych owoców, trudno więc mówić o jakiejkolwiek opłacalności produkcji. W Głuchowie uprawa porzeczki to tylko niewielki procent areału, ale sadownikom, którzy postawili na te owoce, w oczy zagląda widmo bankructwa, albo przynajmniej sporych kłopotów finansowych.

- Na szczęście nie straciliśmy na wiśniach, które w tym roku kosztowały około 1,60 złotego. Taka cena pozwoliła wyjść mniej więcej na zero - wyjaśnia Jerzy Rybaczek. - Za agrest w skupie płacono około trzy złote za kilogram. To także poniżej kosztów produkcji, ale dysproporcja nie była tak duża, jak w przypadku porzeczek. Za czerwone porzeczki przetwórnie od kilku lat płacą mniej więcej tyle samo, więc sadownicy cieszą się choć ze stabilnych stawek. 

Jak będzie w przypadku jabłek, których produkuje się u nas najwięcej? Czy choć na tych owocach sadownicy zarobią? W ubiegłym roku ceny były wyjątkowo niskie ze względu na rosyjskie embargo, które zamknęło przed naszymi sadownikami duży i chłonny rynek zbytu. Obronili się się jedynie ci, którzy mogli przechować owoce w chłodniach, bo wczesną wiosną ceny jabłek nieco wzrosły. - Udało się znaleźć inne rynki zbytu, dzięki czemu widmo finansowej klęski zostało zażegnane. Plantatorzy jakoś poradzili sobie w tej trudnej sytuacji - podsumowuje Mirosław Maliszewski.

Sadownicy pewnie odetchnęliby w tym roku z ulgą, zwłaszcza że za wczesne jabłka kupujący oferują przyzwoitą cenę, gdyby nie susza. Przetwórnie oferują teraz około 35 groszy za kilogram owoców, podczas gdy rok temu cena nie przekraczała 15 groszy. Plantatorzy nie liczą jednak na wielkie zyski, bo wiedzą już, że mniejsze będą plony. Na razie trudno oszacować, jak będzie kształtowała się cena tych owoców w pełni sezonu. Niewykluczone, że znów zyskają ci, którzy będą mogli przechować jabłka w chłodniach i sprzedawać je zimą lub nawet wczesną wiosną, kiedy towaru na rynku jest mniej. Na razie sadownicy cieszą się tylko z tego, że nie mają problemów ze zbytem, bo zakłady przetwórcze - odwrotnie niż rok temu - chętnie przyjmują towar.

Problem w tym, że na budowę chłodni pozwolić mogą sobie tylko duzi sadownicy. Mali plantatorzy muszą sprzedać towar od razu. - Mamy własne chłodnie i cały czas zmierzamy do powiększania ich powierzchni - przyznaje Jerzy Rybaczek. - Stawiamy na najnowocześniejszą technologię, która pozwala przechowywać jabłka niemal do kolejnych zbiorów i to w takim stanie, że wyglądają niemal jak świeżo zerwane.

Pierwszy raz pomogą sadownikom

W sierpniu rząd przyjął program pomocy dla rolników, których uprawy ucierpiały wskutek suszy.

Po raz pierwszy ujęto w nim również sadowników. - Do końca września Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa przyjmować będzie wnioski o wypłatę odszkodowania z tytułu strat poniesionych w uprawach - tłumaczy Tomasz Stube, rzecznik prasowy wojewody wielkopolskiego. - W przypadku upraw sadowniczych pomoc wyniesie maksymalnie 800 złotych za każdy hektar, na którym wystąpiły szkody.

Środowiska rolnicze zdążyły już skrytykować rządowe propozycje. Nie zgadzają się między innymi z zapisem, że pomoc należeć będzie się tylko tym, u których straty wynoszą przynajmniej 30% średnich plonów osiąganych w ciągu ostatnich trzech lat. Kolejny warunek to ubezpieczenie upraw. Jeśli połowa areału nie była ubezpieczona od klęsk żywiołowych, plantatorzy dostaną jedynie 50% kwot zadeklarowanych przez rząd. Władze w Warszawie obiecują także dopłaty do oprocentowania kredytów oraz poręczenia kredytów zaciąganych na odtworzenie produkcji. W Wielkopolsce szacowanie strat prowadzone jest w prawie 160 gminach. Na razie trudno mówić o rozmiarach klęski, bo dane z poszczególnych gmin dopiero będą do urzędu wojewódzkiego spływać. - Wypłata odszkodowań rozpocznie się 10 października. Prowadzić ją będą biura Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa - dodaje Tomasz Stube.

- Pomoc proponowana przez rząd z całą pewnością nie pokryje strat poniesionych przez sadowników - uważa Mirosław Maliszewski.

- To raczej pomoc o charakterze socjalnym, obliczona na umożliwienie plantatorom przetrwania do kolejnego roku. Ceny owoców są co prawda wyższe, ale nie odbiegają w górę od rocznych średnich z poprzednich lat, a w sytuacji, kiedy plony będą mniejsze nie pozwoli to na podreperowane finansów plantatorów. Moim i wielu sadowników zdaniem ważniejsza od tych ośmiuset złotych jest pomoc w spłacie kredytów, dlatego nie skupiamy się na odszkodowaniach.

Sadownicy bardziej niż na rządowe wsparcie liczą na Program Rozwoju Obszarów Wiejskich, który   będzie dawał możliwość uzyskania dofinansowania do zakupu sadzonek drzew oraz krzewów, a także unowocześniania produkcji poprzez zakładanie systemów nawadniania. Dzięki temu plantatorzy zyskają szansę na odtworzenie upraw zniszczonych przez suszę lub mroźną zimę, albo "uzbrojenie" ich na wypadek kolejnych klęsk. Program jeszcze nie wystartował, dlatego na razie znane są tylko jego ogólne założenia. Mirosław Maliszewski właśnie w nim upatruje jednak szansę na przetrwanie tych sadowników, którzy borykają się z największymi kłopotami. 

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Sadownicy w ciężkiej sytuacji. Ceny dobre, ale owoce kiepskie - Głos Wielkopolski

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska